piątek, 14 czerwca 2013

Rozdział 21

 Felix Wagner rozciągnął się wygodnie na wielkim łożu z wodnym materacem. Pośród różowych atłasów i falban pościeli wyglądał całkiem jak zadowolona ropucha w kwieciu piwonii. Ta jego durna żona wprawdzie zrobiła mu przed Świętami niemiłą niespodziankę, wystawiając walizki z jego rzeczami na próg i zmieniając zamki w drzwiach, ale był przecież człowiekiem zaradnym, znalazł więc dach nad głową w okamgnieniu. Wystarczyło opowiedzieć Famke, jednej z jego licznych kochanek i początkującej aktoreczce, jak okrutnie obeszła się z nim Sarah, a otworzyła przed nim ramiona oraz drzwi swojego apartamentu.
Popatrzył w górę, na swe odbicie w lustrze, dekorującym sufit. Fajny gadżet, nieźle umilał mu igraszki z Famke, niemniej jednak Felix nie zamierzał zostawać tu na stałe. Wystarczy że stracił dom nad morzem na rzecz swojej pierwszej żony, nie ma mowy, żeby oddał swój ukochany apartament drugiej.
- Odpocząłeś, koteczku? - Famke wyszła z łazienki, owinięta bardzo przezroczystym szlafroczkiem, w pełni eksponującym jej wielkie cycki, walor, dzięki któremu została dostrzeżona przez wszystkie tabloidy, jak też i przez Felixa.
- Jestem gotowy i dziki! - Wagner przetoczył się z pleców na brzuch i udał, że skrada się ku kochance. - Jak tygggghrrrryyyyssss!
- Rrrrrrrrrrrrrrrrr - zawarczała Famke, zrzucając szlafrok. - Pożrrrrrryj mnie!
Felix skoczył ku niej, ona zaś z chichotem jęła uciekać. Ścigał ją właśnie wokół różowego szezlonga, stojącego na środku sypialni, gdy ktoś zadzwonił do drzwi.
- Nie otwieraj - poprosił Wagner.
- Nie mam zamiaru - odparła. - Upoluj mnie, ty moja bestio!
Felix rzucił się do skoku, ale w tym momencie dzwonek zadzwonił znów i znów, naciskany widać niecierpliwą dłonią. Męskość Wagnera, jakby niezadowolona, jęła widocznie opadać. Na twarzy Famke odmalowało się rozczarowanie.
- Otwierać! Policja! - ryknęło groźnym basem zza drzwi.
- Policja? - zdziwiła się Famke. Owinęła się narzutą i tak przyodziana udała się otworzyć.
Felix pozostał w sypialni, słuchając urywków rozmowy, dobiegającej z hallu.
-...Wagner? Poszukujemy go.
- Coś się stało? Ja go nie... - tu głos Famke ścichł, jakby się odwróciła, tak, że Felix nie mógł rozróżnić słów. Następne dwa wyrazy jednak rozróżnił bezbłędnie.
- ...nakaz aresztowania.
Wagner rozejrzał się dokoła, zastanawiając się, gdzie podział swoje ciuchy. A tak, zostały w jadalni, do której nie wejdzie, bo musiałby przejść przez hall. Podniósł więc porzucony szlafroczek Famke i odział się weń spiesznie, obmyslając jednocześnie drogę ucieczki. Apartamentowiec, w któym mieszkała jego kochanka szczęśliwie miał jedynie cztery piętra, jej mieszkanie zaś znajdowało się na poziomie najwyższym. Felix pamiętał, że niedaleko okna łazienki znajdowała się drabina pożarowa...
- jak mu komornik wejdzie na konta, to gość będzie bankrutem... - dobiegło go. Teraz chyba byli w salonie, bo słyszał wszystko wyraźnie.
- Jak to bankrutem? - wykrzyknęła Famke.
- No spłukany będzie. Zalega z podatkami, dowalą mu mnóstwo kasy do spłaty.
- Dziękuję, bankruta nie potrzebuję!
Na ciąg dalszy Felix nie czekał. Pognał do łazienki, otworzył okno i stanął na parapecie. Lodowaty wicher znad morza smagał jego prawie nagie ciało, jednak za sobą Felix miał perspektywę długich lat odsiadki. Bez seksu, łóżek wodnych, dobrego żarcia, pieniędzy i władzy. Zebrał się w sobie i wyszedł na dach, czując, że zaraz odpadną mu stopy, mrożone przez cienką warstewkę mokrego śniegu. Potruchtał po płaskiej połaci dachu w stronę drabiny, a wiatr rozwiewał mu różowy szlafroczek, odsłaniając księżycowo blady tyłek.
