piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 23


Jako pierwsza na miejsce przybyła policja, pod wodzą komisarza Mosera. Na szczęście nie trzeba mu było długo wyjaśniać co i jak, pojął w lot kto jest dobry, a kto zły, na prośbę Agaty przynaglił pogotowie przez radio, po czym nakazał podwładnym zapakować drabów do radiowozu i wezwać techników.
- Panie komisarzu, tego chyba trzeba do szpitala - rzekł jeden z policjantów, wskazując jednego ze złoczyńców, który leżał wpół przytomny na posadzce. - Dostał mocno po łbie.
- Czym go państwo tak zaprawili? - zapytał z ciekawością komisarz.
- Tym - rzekła mściwie Agata, wznosząc w górę patelnię, która zastosowanie bojowe zniosła niemal bez szwanku. - Nie będą żadne jełopy porywać mojej córki, mojego prawie zięcia, mojej najlepszej przyjaciółki i jej prawie narzeczonego!
Komisarz poczuł się cokolwiek zagubiony w tych "prawie", ale nie domagał się szczegółowych wyjaśnień. Zamiast tego zwrócił się do policjanta, pochylonego nad Wasylem.
- Jak on się trzyma? - zapytał.
- Nieźle oberwał - mruknął policjant.
- Przeżyje - oznajmiła Pia. Siedziała na betonie, odmawiając wszelkiej pomocy medycznej, proponowanej przez Agatę i gładziła Marcina po głowie. - Musi przeżyć.
Komisarz pokiwał głową, po czym rozejrzał się i zmarszczył brew.
- A gdzie Wagner? - zapytał. - Zwiał?
- Tutaj - odezwała się spokojnie Marika. W skrzyni, na której siedziała, coś załomotało.
- Ratunku! - wrzasnęło. - Pomocy!
Pani Bartmann zeszła ze skrzyni, wspierając się na całkiem niewinnie wyglądającej laseczce. Wieko skrzyni odskoczyło i ze środka wydostał się Felix, zmięty, rozczochrany, z trocinami we włosach i niemiłosiernie śmierdzący.
- Ta wariatka mnie tu zamknęła! - wrzasnął. - To porwanie!
- Za porwanie, panie Wagner, jest pan aresztowany - rzekł spokojnie Moser. - Także za ciężkie pobicie i parę innych miłych rzeczy. I tym razem może pan zapomnieć o kaucji.
Umundurowany funkcjonariusz, krzywiąc się okropnie, zakuł Wagnera w kajdanki i odprowadził do radiowozu.
- Panie komisarzu, karetka! - zaraportował młody policjant, wtykając głowę w drzwi magazynu.
- Na co czekasz, dawaj ich tu! - ponaglił komisarz.
Policjant cofnął się, otworzył drzwi i do magazynu wpadli sanitariusze z noszami na kółkach. Pię odsunięto bezceremonialnie na bok, mogła tylko patrzeć, jak ładują go na nosze, wkłuwają się w żyłę w jego potężnym przedramieniu i podają leki.
- Jedziemy - skomenderował jeden z sanitariuszy. Pię odblokowało, runęła za nim z rozwianym włosem.
- Czekajcie! - krzyknęła.
- A pani to kto? - zapytał sanitariusz nieufnie.
- Jestem jego żoną - zełgała Pia bez chwili wahania.
- No to już, leci pani - machnął ręką.
Pia ruszyła do biegu, łapiąc się za żebra i krzywiąc się z bólu.
- O, panią też trzeba będzie zbadać - sanitariusz uniósł brwi.
Ekipa odwetowa oraz Tytoń i Lily załadowali się do samochodów i popędzili za karetką. Trafili akurat na moment, gdy Marcina odwieziono na diagnostykę, a Pia, choć ledwo żywa od bólu stłuczonych żeber, zaczynała właśnie dziką awanturę z lekarzem, który chciał ją umieścić na obserwacji, ze względu na podejrzenie stłuczenia wątroby, jednak usiłował położyć ją na innej sali niż Marcina.
- Nie - warczała. - Będę albo z nim, albo wcale.
- Mówiła, że jest jego żoną - wtrącił się santariusz.
- No ale nie jest, w dokumentach mam. Ona Bartmann, on Wasilewski oboje stanu wolnego - zżymał się lekarz. - Okłamała pana.
- Nie okłamałam - zaprzeczyła Pia. - Antycypowałam. Będę jego żoną.
- Panie doktorze Schwarz, ja ją znam! - Agata wdarła się w środek rozmowy. - Niech pan ją położy na jednej sali z Wasilewskim, bo nie będzie miał pan spokoju, będzie panu zwiewała do niego co chwilę!
- Siostro Neumayer, a co pani tu robi? - zdziwił się doktor. - Ma pani wolne przecież. I czemu trzyma pani patelnię?
Agata popatrzyła na naczynie, które wciąż dzierżyła w dłoni i wetknęła je pod pachę.
- Bo to moja przyjaciółka - wytłumaczyła.
- Patelnia? - lekarz zbaraniał.
- Nie, Pia Bartmann! Patelnia to broń! - Agata zamachała rękami. - Porwano ją i pobito, trzeba ją zbadać, a pan sie o kwestie matrymonialne chandryczy! Ona powinna leżeć z tymi żebrami, a przez pana stoi!
- Mam ją położyć na jednej sali z obcym mężczyzną? - nastroszył się medyk.
- Nie z obcym, tylko z bliskim - sprostowała Pia. - Nie ma takiej mozliwości, żeby mnie z nim rozdzielić.
- To jej narzeczony na litość boską! - żachnęła się Agata. - Nie żyjemy w dziewiętnastym stuleciu! Gdybyśmy żyli, to pan by się nie szykował do ślubu z tym swoim Andreasem!
Lekarz zczerwieniał i odchrząknął.
- No dobrze, niech wam będzie - rzekł. - Zaprowadzę panią do sali i zbadam, a potem pójdzie pani na rentgena.
Trzy godziny później Pia leżała już w łóżku, odziana we własną piżamę z Puchatkiem, dzięki uprzejmości oraz przytomności umysłu polskiego trio, złożonego z dwóch Jakubów i jednego Łukasza, które natychmiast pojechało po rzeczy zarówno jej, jak i Wasyla. Żebra miała całe, zaledwie rzetelnie stłuczone, jedyną, za to potężną obawą w tej chwili był stan zdrowia Marcina. Wiedziała, że reszta ekipy też czeka na wiadomości, kiwając się na niewygodnych krzesełkach w poczekalni, podczas gdy medycy poddawali Wasyla badaniom i zszywali rany na jego twarzy.
Wreszcie dwaj krzepcy pielęgniarze wtoczyli do pokoju łóżko, na którym leżał Marcin, rozebrany do rosołu, przyokryty tylko kołdrą, oklejony czujnikami urządzeń monitorujących pracę serca, które pchała obok pielęgniarka. Pia już chciała wyskoczyć z łóżka i usiąść przy ukochanym, ale doktor Schwarz powstrzymał ją gniewnym spojrzeniem.
- Pani ma leżeć - rzekł z naciskiem, po czym zwrócił się do pielęgniarzy. - Zsuńcie te łóżka razem.
Zsunęli. Pia ujęła jedną dłoń Marcina, niespotykanie jak na niego chłodną i spojrzała w jego opuchniętą, sinoczerwoną twarz.
- Twarda sztuka z tego pani antycypowanego męża - rzekł doktor. - Mocno go pobito, stracił sporo krwi, ma stłuczenie wątroby, nerek, mnóstwo sińców, a także mocne wstrząśnienie mózgu, jakimś cudem jednak jego czaszka wytrzymała. Ani pęknięcia. Nieprawdopodobne.
- Jest twardy, to prawda - rzekła Pia czule. Doktor nie rozumiał, czemu ta kobieta wpatruje się w zbójeckie, posiniaczone i opuchnięte oblicze Wasilewskiego tak, jakby było ono czymś szalenie pięknym. - Jest nieprzytomny?
- Nie, śpi - odparł doktor. - Z małą pomocą środków farmakologicznych, ponieważ gdy odzyskiwał świadomość, denerwował się i chciał pani szukać. Powinien teraz wypoczywać.
- Długo będzie wracał do zdrowia? - zapytała, nie odrywając oka od Marcina.
- O ile nie zajdą niespodziewane komplikacje ze strony mózgu, nerek lub wątroby, za jakiś, powiedzmy tydzień powinniśmy go wypisać - rzekł doktor. - No, może półtora.
Pia kiwnęła głową.
Kiedy lekarz wyszedł leżała, ściskając dłoń Wasyla i wsłuchując się w jego oddech. Na szczęście był regularny, miarowy i głęboki, to ją uspokajało. Nie wiedziała, nie potrafiła sobie wyobrazić co by było, gdyby Wagner zdołał go mocniej skrzywdzić. Gdyby Wasyl... Gdyby on...
Nie, zdecydowanie nie chciała o tym myśleć.
Słyszała skrzypienie zelówek miękkich pielęgniarskich butów na wykładzinie korytarza i turkot wózków, także cykanie zegara na ścianie i miarowe popiskiwanie monitora serca. Czuła się potwornie zmęczona, wyczerpana tym wszystkim. Żebra jej nie doskwierały, dostała na nie środek przeciwbólowy, ale głowa wydawała się wielka i ciężka, jakby ktoś nalał do niej cementu. Przymknęła oczy. Na poły drzemała, na poły czuwała, na zmianę odpływając w sen i wracając do świadomości, tak, jakby podróżowała na grzbiecie niewidzialnej fali.
Nie wiedziała ile czasu minęło, kiedy chłodne palce Marcina zacisnęły się na jej dłoni.
Obudziła się, nasłuchując uważnie.
- Pia - z sąsiedniego łóżka dobiegł ją ledwie słyszalny szept. - Pia.
Usiadła natychmiast i pochyliła się nad Marcinem. Oczy miał otwarte, opuchlizna wokół jednego z nic zaczęła już tęchnąć.
- Cicho, przecież jestem - szepnęła Pia.
- Nic ci nie zrobił? - Marcin spróbował unieść rękę i jęknął.
- Nie ruszaj się, głupku. Masz odpoczywać. - Pia przytrzymała go delikatnie. - Jestem cała, wzięli mnie tylko na obserwację.
- To dobrze - odpowiedział. - Cholera, nie cierpię wypoczywać na leżąco.
Zaczęła chichotać.
- Dowcipniś - powiedziała.
Za okem huknęło. Na niebie rozkwitł świetlisty kwiat sztucznych ogni.
- Północ - stwierdziła Pia.
- Szczęśliwego Nowego Roku - powiedział Marcin.
- Szczęśliwego Nowego Roku.
Pochyliła się i delikatnie, starając się go nie urazić, pocałowała go w usta.
Drugi dzień stycznia był dniem odwiedzin. Jako że Wasyl czuł się coraz lepiej, a jego stan się poprawiał, lekarze nie mieli nic przeciwko wizytom, przez szpitalny pokój przetoczyła się więc kawalkada gości, od komisarza Mozera, który odebrał od nich zeznania, Kuby, Piszczka i Błaszczykowskiego, którzy zaczęli zaraz kombinować jakby tu Wasylowi przemycić Playstation z FIFA, aż po Tytka i Lily.
Wpadli, oczywiście, razem, ucieszyli się, że Pii nic właściwie nie jest, a Marcin, przyodziany teraz w swoja koszulkę z Gburkiem, zdrowieje, pogadali przez chwilę o tym i owym, po czym Lily pochwaliła się, że widziała Marikę i profesora Olano, który miał przyjechać wczorajszego wieczora, ale samolot mu się spóźnił, potem wybuchł zamęt z porwaniem i wskutek tego profesor dotarł na miejsce dopiero nad ranem.
- Sympatyczny gość - zauważył Przemek.
- Ale żebyście widzieli, Pia, jak on i twoja mama na siebie patrzą! Oni chyba się naprawdę kochają! - zemocjonowała się Lily. - To cudowne! Myślę, że powinni się pobrać!
- A właśnie - przypomniał sobie Wasyl. - Przemek czy ty...? No wiesz, zrobiłeś to?
Przemysław Tytoń, jeden z najbardziej opanowanych bramkarzy polskiej kadry, zbladł, następnie poczerwieniał, potem zaś szarpnął oburącz swą starannie ułożoną fryzurę.
- Rany boskie, zapomniałem ze szczętem! - jęknął. - Wszystko przez to pieprzone porwanie! Ale ze mnie idiota!!!
- Ale o co chodzi? - zdziwiła się Lily. - Co ty miałeś zrobić?
- Na co czekasz, chłopie? - zapytał Wasyl. - Pokazałbym ci co masz robić, ale nie mam gaci, więc panie wybaczą... Masz sprzęt?
Tytek pomacał się gwałtownie po kieszeniach.
- Czekaj, w garniturze zo... nie, jest! - namacał coś w kieszeni portek. - Przełożyłem!
- No to już! - ponaglił go przyjaciel.
Przemek padł na kolana, aż zadudniło, po czym wyciągnął w stronę Lily dłoń z małym pudełeczkiem.
- Lily Neumayer - zaczął uroczyście. - Czy zechcesz bym wziął cię za męża?
Zapadła chwila ciszy. Wasyl i Pia tłumili śmiech, Lily cierpliwie patrzyła na swego rycerza, ten zaś przez moment nie wiedział o co chodzi.
- O Chrystusie Niebieski, co ja gadam, za żonę! - zreflektował się. - Czy zechcesz zostać moją żoną?
- No przecież mówiłam już, że zechcę! - śmiała się Lily, wsuwając pierścionek na palec. - Ale mężem też mogę, jeśli się upierasz.
Tytoń poderwał się jak na sprężynie.
- Nie! Żoną! Żoną mą bądź! - rzekł, chwytając narzeczoną w objęcia. - W czerwcu! Jak będę miał urlop! Zrobimy wesele!
- Ale w Polsce - zażądała Lily.
- Jeśli zechcesz możemy nawet na Antarktydzie - odparł Przemysław ogniście, po czym wpił się w usteczka ukochanej.
- Słodcy są - stwierdziła Pia, kładąc głowę na ramieniu Wasyla.
- Pierwszy raz widzę, żeby Tytka tak trafiło - rzekł on, zadumany.
- Słyszałem! - rzekł Tytoń, odrywając się od Lily, bowiem nawet zakochani potrzebują tlenu. - Będziesz moim świadkiem, Wasilewski, nie myśl sobie!
- A ty będziesz moim? - zapytała Lily Pię.
- Z najwyższą przyjemnością - odparła.
Po Tytkach mieli jeszcze jednych gości, przyszła mianowicie pani Bartmann, ale nie sama. Przyprowadziła ze sobą wysokiego mężczyznę, o ciemnoblond czuprynie i złocistej brodzie przetykanej siwizną. Na jego widok Wasyl wytrzeszczył oczy, wyraźnie zdumiony.
- Pia, ja mam halucynacje? - zapytał. - Czy ten gość naprawdę wygląda jak...
- Xabi Alonso? - zapytał z uśmiechem towarzysz Mariki. - Istotnie, jesteśmy dosyć podobni. To mój siostrzeniec. Nazywam się Xarles Olano.
- Opowiadałam wam o nim - rzekła Marika, a oczy miała promienne niczym zakochana nastolatka. Pia nigdy nie widziała swojej matki takiej.
- Powiedz, mamo - rzekła po chwili rozmowy, poświęconej głównie tematyce zdrowia jej i Marcina. - Co wy planujecie? Bo widzę, że planujecie, nie mów, że nie!
- Widzisz, kochanie - Marika się zarumieniła. - Zastanawiamy się, czy nie spróbować jeszcze raz. Może to głupie, nie widzieliśmy się tyle czasu, ale...
- Ale my się wciąż kochamy - dokończył Olano, obejmując Marikę. - Mimo wszystko.
Wasyl i Pia popatrzyli na siebie, potem na nich.
- Musicie spróbować - oznajmiła Pia. - Mamo, masz moje pełne błogosławieństwo!
- Sama pani mówiła, że nie należy bać się uczuć - zauważył Marcin.
- Mówiłam i podtrzymuję - rzekła Marika z mocą.
Trzeciego stycznia wypisano Pię, szóstego zaś Wasyla, który tempem powrotu do zdrowia wprawił doktora Schwarza w osłupienie. Zalecono Marcinowi odpoczynek i oszczędzanie się przez najbliższe tygodnie, jednak Wasyl nie byłby Wasylem, gdyby nie wrócił do treningów w najszybszym możliwym tempie. Pia machnęła ręką i nawet nie próbowała go hamować, wiedząc, że byłaby to walka z wiatrakami, ponadto Marcin bez ukochanej piłki był zupełnie nieszczęśliwy, a ona nie lubiła go takim oglądać.