Oby na dół, myślał Felix złażąc po drabinie. Jak już znajdzie się na ziemi, będzie mógł uciec do kolejnej kochanki i tam zastanowi się co dalej. Lodowate szczeble parzyły go w stopy, dłonie mu grabiały, a całe ciało drętwiało od chłodu. W pewnym momencie poślizgnął się i o mało nie zleciał, ale na szczęście zdołał się przytrzymać. Serce mu waliło jak młotem i gdyby nie był tak przeraźliwie przemarznięty, pewnie zrobiłoby mu się gorąco.
Wreszcie stanął na ziemi, czyli po kostki w topniejącym śniegu, zaszczękał spazmatycznie zębami i dygocząc rzucił się do biegu, z nadzieją, że to go rozgrzeje. Powiewając połami różowego, przezroczystego szlafroczka mknął właśnie ku ulicy, gdy wpadł na coś obszernego, mile miękkiego i zachęcająco ciepłego.
- A kuku, panie Wagner - rzekła przeszkoda i Felix zorientował się, że trzyma w objęciach odzianego w wełniany płaszcz człowieka, zapewne policjanta. - Komisarz Moser. Czekałem na pana.
Wszelkie nadzieje Felixa zdechły w zarodku. Potulnie niczym baranek dał się skuć i poprowadzić do radiowozu. Miał właśnie wsiadać do wnętrza, gdy jak spod ziemi wyrósł paparazzi, pracujący dla konkurencyjnego szmatławca.
- Uśmiech proszę! - zakrzyknął fotograf dziarsko i nacisnął spust migawki.
Felix zgrzytnął zębami, wiedząc, że jeo podobizna ozdobi pierwsze strony wszystkich szmatławców i wszystkich plotkarskich witryn w necie.
Jechali na komisariat mglistymi ulicami Hamburga, kierując się ku centrum. Zatrzymali się na światłach i wtedy Felix zobaczył na chodniku dwie znajome sylwetki, wysokiego, barczystego mężczyznę i piękną kobietę, zatopionych w namiętnym pocałunku.
- Kurwa!- ryknął. - To oni! Moja była i ten polski yeti! Jak oni mogą?! Jak mogą?! Jak śmią być szczęśliwi?!
Rzucił się na boczną szybę, waląc w nią pięściami.
- Panie Wagner, bo będę musiał użyć paralizatora - ostrzegł grzecznie Mozer.
Wagner, nie słuchając, rzucił się z kolei na tylną szybę, bo samochód właśnie ruszył. Rycząc i kwicząc walił w tylną szybę kułakami ile wlazło.
- Zatrzymaj samochód - polecił Mozer po którymś z kolei upomnieniu skierowanym do aresztanta. Kierowca posłusznie zjechał na bok.
- To nie fair! Nie fair! - wrzasnął jeszcze Felix, gdy prąd przeszył jego ciało.
Tymczasem w krainie wiatraków i tulipanów, polski bramkarz Przemysław Tytoń wracał właśnie do domu z ostatniego przed noworoczną przerwą treningu. Jadąc przez miasto podśwpiewywał radiu do wtóru, bębniąc przy tym dłońmi w kierownicę. Odkąd odzyskał Lily świat znowu nabrał właściwych barw, życie smaku, a jego obrony i parady polotu. Teraz miał nadzieję, że dzięki profesorowi Olano wszystko się poukłada ostatecznie i oboje będą mogli wyjechać do Hiszpanii. Razem! Ole!
- Baila baila baila meeee! - zaryczał radośnie, lecz melodyjnie, parkując przed domem. W przeciwieństwie bowiem do swego przyjaciela, Wasyla, obdarzony był znakomitym słuchem muzycznym. Zaciągnął hamulec ręczny, wyłączył silnik i krokiem flamenco udał się do domu.
Takimż samym tanecznym krokiem przemierzył przedsionek i z rozmachem otworzył drzwi wiodące do hallu. I zamarł, albowiem tam czekała na niego prawdziwa hiszpańska piękność w czarnej sukni, z czerwonymi falbanami wokół dekoltu i wchlarzem z czarnej koronki w dłoni. Od ciemnej barwy jej włosów zaczesanych na gładko w skomplikowany kok odbijała gorącą czerwienią wpięta w nie róża.
- Witaj, mi amorrr - z intensywnie czerwonych warg pięknej seniority wydobył się znajomy głos.
Torba treningowa wypadła z dłoni Przemka i z głuchym plaśnięciem wylądowała na podłodze.
- Lily? - zapytał osłupiały bramkarz.
- Lily - odrzekła piękność, płynąc ku niemu z szelestem falban i wdzięcznym stukotem pantofelków. - Mamy dzisiaj fiestę, senor.