Sześć miesięcy później

Ślub i wesele Lily i Przemka odbyć się miały w podzamojskiej wsi. Znajomy Tytonia posiadał tam najprawdziwszy, autentyczny szlachecki dwór, wybudowany za Sasów, a położony w pięknym parku, który jakimś cudem przetrzymał lata PRL. Usłyszawszy, że Tytek chce się żenić, znajomek ów z chęcią udostępnił swą siedzibę, jako zapłaty żądając jedynie uczestnictwa w uroczystościach. Jako iż był czerwiec, a pogoda wyjątkowo dopisywała, zdecydowano się na wesele na świeżym powietrzu, postawiono zatem w parku namiot, w którym stanęły stoły, ułożono na trawie parkiet i podium dla orkiestry, nad tym wszystkim zaś rozwieszono lampiony i inne ozdoby.
W dzień ślubu Wasyl stał przed lustrem, w jednej z sypialni dworu, przyodziany nieprzyzwoicie wytwornie, bo w smoking i zaciskając szczęki walczył z muszką. Nienawidził tych wszystkich dyndadeł, które elegancki mężczyzna powinien był nosić pod szyją i miał potworny antytalent do ich wiązania. Nie był eleganckim mężczyzną, cóż poradzić, najlepiej czuł się w dżinsach, albo dresie, ale w końcu żenił się jego przyjaciel, on był świadkiem, powinien zatem wyglądać porządnie. A wieczorowych dresów jeszcze póki co nie wynaleziono.
- Co za kurestwo, a niech to szlag - warczał do lustra. Ślady pobicia zniknęły z jego twarzy niemal zupełnie, została tylko mała blizna nad okiem, ale jedna szrama mniej, czy jedna więcej, to już u Wasyla nie robiło różnicy.
- Próbujesz to zawiązać, czy się na tym powiesić? - nieskazitelnie elegancka Pia wpłynęła do sypialni. Wasyl zapomniał na moment języka w gębie.
- Tego... Zawiązać - rzekł. - Wyglądasz prześlicznie.
- Daj to - rzekła z uśmiechem i jednym gestem zawiązała mu tę przeklętą muszkę. - Gdyby nie to, że musimy już iść, chętnie bym się na ciebie rzuciła, przystojniaku.
Wasyl wyszczerzył się głupio i radośnie.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
Pocałowali się. Chętnie kontynuowaliby dalej, ale uroczystość czekała, trzeba było jechać do kościoła.
Lily, w prostej, białej sukni i koronkowym welonie prezentowała się tak, że Przemysława radykalnie jej piękno ogłuszyło. Kiedy zmierzali do ołtarza (matki państwa młodych dyskretnie szlochały w chusteczki, natomiast Moritz udawał, że wyciera okulary, a tak naprawdę, to wycierał oczy), Przemysław gapił się na swoją ukochaną tak intensywnie, że o mały włos, a wyrżnąłby się na ukrytej pod chodnikiem nierówności posadzki. Uratował go, z iście bramkarskim refleksem, kolega po fachu (sam zresztą świeżo ożeniony), Łukasz Fabiański, który dyskretnie Tytka podtrzymał, nie wstając z ławki, a umożliwiając mu zachowanie równowagi i godności.
Przed obliczem kapłana okazało się, że Tytoń zapomniał języka w gębie i zamiast odpowiadać, gapi się z błogim wyrazem twarzy na ukochaną. Dyskretny kuksaniec pod żebro, wymierzony przez świadka, czyli Wasyla, przywrócił go do rzeczywistości i dalej ceremonia potoczyła się bez zakłóceń.
Wreszcie państwo Tytoniowie, przy ogłuszającym wtórze marsza Mendelsohna, opuścili kościół, zostali następnie obrzuceni ilościami ryżu w pełni wystarczającymi by nakarmić głodującą wioskę, wyściskani i obdarowani kwieciem przez bliskich i przyjaciół, po czym cała zabawa przeniosła się do parku dworskiego.
Gości było wielu, między nimi zaś trzon polskiej reprezentacji, w osobach Łukasza Piszczka, Kuby Błaszczykowskiego, Kuby Wawrzyniaka, Łukasza Fabiańskiego, Grzegorza Krychowiaka, Ludovica Obraniaka i Eugena Polańskiego. Trzon ów, nie da się ukryć wodził rej przy stołach i na parkiecie, wznosząc toasty, wrzeszcząc "Gorzko!" i tańcząc ogniście kolejne, zamawiane u orkiestry tańce. Nie ograniczali się przy tym wyłącznie do własnych partnerek, obtańcowując wszystkie obecne na weselu panie, niezależnie od ich wieku, tudzież kształtów i kolorów.
W pewnym momencie pan młody, nabrawszy animuszu po kilku toastach, uparł się, że zaśpiewa ukochanej osobiście. I zaśpiewał, utwór zaś wybrał przepiękny, mianowicie "Kocham cię" Chłopców z Placu Broni . Panna młoda popłakała się ze wzruszenia, świadkowie jakoś nie mogli się od siebie odkleić, natomiast pozostali goście nagrodzili występ gromkimi brawami.
Była już noc, gdy Wasyl i Pia wymknęli się z weselnego tłumu. Nikt nie zwracał na nich uwagi, grano bowiem przytulańca. Państwo młodzi, Marika z Xarlesem i Błaszczu z Piszczem (niezupełnie trzeźwi) oraz kilka innych par tańczyło w objęciach, a tymczasem Marcin i jego ukochana ciemnymi alejkami pobiegli w głąb parku. Podświetlony namiot wyglądał niczym radosny statek kosmiczny, a lampiony jak porozrzucane gwiazdy, dryfujące na tle czarnych drzew. Stłumiona muzyka i śmiechy płynęły z tamtej strony, w trawie grały świerszcze, a wielki, złoty księżyc odbijał się w lśniącej, czarnej powierzchni stawu. Lekki wiaterek przynosił woń róż i świeżej trawy.
- Popatrz - szepnął Marcin, przytulając Pię. - Świetliki.
Ruchliwe punkciki, świecące zielonkawym światłem unosiły się ponad trawnikiem i krzewami róż, i lądowały tam, gdzie błyskały podobne światełka, tworząc osobliwy spektakl fosforycznej miłości.
Patrzyli przez chwilę w milczeniu, przytuleni, sycąc swe oczy choreografią świetlikowego tańca, swe ciała zaś wzajemną bliskością.
- Jest tak pięknie - szepnęła Pia. - Gdyby tak mogło być zawsze.
- Będzie - rzekł Marcin poważnie. - Jeśli tylko ty ze mną będziesz. Może nie zawsze będzie łatwo i miło, ale obiecuję, będzie pięknie. Tylko powiedz, że będziesz przy mnie.
- Będę - szepnęła, wtulając się w jego pierś.
Pocałował ją w usta, delikatnie i czule, potem odsunął ją na chwilę. Nie miała pojęcia co chce zrobić, on zaś sięgnął do kieszeni, potem zaś ukląkł przed nią na trawie, w oczach zaś odbijał mu się blask księżyca.
- Wyjdziesz za mnie? - zapytał Marcin, patrząc na nią ufnie i z miłością. Spojrzała w jego oczy, rozświetlone miłością i na leżący na jego dłoni pierścionek z szafirem, w którym światło księżyca zapalało iskry.
- Tak - odparła. - O mój Boże, oczywiście, że tak!
Wsunął jej pierścionek delikatnie na palec, potem zaś zerwał się niczym wariat, chwycił narzeczoną w ramiona i zakręcił nią jak frygą, wykrzykując z radości.
A potem zaczał ją całować, tak, jakby świat miał się zaraz skończyć.
Wielki, złoty księżyc patrzył na to z pobłażliwą wyrozumiałością.


KONIEC
 ______________________________________________________________________
Nadeszła chwila, gdy przyjdzie nam się pożegnać z tym opowiadaniem! Dziękujemy wszystkim naszym czytelnikom za pół roku spędzone z nami Wasylem, Pią i resztą wspaniałych bohaterów. Ostatni raz na tym blogu życzymy Wa przyjemnego czytania! 
 Pozdrawiamy serdecznie Fiolka&Martina :)





czwartek, 20 czerwca 2013

Rozdział 22

 Niezwłocznie powiadomiono policję, a także Marikę, w której numer, na wszelki wypadek, wyposażył chłopaków przezorny Wasyl. Pani Bartmann bez namysłu pojechała po Rumianego, a potem po Neumayerów. Zastała ich gotowych do wyjścia, w hallu, właśnie mieli zakładać płaszcze.
- Jak to porwano? - Agata była wściekła. - Jak to, pytam się, porwano?
- Normalnie, proszę pani - odparł grzecznie Wawrzyniak. - Ktoś ich zgarnął z klatki schodowej, ogłuszył jakąś chemią i wrzucił do samochodu.
- Jaki to był samochód? - Moritz był poważny i blady.
- Wielki czarny SUV, tutejsze blachy - powiedział Rumiany. Jego kieszeń gwałtownie rozbrzmiała przebojem "Ona tańczy dla mnie". - Przepraszam.
Wydłubal aparat, rzucił okiem na ekran i odebrał, włączywszy na głośnomówiący.
- Wawrzon, jest źle - z głośnika zagrzmiał Błaszczu. - Zgubiliśmy tych kutasów!
- Jak to zgubiliście? - zapytała Agata lodowato. Moritz tłumaczył Marice.
- O, przepraszam, nie wiedziałem że z Rumianym są damy - sumitował się Kuba. - Normalnie, jakiś kretyn chciał wymusić pierwszeństwo na skrzyżowaniu, musiałem zahamować, żeby go nie pieprznąć, a te ku... porywacze, znaczy, dodali gazu i znikli nam w sinej mgle.
- W którą stronę jechali? - Marika włączyła się po niemiecku.
Przez chwilę Błaszczykowski naradzał się z Łukaszem.
- Do portu, tak nam się wydaje - powiedział.
- Doki - powiedziała Marika, przewieszając laskę przez rękę. - Ten palant wynajmował magazyny w dokach, wiem, bo próbował mnie naciągnąć, żebym za nie płaciła. Zaraz wam podam adres. Spotkamy się na miejscu.
Kiedy Marika szukała w torebce notesu, Moritz zniknął na moment w swoim gabinecie, a Agata pobiegła do kuchni. Wróciła stamtąd po chwili, z solidną, staroświecką żelazną patelnią w ręku. Wawrzyniak spojrzał na nią, zdziwiony.
- No przecież nie pójdę bez broni - wyjaśniła. - Moritz! Gdzie ty jesteś?
Pani Bartmann podała wreszcie adres magazynu Kubie Błaszczykowskiemu.
- Jak dorwę tego czubka, własnoręcznie urwę mu jaja - obiecała mściwie Agata.
- Wy wiecie kto ich porwał? - w dobiegającym z głośniczka głosie Błaszcza brzmiało zdumienie.
- Oczywiście - odparła Agata. - To na pewno były mąż Pii, Felix Wagner.
- No to jak wiecie, to może powiadomcie policję?
- Powiadomiłem, ale jest Sylwester, mają braki kadrowe, czynności podejmą jutro, a w ogóle to ich zdaniem Marcin, Przemek i ich laski na pewno gdzieś balują - westchnął Rumiany.
- Dobra, to nie ma co tracić czasu, jedziemy tam!
Moritz wyłonił się ze swego gabinetu, powiewając dumnie prochowcem.
- Jedźmy - rzekł, nad podziw spokojnie.
Pierwsza ocknęła się Lily. Poczuła, że leży na czymś twardym i zakurzonym, mignęła jej przez chwilę myśl, że pobrudzi sobie kieckę, po czym, niczy obłąkany pociąg ekspresowy, nadjechało przypomnienie.
Porwano ich! Czterech ponurych drabów wepchnęło się na klatkę schodową, akurat kiedy Pia i Marcin wychodzili z mieszkania. Wasyl próbował się bronić, strzelił jednego z napastników w ryj, ale drugi przyskoczył od tyłu i przycisnął mu do twarzy coś białego. Pia ugryzła drugiego w rękę, zgubił ten biały kłąb, ona sama zgłupiała, nie wiedziała co robić, próbowała uciekać do góry, wtedy po schodach zbiegł Przemek i, Boże, jego też dopadli, chociaż walczył. A potem nie pamiętała już nic.
Otworzyła oczy. Dookoła panowała ciemność, rozpraszana jednak smugami światła padającymi przez szczelinę pod drzwiami i dziurę w ścianie nieopodal. Lily zamrugała, w głowie jej się nieco kręciło. Za ścianą słychać było jakieś głosy, wolała więc się nie odzywać. Zamiast tego zaczęła więc obmacywać zaśmieconą posadzkę i rychło natrafiła dłonią na męski pośladek, obleczony tkaniną, o ile mogła wyczuć dość kosztowną.
- Przemek! - wyszeptała, podążając dłonią w kierunku głowy Tytonia. - Żyjesz?
- Mhrrbrrr - wymamrotał.
- Przemek! - dotknęła jego karku, włosów, potem policzków.
- Szyję - rzekł i przetoczył się na plecy. - Szęka me boli.
- Ciii - syknęła. - Dostałeś w nią. Ktoś nas porwał, pamiętasz?
- Kurwa - zaświszczał, siadając gwałtownie. Pomacał się po kieszeniach. - Zabrali mi komórkę. Twoja?
- W torebce, torebka u nich. Sprawdź drzwi, ja wyjrzę przez tę dziurę.
Podnieśli się oboje, starając się nie hałasować, a najlepiej nie oddychać i podkradi się na palcach ku drzwiom. Lily przytknęła ostrożnie oko do dziury i spojrzała.
- Co widzisz? - zaświszczał niespokojnie Przemysław.
- Wasyla, trzyma go dwóch drabów. O Jezu, biją go! Musimy coś zrobić!
Tytek puścił szeptaną wiązankę, złożoną z najohydniejszych znanych mu przekleństw i zaczął obmacywać desperacko drzwi, Lily zaś rzuciła się na kolana, w nadziei, że znajdzie na podłodze coś użytecznego.
Tymczasem Pia przeżywała właśnie najkoszmarniejsze chwile swego życia. To, co Lily oglądała z daleka i przez dziurę, ona miała tuż przed sobą. I musiała patrzeć.
Siedziała pod ścianą, przywiązana do krzesła szorstkim sznurkiem, w wielkiej hali magazynowej, prawie pustej, poza paroma porzuconymi skrzyniami. Obok niej zaś stał Felix z nożem sprężynowym w dłoni, chichocząc obłąkańczo. Naprzeciw nich dwóch ponurych drabów, wyglądających jakby od dzieciństwa karmiono ich wyłącznie sterydami, trzymało Marcina pod ręce, drab trzeci zaś bił go pięścią w brzuch, poprawiając na koniec w twarz.
- Patrz, serdeńko, patrz - chichotał Felix. - Zabawa będzie długa, a jak skończę z nim, zajmę się tobą - przyłożył nóż do jej policzka. - Ależ będzie impreza!
Pia nie zwracała uwagi na ostrze krążące wokół jej twarzy, zajęta bez reszty tym, co działo się z Wasylem. Po ostatniej sesji bicia wyglądał strasznie. Krew, cieknąca z rozbitego łuku brwiowego, zalewała mu pół twarzy, a oko było ledwo widoczne spod opuchlizny. Opuchnięte i rozbite były równiez jego usta, umazane krwią cieknącą z nosa.
- Każ im przestać - Pia powtarzała to jak mantrę. - Zrobię co chcesz, tylko każ im przestać!
- Siedź cicho, koteczko! - krzyknął Wagner. - Bądź grzeczna, bo jak nie to...
Zarechotał, potem wepchnął łapę w dekolt jej sukienki.
- Może obetnę ci cycuszki? A może oddam cię chłopcom, żeby się trochę zabawili?
Wasyl szarpnął się gwałtownie, wywracając jednego z drabów na beton.
- Nie dotykaj jej, skurwysynu! - ryknął, odpychając drugiego typa. Ten nieomal się przewrócił, ale w tym samym momencie typ trzeci zdzielił Wasyla pięścią w kark. Marcin osunął się na kolana, typ zaś kopnął go w głowę.
- Zostawcie go! Zostawcie go! Zostawcie go! - krzyknęła Pia rozpaczliwie, szarpiąc się i łomocząc krzesłem.
Tymczasem w kanciapie nieopodal trwała gorączkowa narada.
- Lily, to jest płyta wiórowa, możemy się przedłubać! - stwierdził Przemek, zbadawszy ściany.
- Tylko z tamtej strony, oni jej nie widzą - gorączkowała się Lily. - Masz czym? Ja mam drut!
- Mam, szybko, te skurwysyny go zaraz zatłuką!
Po chwili dłubali oboje w skupieniu, a dziura w ścianie szybko się powiększała.
Dwie ekspedycje ratunkowe połączyły siły w dokach, w bocznym zaułku ulicy, przy której stał magazyn, wynajęty przez Wagnera.
- Jeden kark z gnatem pilnuje drzwi - wyjaśnił Błaszczu. - W środku jest jeszcze trzech i taki mniejszy gość...
- Wagner - przerwała mu Marika.
- Możliwe - zgodził się Kuba i spojrzał na Agatę. - Jakby pani odwróciła uwagę tego wartownika, to ja bym go czymś walnął od tyłu.
Agata bez słowa podała mu patelnię i wysiadła z samochodu.
Drab na warcie nudził się przeraźliwie, zły, że omija go rozrywka i nie może nikomu obić mordy. Ta cała warta była bez sensu, tu i tak nic się nie działo, nawet mewy poleciały srać gdzie indziej. Pojawienie się całkiem niezłej blond lali, nie takiej znowu młodej może, ale z niezłymi nogami, stanowiło więc całkiem miłą odmianę. Lala była elegancka, spod płaszcza wystawała jej wieczorowa kiecka, a w uszach lśniły kolczyki, obiecując bandycie zarobek ekstra.
- Przepraszam pana bardzo - rzekła blondyna. - Chyba się zgubiłam, nie wie pan którędy na starówkę?
- Oj zgubiłaś się mała, zgubiłaś - zarechotał. Na swoje nieszczęście odebrał w dzieciństwie od babki solidną lekcję dobrych manier i niektóre odruchy mu zostały, toteż gdy blondynie wypadła z ręki torebka, odruchowo pochylił się, żeby ją podnieść. I oberwał potężnie w łeb, czymś co głośno i metalicznie zabrzęczało.
- Gotów - rzekł Kuba Błaszczykowski, pochylając się nad drabem.
- Patelnia - zażądała Agata.
We wnętrzu magazynu sprawy przybierały coraz gorszy obrót. Wasyl, po kolejnej sesji bicia, leżał wpół przytomny na posadzce, Felix zaś chodził przed dławiącą się własnymi łzami Pią i perorował.
- Zniszczyliście mi życie, do szczętu. Moje wszystkie interesy leżą, kasa przepadła, bo ta cwana dziwka Sarah wyczyściła konta i przelała wszystko na jakieś pierdolone Malediwy, a w dodatku cały świat mógł mnie oglądać nagiego, w babskim szlafroku. Wiesz jakie to upokorzenie? Gdybyś siedziała grzecznie na dupie i oddała mi dom, zamiast prowadzać się z tym małpoludem, to wszystko by się nie zdarzyło! Ale nie, ty musiałaś jak zawsze zrobić mi na złość!
Zrobił się buraczkowy na twarzy i przez chwilę Pia miała nadzieję, że trafi go szlag.
- Ale skoro sąd był tak łaskaw wypuścić mnie za kaucją, pomyślałem sobie, że się zabawię. Sprawię, że będziecie cierpieli, tak samo jak ja.
Zachichotał upiornie, niczym szaleniec ze starego horroru.
"Zabije nas!" pomyślała Pia.
- Nie, koteczko, nie zabiję was - odparł, jakby odpowiadając na jej myśli. - To byłoby zbyt proste. Wy musicie cierpieć przez resztę życia, myśląc o tym, co mi zrobiliście. Tobie potnę tę śliczną buźkę i te słodkie cycuszki, ale to później. Najpierw połamię temu małpoludowi nogi. Połamię je tak, że do kibla nie dojdzie bez pomocy chodzika. Koniec z piłkarską karierą! Udo, dawaj pałę!
Typ, który dotychczas zajmował się tłuczeniem Wasyla, przytruchtał posłusznie z pałką bejsbolową w dłoni i podał ją szefowi. Ten schował nóż do kieszeni, po czym zważył pałę w rękach. Potem powoli podszedł do Marcina.
Pia szarpnęła się z krzesłem do tyłu i uderzyła w ścianę. Raz drugi i trzeci. Krzesło, nie pierwszej młodości i nie najsolidniejszej roboty, puściło i część oparcia oderwała się z trzaskiem. Zirytowany Felix przekazał pałę drabowi.
- Wal Udo, a ja jej zaraz pokażę, niegrzecznej dziwce.
Udo wziął zamach, ale uderzyć nie zdążył, bo z ciemności w przeciwległym końcu hali wypadli Tytoń i Lily, cali obsypani trocinami.
- Szefie, co jest? - zdziwił się.
Felix obejrzał się i dostał w ciemię oparciem od krzesła. Pia strząsneła z siebie resztki więzów i rzuciła się na draba, okładając go oparciem, które rozsypało się już do reszty. Oszołomiony drab przyklękł na jedno kolano. W tym momencie Wasyl zdołał zebrać siły i kopnął klęczącego najmocniej jak mógł w nerki. Drugi drab rzucił się na Tytonia i po chwili tarzali się już w zwarciu na posadzce.
Drab numer trzy ujrzał się zaatakowanym przez dwie kobiety. Jedna dziabała drutem, druga kopała, drapała i gryzła. Otrząsnął się z nich stosunkowo łatwo, po czym kopnął tę gryzącą w żebra. Ktoś gwałtownie szarpnął go za ramię.
- Nie waż się jej tknąć, chuju ryży - wydyszał Wasyl. Chwiał się na nogach, krew mu ciekła z nosa, ust i rozbitego łuku brwiowego, ale w oczach płonęła furia.
Drab walnął go w szczękę. Ku jego zaskoczeniu przeciwnik wciąż stał na nogach, a w dodatku odpłacił mu takim ciosem, prosto w nos, że aż coś trzasnęło soczyście i drab zalał się krwią.
- O tyyyy! - ryknął rozjuszony drab, zachłystując się przy tym krwią. Zasypał Wasyla gradem ciosów, w brzuch, w twarz, gdzie popadło. Wasyl początkowo odpłacał mu pięknym za nadobne, ale potem osunął się wyczerpany na posadzkę.
Widząc to Pia, choć nie odzyskała jeszcze do końca oddechu po kopniaku w żebra, bez namysłu skoczyła drabowi na plecy.
W tym momencie do środka wpadła grupa szturmowa. Kuba Błaszczykowski ogarnął całość spojrzeniem. Pierwszym co ujrzał był Wasyl, leżący w kałuży własnej krwi. Tytek tłukł się z jakimś mięśniakiem, drugi mięśniak kręcił się w kółko, usiłując strząsnąć z siebie Pię, a z trzecim szarpała się Lily, dziabiąc go kawałkiem drutu w co popadło.
- Nie będziesz bił mojej córki! - wrzasnęła Agata, startując z patelnią, wzniesioną bojowo w górę. Po chwili zacny ów sprzęt kuchenny z rozgłośnym brzękiem spotkał się z czaszką draba, który zaskoczony wypuścił Lily i z głupią miną osunął się na podłogę. Agata poprawiła mu jeszcze parę razy dla pewności, a tymczasem wokół niej rozgorzała bitwa. Kuba Błaszczykowski zaprawił bykiem mięśniaka, który zdołał powalić Tytonia, Piszczu i Wawrzyniak zaś wspólnie wzięli się za draba z Pią na plecach.
Tymczasem Felix, on to bowiem usiłował chyłkiem zwiać, na swej drodze do wyjścia napotkał przeszkodę. Była nią Marika Bartmann, która stała przed samymi drzwiami, wsparta na laseczce.
- Wybierasz się gdzieś? - zapytała z lodowatą uprzejmością.
- Zejdź mi z drogi, prukwo! - wrzasnął. Chciał ją odepchnąć ale w tym momencie stąło się coś zaskakującego. Otóż Marika uniosła laseczkę, pociągnęła za jej rączkę.... i okazało się, że wewnątrz drewnianej tulei kryło się pokaźnej długości ostrze. Które mierzyło teraz w gardło Felixa.
- Grzeczniej proszę - rzekła Marika. - Rączki w górę i idziesz gdzie ci każę.
Bezceremonialnie zagnała go do jednej ze skrzyń, stojących na podłodze.
- Te baby, wszystko przez te baby! - jęczał Felix.
- Właź do środka i się połóż - rozkazała Marika.
- Ale tam są szczurze bobki! I śmierdzi! - protestował.
- Właź, bo... - ostrze naparło na jego kark.
Tak zdopingowany Felix położył się grzecznie w skrzyni, którą Marika nakryła wiekiem. Następnie rozsiadła się na niej z wyraźną ulgą.
Typ zdzielony z byka przez Błaszcza odpowiedział mu tęgim kopem i już chciał wiać, gdy nagle rozległ się strzał. Zamarli wszyscy jak żywy obraz, ten co chciał uciekać zamarł najbardziej, bo ujrzał przed swym nosem lufę rewolweru. Wielkiego i paskudnego.
- Wiem, o czym myślisz, śmieciu: „Strzelił sześć razy czy tylko pięć?”. Szczerze mówiąc, w tej całej zabawie straciłem rachubę. Ale zakładając że to magnum 44, najpotężniejszy rewolwer na świecie, może elegancko odstrzelić ci głowę... - rzekł Moritz. - Musisz sobie zadać pytanie: „Czy mam dziś szczęście?” Masz śmieciu?
- Panie, ja nawet na loterii niczego nie wygrałem! - zakwilił bandyta.
- No to rączki nad głowę i klęknij grzecznie na podłodze, żebym nie musiał twojego szczęścia testować. Twoi koledzy to samo.
Drabowie posłusznie spełnili polecenie, a Agata z wrażenia o mało nie zgubiła patelni.
- Rany, to mój mąż? - zapytała osłupiała.
- Tak mamo, to jest twój mąż, a mój ojciec - odrzekła Lily z nabożną czcią. - I jestem z niego dumna.
- Tytek, będziesz miał zajebistego teścia - Błaszczu klepnął kumpla w ramię.
- Jeszcze się nie oświadczyłem, głąbie! - zirytowany Tytoń ocierał krew z twarzy.
- Moja odpowiedź brzmi: tak - odparła Lily, przytulając się do niego.
Tymczasem Pia klęczała nad zmaltretowanym Wasylem, próbując przywrócić go do przytomności.
- Marcin, słyszysz mnie? Powiedz coś! - jej głos drżał panicznie.
Podniósł palce prawej dłoni.
- Karetkę! - ryknęła Pia. - Wezwijcie karetkę!
W tym samym momencie Wasyl zaczął się krztusić. Czerwona bańka krwi ukazała mu się na ustach i pękła. Wszyscy raptownie wrócili do rzeczywistości, ktora była cholernie ponura. Wawrzyniak wyrwał z kieszeni telefon i drżącymi palcami wybrał numer alarmowy.
- Trzeba go przewrócić na bok, bo się udławi krwią! Chłopaki, pomóżcie mi! - skomenderował Błaszczu.
Po chwili Marcin leżał już w pozycji bezpiecznej. Przestał się dławić, ale wciąż było z nim bardzo źle.
- Marcin zostań ze mną, proszę - Pia szeptała mu do ucha. - Jesteś moim szczęściem. Miłością mojego życia. Trzymaj się, proszę. Zaraz będzie pomoc, tylko wytrzymaj!
W dali narastało wycie syren.

____________________________________________________________________
Jest to przedostatni rozdział Morza Miłości. Ciężko nam się z nim rozstać, ale wszystko co dobre kiedyś się kończy.
                                                                                     Pozdrawiamy F&M :)




piątek, 14 czerwca 2013

Rozdział 21

 Felix Wagner rozciągnął się wygodnie na wielkim łożu z wodnym materacem. Pośród różowych atłasów i falban pościeli wyglądał całkiem jak zadowolona ropucha w kwieciu piwonii. Ta jego durna żona wprawdzie zrobiła mu przed Świętami niemiłą niespodziankę, wystawiając walizki z jego rzeczami na próg i zmieniając zamki w drzwiach, ale był przecież człowiekiem zaradnym, znalazł więc dach nad głową w okamgnieniu. Wystarczyło opowiedzieć Famke, jednej z jego licznych kochanek i początkującej aktoreczce, jak okrutnie obeszła się z nim Sarah, a otworzyła przed nim ramiona oraz drzwi swojego apartamentu.
Popatrzył w górę, na swe odbicie w lustrze, dekorującym sufit. Fajny gadżet, nieźle umilał mu igraszki z Famke, niemniej jednak Felix nie zamierzał zostawać tu na stałe. Wystarczy że stracił dom nad morzem na rzecz swojej pierwszej żony, nie ma mowy, żeby oddał swój ukochany apartament drugiej.
- Odpocząłeś, koteczku? - Famke wyszła z łazienki, owinięta bardzo przezroczystym szlafroczkiem, w pełni eksponującym jej wielkie cycki, walor, dzięki któremu została dostrzeżona przez wszystkie tabloidy, jak też i przez Felixa.
- Jestem gotowy i dziki! - Wagner przetoczył się z pleców na brzuch i udał, że skrada się ku kochance. - Jak tygggghrrrryyyyssss!
- Rrrrrrrrrrrrrrrrr - zawarczała Famke, zrzucając szlafrok. - Pożrrrrrryj mnie!
Felix skoczył ku niej, ona zaś z chichotem jęła uciekać. Ścigał ją właśnie wokół różowego szezlonga, stojącego na środku sypialni, gdy ktoś zadzwonił do drzwi.
- Nie otwieraj - poprosił Wagner.
- Nie mam zamiaru - odparła. - Upoluj mnie, ty moja bestio!
Felix rzucił się do skoku, ale w tym momencie dzwonek zadzwonił znów i znów, naciskany widać niecierpliwą dłonią. Męskość Wagnera, jakby niezadowolona, jęła widocznie opadać. Na twarzy Famke odmalowało się rozczarowanie.
- Otwierać! Policja! - ryknęło groźnym basem zza drzwi.
- Policja? - zdziwiła się Famke. Owinęła się narzutą i tak przyodziana udała się otworzyć.
Felix pozostał w sypialni, słuchając urywków rozmowy, dobiegającej z hallu.
-...Wagner? Poszukujemy go.
- Coś się stało? Ja go nie... - tu głos Famke ścichł, jakby się odwróciła, tak, że Felix nie mógł rozróżnić słów. Następne dwa wyrazy jednak rozróżnił bezbłędnie.
- ...nakaz aresztowania.
Wagner rozejrzał się dokoła, zastanawiając się, gdzie podział swoje ciuchy. A tak, zostały w jadalni, do której nie wejdzie, bo musiałby przejść przez hall. Podniósł więc porzucony szlafroczek Famke i odział się weń spiesznie, obmyslając jednocześnie drogę ucieczki. Apartamentowiec, w któym mieszkała jego kochanka szczęśliwie miał jedynie cztery piętra, jej mieszkanie zaś znajdowało się na poziomie najwyższym. Felix pamiętał, że niedaleko okna łazienki znajdowała się drabina pożarowa...
- jak mu komornik wejdzie na konta, to gość będzie bankrutem... - dobiegło go. Teraz chyba byli w salonie, bo słyszał wszystko wyraźnie.
- Jak to bankrutem? - wykrzyknęła Famke.
- No spłukany będzie. Zalega z podatkami, dowalą mu mnóstwo kasy do spłaty.
- Dziękuję, bankruta nie potrzebuję!
Na ciąg dalszy Felix nie czekał. Pognał do łazienki, otworzył okno i stanął na parapecie. Lodowaty wicher znad morza smagał jego prawie nagie ciało, jednak za sobą Felix miał perspektywę długich lat odsiadki. Bez seksu, łóżek wodnych, dobrego żarcia, pieniędzy i władzy. Zebrał się w sobie i wyszedł na dach, czując, że zaraz odpadną mu stopy, mrożone przez cienką warstewkę mokrego śniegu. Potruchtał po płaskiej połaci dachu w stronę drabiny, a wiatr rozwiewał mu różowy szlafroczek, odsłaniając księżycowo blady tyłek.
Oby na dół, myślał Felix złażąc po drabinie. Jak już znajdzie się na ziemi, będzie mógł uciec do kolejnej kochanki i tam zastanowi się co dalej. Lodowate szczeble parzyły go w stopy, dłonie mu grabiały, a całe ciało drętwiało od chłodu. W pewnym momencie poślizgnął się i o mało nie zleciał, ale na szczęście zdołał się przytrzymać. Serce mu waliło jak młotem i gdyby nie był tak przeraźliwie przemarznięty, pewnie zrobiłoby mu się gorąco.
Wreszcie stanął na ziemi, czyli po kostki w topniejącym śniegu, zaszczękał spazmatycznie zębami i dygocząc rzucił się do biegu, z nadzieją, że to go rozgrzeje. Powiewając połami różowego, przezroczystego szlafroczka mknął właśnie ku ulicy, gdy wpadł na coś obszernego, mile miękkiego i zachęcająco ciepłego.
- A kuku, panie Wagner - rzekła przeszkoda i Felix zorientował się, że trzyma w objęciach odzianego w wełniany płaszcz człowieka, zapewne policjanta. - Komisarz Moser. Czekałem na pana.
Wszelkie nadzieje Felixa zdechły w zarodku. Potulnie niczym baranek dał się skuć i poprowadzić do radiowozu. Miał właśnie wsiadać do wnętrza, gdy jak spod ziemi wyrósł paparazzi, pracujący dla konkurencyjnego szmatławca.
- Uśmiech proszę! - zakrzyknął fotograf dziarsko i nacisnął spust migawki.
Felix zgrzytnął zębami, wiedząc, że jeo podobizna ozdobi pierwsze strony wszystkich szmatławców i wszystkich plotkarskich witryn w necie.
Jechali na komisariat mglistymi ulicami Hamburga, kierując się ku centrum. Zatrzymali się na światłach i wtedy Felix zobaczył na chodniku dwie znajome sylwetki, wysokiego, barczystego mężczyznę i piękną kobietę, zatopionych w namiętnym pocałunku.
- Kurwa!- ryknął. - To oni! Moja była i ten polski yeti! Jak oni mogą?! Jak mogą?! Jak śmią być szczęśliwi?!
Rzucił się na boczną szybę, waląc w nią pięściami.
- Panie Wagner, bo będę musiał użyć paralizatora - ostrzegł grzecznie Mozer.
Wagner, nie słuchając, rzucił się z kolei na tylną szybę, bo samochód właśnie ruszył. Rycząc i kwicząc walił w tylną szybę kułakami ile wlazło.
- Zatrzymaj samochód - polecił Mozer po którymś z kolei upomnieniu skierowanym do aresztanta. Kierowca posłusznie zjechał na bok.
- To nie fair! Nie fair! - wrzasnął jeszcze Felix, gdy prąd przeszył jego ciało.
Tymczasem w krainie wiatraków i tulipanów, polski bramkarz Przemysław Tytoń wracał właśnie do domu z ostatniego przed noworoczną przerwą treningu. Jadąc przez miasto podśwpiewywał radiu do wtóru, bębniąc przy tym dłońmi w kierownicę. Odkąd odzyskał Lily świat znowu nabrał właściwych barw, życie smaku, a jego obrony i parady polotu. Teraz miał nadzieję, że dzięki profesorowi Olano wszystko się poukłada ostatecznie i oboje będą mogli wyjechać do Hiszpanii. Razem! Ole!
- Baila baila baila meeee! - zaryczał radośnie, lecz melodyjnie, parkując przed domem. W przeciwieństwie bowiem do swego przyjaciela, Wasyla, obdarzony był znakomitym słuchem muzycznym. Zaciągnął hamulec ręczny, wyłączył silnik i krokiem flamenco udał się do domu.
Takimż samym tanecznym krokiem przemierzył przedsionek i z rozmachem otworzył drzwi wiodące do hallu. I zamarł, albowiem tam czekała na niego prawdziwa hiszpańska piękność w czarnej sukni, z czerwonymi falbanami wokół dekoltu i wchlarzem z czarnej koronki w dłoni. Od ciemnej barwy jej włosów zaczesanych na gładko w skomplikowany kok odbijała gorącą czerwienią wpięta w nie róża.
- Witaj, mi amorrr - z intensywnie czerwonych warg pięknej seniority wydobył się znajomy głos.
Torba treningowa wypadła z dłoni Przemka i z głuchym plaśnięciem wylądowała na podłodze.
- Lily? - zapytał osłupiały bramkarz.
- Lily - odrzekła piękność, płynąc ku niemu z szelestem falban i wdzięcznym stukotem pantofelków. - Mamy dzisiaj fiestę, senor.
W duszy Tytka wybuchła niczym noworoczne fajerwerki euforia. Dał się zaprowadzić do salonu, gdzie czekał już nakryty stół, a na nim kolacja.
- Ale jak ty... - zaplątał się Przemek, patrząc na bogactwo andaluzyjskich dań. - Przecież ty nie umiesz... nie gotujesz!
- Nie pytaj o to, mój Don Juanie - Lily zasiadła na krześle, demonstrując przy tym kształtne łydki. - Zapytaj mnie lepiej o powód tej fiesty.
- Jaki jest? - zapytał Tytek, oszołomiony.
- Dzwonił do mnie dzisiaj profesor Olano - rzekła Lily, mrużąc oczy. - Przejrzał moje papiery, dokumentację badań w których brałam udział i powiedział...
Tu urwała, kryjąc twarz za wachlarzem.
- Co powiedział? - zapytał bramkarz bez tchu.
Zza wachlarza spojrzała na niego para lśniących, wielkich oczu.
- że będzie szczęśliwy, mogąc mieć mnie na swoim wydziale. Podpisuj ten kontrakt, skarbie.
- Tak! Tak! Tak! - Przemek zerwał się i porwał ze sobą Lily.
- Zatańcz ze mną, senorita! - zażądał.
Lily bez namysłu jęła drobić i postukiwać obcasami w rytm flamenco.
Tak przetańczyli znaczną część wieczoru, przerabiając tańce hiszpańskie, walca, tango, czaczę, sambę, rumbę i parę innych i posilając się w przerwach. Wreszcie wylądowali w sypialni gdzie odtańczyli zupełnie inny taniec, odwieczny taniec miłości.
Kiedy leżeli, błogo zmęczeni i wtuleni w siebie, Lily przypomniała sobie o czymś jeszcze.
- Mamy zaproszenie na Sylwestra do pani Bartmann, znaczy do Teatru bez Nazwy. Wasyl i Pia też będą - wymruczała w pierś Przemka. Jej włosy dawno przestały być gładko uczesane, przypominając raczej ciemną burzę.
- I stado nudnych celebrytów? - zapytał Tytoń sennie.
- No co ty, nie u pani Bartmann. Wyłącznie fajni ludzie, celebryckie przygłupy nie mają wstępu. I profesor Olano ma przyjechać. Wiesz, głupio byłoby tam nie być...
- Senorita, oczywiście, że pojedziemy - zapewnił Przemek. - Wasyl jest moim kumplem przecież. A pani Bartmann jego prawie teściową, tak jakby.
- Myślisz, że się pobiorą? - zapytała Lily, mając rzecz jasna na myśli Wasyla i Pię.
- Prędzej czy później on się jej na pewno oświadczy - orzekł. - Widzisz, są takie kobiety, bez których mężczyzna po prostu żyć nie może. Dla Wasyla taką kobietą jest Pia.
- A dla ciebie?
- To jest pytanie retoryczne? - zapytał Przemysław, zamykając zaraz lubej usteczka namiętnym pocałunkiem.
W Hamburgu wylądowali trzydziestego stycznia. Lily, Pia, Agata i Marika od razu rzuciły się w wir nabywania bardzo niezbędnych dodatków do ich sylwestrowych kreacji, oraz odbywania równie niezbędnych zabiegów, mających przekształcić je w piękności oraz boginie. Korzystając z tego Tytek porwał Wasyla i obaj ruszyli w miasto, na podbój sklepów jubilerskich.
Przemysław, ze skupieniem malującym się na obliczu, pochylił się nad gablotą w kolejnym sklepie.
- Co myślisz o tym? - wskazał palcem jeden z pierścionków.
Wasyl obejrzał wskazany egzemplarz.
- Paskudztwo - orzekł autorytatywnie. - Wygląda jak z bazaru.
- A ten?
- Ten całkiem niezły, żeby zęby komuś wybić. Zamiast kastetu.
- A tamten, o?
- No jakbyś się żenił z kowalem, to w sam raz. Na delikatny paluszek dziewczyny się nie nadaje.
Przemek zwichrzył sobie swą schludną fryzurę.
- To jaki ja mam wybrać? Bądżżeż konstruktywny! - jęknął.
- Chłopie, masz piękną dziewczynę o subtelnych dłoniach - rzekł spokojnie Marcin. - Pierścionek musi być taki jak ona - piękny, subtelny i delikatny. Łapiesz?
Tytoń pokiwał głową.
- Okej, załapałem - rzekł. Zapatrzył się powtórnie w gablotę.
- Mam! Ten poproszę! - postukał palcem w szkło. - jest taki... No jakby go elfy robiły, oglądałeś "Władcę pierścieni"? Będzie do niej pasował idealnie!
- Wasyl nie odpowiedział, wpatrzony w inną z gablot. Był tam wystawiony srebrny pierścionek z szafirem w misternej oprawie. Ten szafir niemal zahipnotyzował stopera swoją barwą i blaskiem. Był jak oczy Pii, kiedy się uśmiechała, gdy patrzyła na Marcina...
- Wasilewski, śpiąca królewno, mówię do ciebie! - ryknął Tytoń. - Nie mam zamiaru cię całować, więc lepiej oprzytomnij sam!
- Co? - zapytał Wasyl nieprzytomnie.
- Wybrałem pierścionek! - rzekł Tytoń dumnie, prezentując przyjacielowi pudełeczko z którego wnętrza diament siał ogniste błyski.
- Cacuszko - rzekł z uznaniem Marcin. Klepnął Przemka w ramię. - Wybacz stary, ale teraz ja muszę coś kupić.
Przywołał gestem sprzedawcę o kamiennym obliczu.
- Ten pierścionek z szafirem poproszę - rzekł po niemiecku.
Przemek zamarł z otwartymi ustami.
- To ty też zamierzasz się tego? - zapytał. - Oświadczać? Już?
Wasyl uśmiechnął sie łagodnie.
- Jeszcze nie, Przemuś, jeszcze nie. Ale za jakiś czas na pewno - odparł.
Reszta dnia minęła szybko i przyjemnie, tym przyjemniej, że dojechali przyjaciele obu panów, czyli Kuba Błaszczykowski, Łukasz Piszczek i Jakub Wawrzyniak., zaproszeni przez Marcina (oczywiście po uzgodnieniu tego z Mariką). Uczczono fakt ich przybycia miniimprezką u Wasyla, w której udział wzięły także Pia i Lily, a która przeciągnęła się do wczesnych godzin porannych.
- Ej chłopaki - zdziwił się Błaszczu, patrząc na zegarek. - Trzecia już jest.
- Nie wiem jak wy, ale ja potrzebuję mojej drzemki piękności - oznajmił Rumiany zdecydowanie. - Może czas się zwijać do hotelu?
- Też tak sądzę, panowie - rzekł Piszczu z godnością. - Niech ktoś wezwie taryfę.
- Tylko nie bijcie kierowcy, grzecznie proszę - rzekł Wasyl półżartem.
- My? Wasylku, no co ty? - Błaszczu niemal się obraził. - My jesteśmy milusi i puchaci!
- Jak królicze bamboszki! - dodał stanowczo Piszczu.
Pia i Lily spojrzały na siebie nawzajem i zaczeły kwiczeć ze śmiechu.
Umówiono się, że następnego dnia trzej polscy piłkarze podjadą do Wasyla około godziny siódmej, a stamtąd wszyscy razem udadzą się do Teatru Bez Nazwy. Zgodnie z tą umową samochód wiozący owo doborowe trio wtoczył się w senną uliczkę punktualnie, czego dopilnował Rumiany.
- Ej, czyja to jest bryka? - Błaszczykowski wskazał wielkiego, czarnego SUVa zaparkowanego krzywo przed domem. - No nie Wasyla przecież?
- Może tej, no, Pii? - zasugerował Rumiany.
- No co ty, ona ma damski, mały samochodzik - Piszczu pokręcił głową.
Kiedy podjechali bliżej samochód akurat ruszał, tak, że przejechał obok nich.
- Ty, tam w środku jest Wasyl! - wrzasnął Rumiany nagle. - Widziałem jego rękę, poznaję te dziary!
Błaszczu błyskawicznie stworzył plan.
- Zatrzymam się, Kuba wyskoczy i sprawdzi dom, my z Piszczem jedziemy za tą bryką. Rumiany, jak znajdziesz co podejrzanego, wal do tej całej Mariki Bartmann, my wzywamy gliny. Gazu!
Zgodnie z poleceniem Rumiany wyskoczył i popędził do domu Pii i Wasyla.
Mieszkanie Wasyla było zamknięte, drzwi mieszkania Pii jednak były uchylone. Na podłodze leżały klucze, tak, jakby ktoś je upuścił i nie zdążył podnieść, w kącie zaś walał się oberwany rękaw wdzianka męskiego, świadczący o tym, że odbyła się tu walka.
- Łokurwa - stwierdził Wawrzyniak wypełniony coraz gorszymi przeczuciami.
Chciał domknąć drzwi, ale coś przeszkadzało. Otworzył je szerzej i podniósł leżący przy samym progu kłąb waty, cuchnący jakąś chemią.
Rumiany bez namysłu sięgnął po komórkę i wybrał numer Błaszcza.
- Panowie, jest niedobrze - oznajmił. - Tytka, Wasyla i ich panie ktoś porwał!

__________________________________________________________________________
Jak widzicie Rumiany zaczął robić karierę w opkach :D
Koniec majaczy już za horyzontem, więc jest to jeden z ostatnich rozdziałów. Życzymy miłego czytania! 
                                                                  Fiolka&Martina :)



czwartek, 6 czerwca 2013

Rozdział 20

 Mleko, które miało się podgrzać, wrednie wykipiało, zalewając wnętrze mikrofali i produkując nieznośny swąd.
- Kurwa mać - syknęła Sarah Wagner, wywlekając upaćkany mleczną pianą kubek z kuchenki. Mała Jasmine, siedząca na wysokim krzesełku dla niemowląt, spojrzała na nią okrągłymi, niebieskimi ślepkami.
- Ga? - zapytała.
Sarah pogłaskała ją po jasnej główce.
- No już, zaraz dostaniesz kaszki, poczekaj - powiedziała, drugą ręką lokując kubek w zlewie. - A, gdyby mój mąż nie był takim pieprzonym sknerą, dostałabyś jeść znacznie szybciej. A wiesz dlaczego? Bo dałby mi kasę na nową mikrofalę, skoro w tej zepsuło się pokrętło temperatury. Albo może nawet urządzając tę zasraną kuchnię nie pożałowałby euro i kupił porządną kuchenkę, a nie taką taniochę!
Trzasnęła drzwiczkami kuchenki, aż dziecko podskoczyło, zaskoczone.
- Przepraszam maleńka - Sarah sięgnęła po rondelek, nalała do niego mleka i postawiła na palniku. - Już ci grzeję.
- Ale widzisz - mruczała, wyjmując z szafy paczkę kaszki, a z kredensu talerzyk i łyżeczkę Jasmine. - Mój cholerny mąż woli śledzić swoją byłą i jej nowego fagasa, zamiast zająć się swoją rodziną. Po cholerę ja za niego wyszłam?!
Zdjęła mleko z ognia, sprawdziła jego temperaturę, wlała do miski, a dosypując kaszki kontynuowała swój monolog.
- A, prawda, bogaty jest. Ale skąpy taki, że niech mnie. I każe mi, świnia jedna, w domu siedzieć. Najchętniej pewnie by mnie do kaloryfera przykuł, ani na zakupy pójść, ani na siłownię, bo się będą na mnie gapić obcy faceci... A czy ja się awanturuję, kiedy on wszystkim napotkanym babom w cycki się gapi?
Parsknęła gniewnie. Sarah była osóbką wygodną i leniwą, nie lubiła męczyć się zbyt częstym myśleniem, ale kiedy zmusiły ją okoliczności potrafiła używać mózgu całkiem sprawnie. Właśnie teraz zaczęły ją zmuszać. Sprawnym ruchem zapakowała dziecku do dziobka porcję kaszki.
- Poza tym nie po to za niego wychodziłam - rzekła - żeby słuchać ustawicznego pieprzenia o jego byłej. Pia to, Pia tamto, polski goryl owamto, co ja tu w małżeństwie w trzy osoby jestem? A nawet w cztery, tego kolesia Pii licząc. Nie powiem, całkiem sexy jest, chociaż ja bym go trochę wydepilowała, ale nie wiem czemu mam o nim ciągle słuchać. Co tego debila obchodzi z kim się ryćka jego była żona?! Mógłby mnie poryćkać!
Tak monologując karmiła córeczkę automatycznymi ruchami, co jakiś czas ocierając jej usteczka. Zatrzymała się jednak z kolejną łyżką w pół drogi do ust małej, bo za drzwiami wejściowymi coś zaszeleściło, zaraz potem zaś ktoś zapukał do drzwi i wnioskując z tupotu, natychmiast uciekł.
Przekonana, że jakieś bachory robią sobie dowcipy, Sarah porzuciła kaszkę i popędziła ku drzwiom. Otworzyła, spodziewając się czegoś śmierdzącego na wycieraczce, ale tam leżała tylko pękata koperta formatu średniej książki. Zaadresowana jej, Sarah, imieniem i nazwiskiem.
Pani Wagner podniosła ją i w drodze powrotnej do kuchni otworzyła. Po czym zamarła w połowie drogi i tak stała oglądając kolejne zdjęcia i coraz bardziej czerwieniejąc. Kiedy dotarła do ostatniego zgrzytnęła zębami, następnie schowała wszystie fotografie z powrotem do koperty i w kamiennym spokoju dokończyła karmienia córki.
Z tym samym nieludzkim spokojem zaniosła dziecko do salonu, ulokowała je w kojcu, po czym z kopertą pod ręką usiadła na kanapie i włączyła telewizor.
Jakieś trzy godziny później w drzwiach wejściowych szczęknął klucz.
- Kochanie, jestem w domu! - zapiał Felix. - Co mi Sarusia przygotowała na lanczyk?
Teraz jego głos rozbrzmiewał z kuchni.
- Ojej, nic nie ma? A ja głodny jestem, liczyłem, że zrobisz mi kanapeczki z wołowiną i cebulką! I lodzika na deser! - zarechotał obleśnie. - Taki zły jestem, ten paparazzi gdzieś wsiąkł, od tygodnia z górą nie mam z nim kontaktu! A Pools poszedł na zwolnienie, załamanie nerwowe, czy coś.
Sarah wpłynęła do kuchni niczym okręt wojenny w pełnej gotowości bojowej.
- Od dzisiaj, kotku, sam sobie robisz lanczyki - rzekła zimno. - Również śniadanka, obiadki i kolacyjki, oraz lodzika, o ile sięgniesz.
Felix spojrzał na małżonkę, osłupiały.
- Co jest? - zdziwił się.
- To - rzekła Sarah zwięźle, wysypując zdjęcia z koperty i ciskając je na stół. - Wszystkie twoje dziwki.
- Odezwała się chodząca cnota - warknął. - Lepsza byłaś, kiedy rozkładałaś nogi na biurku swojej szefowej, a mojej wtedy żony?
Sarah poczerwieniała z furii.
- A kto mi, kurwa, wmawiał, że jest taaaki nieszczęśliwy z tą niedobrą, bezpłodną suką? - prychnęła. - Wszystkim to wciskasz?
Przegarnęła leżące na stole zdjęcia.
- Kogo my tu mamy? Gońcówna z redakcji, ta nowa zdzira z wielkimi balonami, którą zatrudniliście jako dziennikarkę, jak jej tam, Pauleen, sprzedawczyni z trafiki na rogu, nasza sprzątaczka...
Zatrzymała się na chwilę.
- To cię powinno zainteresować - rzekła z jadowitą uciechą. - Znalazłam ostatnio w łazience, w śmieciach test ciążowy, pozytywny. Może powinnam zasugerować dziewczynie mały pozwik o alimenty?
Wagner zbladł, potem zczerwieniał, potem zzieleniał. Po tym festiwalu kolorów wyciągnął z kiedzeni chusteczkę i starannie wytarł spotniałe czoło.
- Nie sądziłem, że jesteś tak podłą suką - rzekł głucho.
- Składam pozew rozwodowy - odparła. - Puszczę cię w skarpetkach, gnoju.
Felix nie czekał na ciąg dalszy, tylko popędził do gabinetu, zastanawiając się, czy dzwonić do Poolsa, czy do adwokata. W tej samej chwili Jasmine zaczęła płakać.
- Zrób coś z tym bachorem! - wrzasnął.
Jasmine ucichła. Teraz słyszał uspokajające gdakanie Sarah i jej krzątanie.
- I to jest to, do czego baby się najlepiej nadają - mruknął, sięgając po telefon.
Nie zdążył jednak zadzwonić, bo przed jego nosem, na blacie jego ukochanego biurka, wylądowała paczka pieluch, wilgotne chusteczki, zasypka, oraz niezadowolona Jasmine. Jej równie niezadowolona matka odpinała jej właśnie pampersa, wydzielającego z siebie niepokojącą woń.
- Co ty robisz, durna kobieto?! - ryknął Felix głosem ranionego łosia.
- Zmieniam pieluchę - odparła z zaciętością. - I kontynuuję naszą miłą pogawędkę.
- Zabieraj to gówno z mojego biurka! Nie masz pojęcia ile to kosztuje!
Sarah rąbnęła brudnego pampersa na lśniący blat, umazaną w kupie stroną w dół. Felix kwiknął żałośliwie.
- To gówno jest dzieckiem - zasyczała. - Nominalnie twoim. I już zadbam, żebyś płacił na nie soczyste alimenty!
Wagner spazmatycznym ruchem rozluźnił krawat. który zrobił się nagle bardzo, bardzo ciasny.
- Odbiorę ci tego bachora! - wrzasnął.
- Tylko spróbuj! - odwrzasnęła. - Cały świat dowie się, że jesteś bezpłodnym eunuchem!
- Ja bezpłodny?!
- A nie? Wszyscy wiedzą, że opłaciłeś doktorka, żeby wkręcił twojej byłej, że nie może mieć dzieci, bo nie chciałeś się sam badać!
Felix wyglądał jak potencjalna ofiara apopleksji.
- Totototo... to nie moje dziecko? Zdradzałaś mnie?
- Technicznie rzecz biorąc zdradzałam jego z tobą - odparła z wściekłością. - Miałam narzeczonego, kiedy się poznaliśmy, pamiętasz?
- Nnie... - jęknął. Było mu słabo, a od smrodu pieluchy również niedobrze.
- Niestety, był piłkarzem i wytransferował się do Chin. Dlatego, zapewne w przypływie zaćmienia umysłu, wybrałam ciebie, parszywa gnido.
Wycelowała w niego brudną chusteczką. Felix poczuł, że więcej nie zniesie. Śniadanie, a może nawet i wczorajsza kolacja, podeszły mu do gardła i powiedziały, że chcą na wolność. Niczym rączy jeleń pobiegł do łazienki.
Tymczasem jego żona usiadła z przewiniętą Jasmine na kanapie, wyciągnęła swego smartfona i zaczęła się zastanawiać. Czy lepiej zadzwonić do adwokata, czy wysłac anonimowego maila do kilku instytucji? Pzed mściwością Felixa należało się zabezpieczyć.
Na święta Wasyl pojechał do Polski, spędzić je z bratem, w podróży jednak towarzyszył mu Tytek, Lily oraz Neumayerowie, Agata bowiem odczuła nagłą tęsknotę za ojczyzną, a Tytoń, mając bardzo poważne zamiary względem ukochanej, chciał aby obie rodziny się poznały. Jednak 26 grudnia cała paczka wylądowała z powrotem w Hamburgu. Ostatecznie piłkarze nie dysponują nadmiarem wolnego czasu, nawet w okresie Świąt, poza tym musieli się stawić u Mariki na jej świątecznym przyjęciu. Za złamanie obietnicy miały grozić surowe kary, zresztą Marcin i tak by przyjechał, gnany przez stęsknione serce.
Teraz stał przed lustrem, w swej sypialni, poprawiając po raz tysięczny włosy, jasnoszary garnitur i kołnierzyk koszuli i czując się tak, jakby miał za chwilę zagrać niesłychanie ważny mecz. Taki o najwyższą stawkę.
- Cholera - mruknął, czując, że kolano zaczyna mu nerwowo latać. - No nic...
Spojrzał jeszcze raz na swe odbicie. Dobra, lepiej nie będzie, jak bardzo by się nie starał i tak jest brzydalem z kanciastą mordą. Co Pia właściwie w nim widziała?
Ruszył do drzwi i zderzył się w nich z Tytkiem, który w gajerze koloru marengo wyglądał niemal jak angielski lord.
- Ty, a ty dokąd? - lord Tytoń zmierzył przyjaciela chłodnym okiem. - Na eleganckie przyjęcie bez krawata? Jak lumpenproletariat jakiś?
Wasyl jęknął jak znękany wieloryb.
- Chłopie, ja nie umiem tego wiązać, daj spokój - rzekł, usiłując przecisnąć się obok Przemka. Ten zastawił mu drogę zdecydowanym ruchem.
- Po moim trupie - rzekł. - Masz wyglądać elegancko! Lily, wyciągnij mu z walizki ten czerwony krawat, który od nas dostał!
Lily przekopała sprawnie porzucony na korytarzu bagaż Marcina. Jego właściciel został doprowadzony przed lustro, nie bez oporów i protestów.
- Krawat! - zażądał Tytek.
Panna Neumayer, olśniewająca w czerwonej sukience, podała mu jedwabny krawat, również czerwony. Przemysław zawiązał go z pietyzmem na szyi przyjaciela i przyjrzał się swemu dziełu, zadowolony.
- Teraz wyglądasz jak milion dolców - orzekł.
- Ieee tam - mruknął Wasyl, niezbyt przekonany.
- Żadne ieee tam, naprawdę wyglądasz bosko! - powiedziała gorąco Lily. - Naprawdę!
Przemek spojrzał na zegarek.
- Jedziemy, bo się spóźnimy - zarządził.
- Czekajcie! - Wasyl przypomniał sobie o czymś, czymś bardzo ważnym. Z torby, którą porzucił w przedpokoju wygrzebał niewielkie pudełeczko i schował je do wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Dobra, możemy jechać - oznajmił.
U Mariki przywitała ich niebiańska woń kawy i licznych smakołyków, przygotowanych z uwzględnieniem wymogów piłkarskiej diety. Sama gospodyni prezentowała się zabójczo w ciemnogranatowej sukni, ozdobionej przy dekolcie prawdziwą dziewiętnastowieczną kameą.
- A gdzie Pia? - zapytał Marcin prosto z mostu, skończywszy się witać z Mariką, jak również Leną i Fi, czyli panią kostiumolog i panią charakteryzatorką.
Marika uśmiechnęła się niczym Mona Liza.
- Zaraz przyjdzie, synu - rzekła. - Zobaczysz. A na razie siadajcie, moi kochani. Lily, gdzież twoi rodzice?
- Zaraz powinni być - uspokoiła Lily. - Sama pani wie jaki tato jest, trzy razy zgubi krawat, zanim zdoła go założyć.
Zasiedli zatem do stołu. Marika pogadywała z Lily i Przemkiem, a Fi i Lena lustrowały Wasyla uważnymi spojrzeniami. Trochę go to krępowało, ale miał nadzieję, że nie było tego po nim widać.
Nagle Fi oparła podbródek na dłoni i odezwała się, przełamując milczenie.
- Wie pan co? W garniturze wygląda pan znacznie lepiej niż w sukience.
Nad stołem panowała przez chwilę cisza. A potem Marcin zaczął się śmiać, w jego ślady zaś poszli inni.
- Zgadzam się z koleżanką - rzekła Lena, chichocząc. - I popieram to stwierdzenie mym autorytetem kostiumologa.
Wasyl pokręcił głową, rozbawiony.
- Dobrze, że mi wtedy nikt zdjęcia nie zrobił - rzekł.
Tytoń uniósł brew.
- Jesteś tego pewny, kochany Wasylku? - zapytał.
- Nie! - jęknął Marcin. - Nie zrobiłeś tego!
- Dzięki koledzie ma pan pamiątkę - rzekła, śmiejąc się, Marika. - Zaprawdę, wyjątkową.
Przemek uśmiechnął się niczym rekin i wyjął z kieszeni telefon.
- Chcesz zobaczyć?
- Przemysław! - zirytowała się Lily.
- Co zobaczyć? - zapytał jakiś głos, głos niewieści, który przeszył Wasyla na wskroś słodkim dreszczem. Stoper spojrzał w stronę drzwi. Zachwyt odebrał mu mowę, a także wszelką funkcjonalnosć umysłu. Pia, z włosami spływającymi złocistymi falami na ramiona, ubrana w błękitną suknię, z topazem lśniącym na jej cudownym dekolcie wyglądała jak anioł. Bóstwo. Zjawisko nadziemskie.
- Chryste... - jęknął.
- Witajcie. I nie wstawajcie - rzekła Pia z uśmiechem, który zdał się Wasylowi niebiański. - Marcin, wyglądasz dzisiaj jak amant.
Marcin spłonął rumieńcem aż po korzonki włosów, a uszy zaczerwieniły mu się tak, że wydawało się iż zaraz zapłoną żywym ogniem.
- Dziękuję - powiedział, w niczym nie przypominając pewnego siebie Wasyla, jakiego znali kibice. - Ty wyglądasz przecudownie.
Ona również się zarumieniła, spuszczając na chwilę wzrok. Potem spojrzała na Wasyla, tak, że zrobiło mu się gorąco, a jednocześnie miał ochotę krzyczeć z radości.
"Rany boskie, co ona ze mną robi? " pomyślał, patrząc jak Pia siada, o losie! naprzeciw niego. Wolałby ją mieć obok, móc czuć ją, dotknąć chociaż ręki. A teraz przegradzał ich solidny dębowy stół. Jakaś część wasylego jestestwa była gotowa nawet przegryźć obrzydły mebel zębami, byle tylko znaleźć się obok bogini.
Niestety, męczył się biedak całą kolację. Zaraz po zjawieniu się Pii przyjechali Neumayerowie, a w czynionym przez nich zamęcie w zapomnienie, ku uldze Marcina, poszła kwestia zdjęcia wykonanego podstępem przez Tytka. Wasyl obiecał sobie solennie w duchu, że jeszcze się z ukochanym przyjacielem za to policzy.
Lily zachwycała się Zamościem.
- To takie piękne miasto! I w ogóle Polska jest piękna, czemu ja tam wcześniej nie jeździłam, właściwie?
- Teraz będziesz miała dużo okazji - zapewnił ogniście Tytoń, obdarzając ją rozkochanym spojrzeniem.
- No ja myślę, skarbie - odparła.
- Wy sobie najpierw uporządkujcie te kwestie geograficzne, a potem wycieczki planujcie - mruknęła Agata.
Tytek sposępniał, a Lily jęknęła.
- Mamo, musisz mi o tym przypominać? Właśnie się dobrze bawiłam...
- Jakie kwestie geograficzne? - zapytała Fi ciekawie.
- No właśnie? - poparła Marika.
- Bo widzi pani, chcę odejść z Eindhoven - wyjaśnił Przemysław. - Tam siedzę na ławie, nie mógłbym się rozwijać. Dostałem ofertę z Sevilli, ale tu jest problem. Lily nie może się przenieść.
- No zaraz, ale do Holandii mogła? - zdziwiła się Lena.
- Wymiana studencka - wyjaśniła zwięźle Lily. - W styczniu wracam do Hamburga. A tak się po prostu przenieść ze studiami na uniwersytet w innym kraju to cholernie trudna sprawa.
- Ona nie może zawalić tego roku - rzekł Przemek z troską.
- A on nie może dalej siedzieć na ławce rezerwowych. Ani się przenosić do kiepskiego klubu - uzupełniła Lily.
- Z którego klubu masz tę ofertę, młody człowieku? - zapytała rzeczowo Marika.
- Sevilla - rzekł machinalnie Marcin, pożerając wzrokiem Pię, która nie pozostawała mu dłużna.
Fi i Lena spojrzały na gospodynię.
- Przeznaczenie - oznajmiła jedna.
- Nie opieraj się - powiedziała druga.
Marika zamachała rękami, jakby oganiała się od much.
- Nie masz wyboru, kochana - rzekła Fi srogo. - Raz mu już dałaś kosza.
- Drugi raz ci nie pozwolimy! - oznajmiła Lena, stukając łyżeczką w stół.
- Kosza? - Pia wstrząsnęła się na tyle, że zdołała oderwać uwagę od Marcina. - Mamo, czy ja tu o czymś nie wiem?
- Będą romanse, niuanse... - zanucił Moritz. Agata kopnęła go pod stołem w kostkę.
- Tak, córko, o czymś nie wiesz - rzekła Marika mężnie. - Kiedy byłam bardzo młoda, studiowałam w Hiszpanii.
- To wiem - rzekła Pia.
- Ale tego, że poznałam tam mężczyznę, którego pokochałam, tego nie wiesz - odparła pani Bartmann. - Nazywał się Xarles Olano i był dobrze zapowiadającym się piłkarzem.
- Skłonność do futbolistów jest, widzę, dziedziczna - zauważył Moritz.
- Boże - jęknęła Agata. - Zaknebluję cię zaraz serwetką!
- Przepraszam kochanie - rzekł potulnie.
- Zostawiłam go - rzekła Marika, patrząc znacząco na swą córkę i na Wasyla. - Byłam głupia, przestraszyłam się swoich uczuć i uciekłam do Niemiec. To był największy błąd mojego życia, jeśli rozumiesz, co chcę powiedzieć, Pia.
- Rozumiem - odpowiedziała jej córka, czerwieniąc się lekko.
Agata zmarszczyła brwi.
- No dobrze, a co ów Xabier...
- Xarles! poprawiły chórem Lena i Fi.
- ...Xarles ma do Sewilli i transferu Przemka?
Marika westchnęła.
- Otóż ma. Jakiś czas temu Xarles zaczął przysyłać mi listy. Wahałam się długo, czy mu odpowiedzieć, czy do niego zadzwonić, bo znalazłam numer jego telefonu w internecie... Ale teraz nie mam wyjścia. Otóż Xarles Olano nie jest już piłkarzem. Xarles jest profesorem Universidad de Sevilla.
Lily patrzyła na nią z szeroko otwartymi ustami, zamieniona w pomnik niedowierzania.
- Na wydziale chemii - dokończyła Marika.
- Przeznaczenie - orzekła uroczyście Agata. - Jak w mordę strzelił.
- Myślę - kontynuowała smętnie Marika - że kwestię przeniesienia do Sevilli da się zatem załatwić. Poza tym wciąż go kocham - westchnęła.
Tytek zerwał się z krzesła i wzniósł kieliszek.
- Wypijmy za miłość! - zakrzyknął radośnie.
- Za miłość! - Wasyl poderwał się również.
- Za miłość! - zakrzyknęli biesiadnicy i spełnili toast.
Wreszcie przyjęcie dobiegło końca i można było wstać od stołu. Pia, nie mogąc wytrzymać dłużej z dala od Marcina wykorzystała to, by natychmiast do niego podejść.
- Tęskniłam za tobą - powiedziała.
- Ja za tobą też - rzekł, uśmiechając się kącikiem ust. Był przy tym tak seksowny, że Pii zakręciło się w głowie.
- Słuchaj synu, odwieź Pię do domu - pani Bartmann poklepała Wasyla po ramieniu.
- Do domu? - zdziwiła się Pia.
- No przecież masz swoje mieszkanie. Nie będziesz chyba mi siedzieć na głowie do końca życia? - zapytała Marika, uśmiechając się szeroko.
Pojechali więc razem, Marcin za kierownicą, Pia obok niego, a na tylnym siedzeniu Tytek i Lily których roznosiła euforia. Przemysław na przemian albo całował Lily, albo gadał za trzech.
- Znowu mu odbija - jęknął Marcin. - Tylko nie śpiewaj, chłopie, błagam!
- Bo co? - zapytał bojowo Przemek.
- Bo wtedy ja zacznę śpiewać!
Lily zatkała Przemkowi usta ręką, potem zakneblowała go w znacznie przyjemniejszy sposób. w tak barwnych nastrojach zajechali na miejsce.
Tytkowie od razu popędzili do góry, do mieszkania Wasyla. Jego z kolei zatrzymała na klatce schodowej Pia.
- Myślę - rzekła - że powinieneś dać im trochę prywatności.
- Powinienem? - zapytał Wasyl głupio, patrząc w jej piękne oczy.
- Ouch - zirytowała się Pia. Pociągnęła go za krawat do swego mieszkania. - No chodźże!
Zaprowadziłą go, kompletnie ogłupiałego ze szczęścia, do sypialni.
- Myślę, że bez tego wyglądasz lepiej - rzekła, zdejmując mu krawat.
Marcin przypomniał sobie, że ma prezent dla niej, którego prawie zapomniał wręczyć. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Proszę - rzekł, podając jej małe pudełeczko. - To dla ciebie.
Otworzyła je. Na białej, atłasowej wyściółce leżały kolczyki z topazami, idealnie pasujące do jej naszyjnika.
- Boże, Wasyl... Są piękne... wyszeptała.
- Ty jesteś piękniejsza - odparł.
Włożyła je w uszy i przez chwilę patrzyła na niego lśniącymi oczyma.
- Widzisz, ja też bym zapomniała! - roześmała się nagle. - Też mam dla ciebie prezent!
Z szuflady komody wyciągnęła paczkę owiniętą kolorowym papierem i podała ją Wasylowi. Rozwinął z ciekawością i wybuchł potężnym śmiechem. W środku znajdowała się para bokserek z nadrukowanym na nich Gburkiem, a właściwie całą rzeszą Gburków.
- To może trochę głupie - Pia zarumieniła się nieco.
- Są konkretnie, kompletnie wspaniałe! - oznajmił stanowczo.
Rozjaśniła się takim uśmiechem, że w Wasylu obudził się mężczyzna, ba! wygłodniały samiec. Rzucił bokserki za siebie, chwycił Pię wpół i jął ją całować. Mocno, głęboko, namiętnie, gorąco. Jej usta, twarz, śzyję, dekolt.
- Boże, jak ja tego pragnęłam - jęknęła.
Marynarka Marcina wylądowała na podłodze, a chciwe ręce Pii rozpinały jego koszulę. jej równie chciwe usta całowały teraz i pieściły jego owłosioną, muskularną pierś.
- Cudownie pachniesz - mruknęła.
Rozpiął jej sukienkę, kóra spłynęła na ziemię niczym kolorowy motyl. Gładził delikatnie i pieścił jej cudownie miękką skórę, całował piersi i brzuch, a ona jęczała i prężyła się pod jego pieszczotami.
Po chwili oboje byli nadzy. Pia zatrzymała się na chwilę i spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę, na jego potężne, lecz proporcjonalne ciało o stalowych mięśniach rysujących się pod skórą, pokrytą tatuażami i bliznami.
Popatrzyła na jego twarz o mocnej szczęce i orlim nosie i tych cudownych oczach w których kryła się cała jego dusza, spoglądających na nią teraz zachłannie i żarliwie spod zamaszystych czarnych brwi.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś piękny? - zapytała cicho.
- Ja? - zdziwił się Marcin. Nigdy nie myślał o sobie w ten sposób. I nikt mu jeszcze tego nigdy nie mówił.
- Ty - odpowiedziała spokojnie.
Pocałowała go w podbródek, potem w usta. Bez namysłu podniósł ją i delikatnie położył na łóżku. Kochali się, zrazu delikatnie i powoli, Pii nie przestało zadziwiać jak ktoś tak potężny i silny jak on, może być tak delikatny i czuły, potem coraz szybciej i szybciej, wznosząc się razem na fali rozkoszy, aż po kres, po granicę za którą jest tylko chwila wspólnego nieistnienia.
Zimowy księżyc zaglądał przez okno i srebrzył ich splecione ciała swym blaskiem, kiedy żeglowali współnie po morzu miłości.

_________________________________________________________________________
Powoli zbliżamy się do końca tej zacnej opowieści. Pia i Wasyl żeglują po morzu miłości i są już całkiem blisko portu a my możemy upić się ze szczęścia. 
Miłego czytania i super, że cały czas jesteście z nami :D
                                                                            Pozdrawiamy Fiolka&Martina ;)




Tak wyglądamy po dobrze wykonanej robocie! :D
Gif ten dedykujemy naszym dwóm absolutnie i astralnie megafajnym fankom! A i M :*