W duszy Tytka wybuchła niczym noworoczne fajerwerki euforia. Dał się zaprowadzić do salonu, gdzie czekał już nakryty stół, a na nim kolacja.
- Ale jak ty... - zaplątał się Przemek, patrząc na bogactwo andaluzyjskich dań. - Przecież ty nie umiesz... nie gotujesz!
- Nie pytaj o to, mój Don Juanie - Lily zasiadła na krześle, demonstrując przy tym kształtne łydki. - Zapytaj mnie lepiej o powód tej fiesty.
- Jaki jest? - zapytał Tytek, oszołomiony.
- Dzwonił do mnie dzisiaj profesor Olano - rzekła Lily, mrużąc oczy. - Przejrzał moje papiery, dokumentację badań w których brałam udział i powiedział...
Tu urwała, kryjąc twarz za wachlarzem.
- Co powiedział? - zapytał bramkarz bez tchu.
Zza wachlarza spojrzała na niego para lśniących, wielkich oczu.
- że będzie szczęśliwy, mogąc mieć mnie na swoim wydziale. Podpisuj ten kontrakt, skarbie.
- Tak! Tak! Tak! - Przemek zerwał się i porwał ze sobą Lily.
- Zatańcz ze mną, senorita! - zażądał.
Lily bez namysłu jęła drobić i postukiwać obcasami w rytm flamenco.
Tak przetańczyli znaczną część wieczoru, przerabiając tańce hiszpańskie, walca, tango, czaczę, sambę, rumbę i parę innych i posilając się w przerwach. Wreszcie wylądowali w sypialni gdzie odtańczyli zupełnie inny taniec, odwieczny taniec miłości.
Kiedy leżeli, błogo zmęczeni i wtuleni w siebie, Lily przypomniała sobie o czymś jeszcze.
- Mamy zaproszenie na Sylwestra do pani Bartmann, znaczy do Teatru bez Nazwy. Wasyl i Pia też będą - wymruczała w pierś Przemka. Jej włosy dawno przestały być gładko uczesane, przypominając raczej ciemną burzę.
- I stado nudnych celebrytów? - zapytał Tytoń sennie.
- No co ty, nie u pani Bartmann. Wyłącznie fajni ludzie, celebryckie przygłupy nie mają wstępu. I profesor Olano ma przyjechać. Wiesz, głupio byłoby tam nie być...
- Senorita, oczywiście, że pojedziemy - zapewnił Przemek. - Wasyl jest moim kumplem przecież. A pani Bartmann jego prawie teściową, tak jakby.
- Myślisz, że się pobiorą? - zapytała Lily, mając rzecz jasna na myśli Wasyla i Pię.
- Prędzej czy później on się jej na pewno oświadczy - orzekł. - Widzisz, są takie kobiety, bez których mężczyzna po prostu żyć nie może. Dla Wasyla taką kobietą jest Pia.
- A dla ciebie?
- To jest pytanie retoryczne? - zapytał Przemysław, zamykając zaraz lubej usteczka namiętnym pocałunkiem.
W Hamburgu wylądowali trzydziestego stycznia. Lily, Pia, Agata i Marika od razu rzuciły się w wir nabywania bardzo niezbędnych dodatków do ich sylwestrowych kreacji, oraz odbywania równie niezbędnych zabiegów, mających przekształcić je w piękności oraz boginie. Korzystając z tego Tytek porwał Wasyla i obaj ruszyli w miasto, na podbój sklepów jubilerskich.
Przemysław, ze skupieniem malującym się na obliczu, pochylił się nad gablotą w kolejnym sklepie.
- Co myślisz o tym? - wskazał palcem jeden z pierścionków.
Wasyl obejrzał wskazany egzemplarz.
- Paskudztwo - orzekł autorytatywnie. - Wygląda jak z bazaru.
- A ten?
- Ten całkiem niezły, żeby zęby komuś wybić. Zamiast kastetu.
- A tamten, o?
- No jakbyś się żenił z kowalem, to w sam raz. Na delikatny paluszek dziewczyny się nie nadaje.
Przemek zwichrzył sobie swą schludną fryzurę.
- To jaki ja mam wybrać? Bądżżeż konstruktywny! - jęknął.
- Chłopie, masz piękną dziewczynę o subtelnych dłoniach - rzekł spokojnie Marcin. - Pierścionek musi być taki jak ona - piękny, subtelny i delikatny. Łapiesz?
Tytoń pokiwał głową.
- Okej, załapałem - rzekł. Zapatrzył się powtórnie w gablotę.
- Mam! Ten poproszę! - postukał palcem w szkło. - jest taki... No jakby go elfy robiły, oglądałeś "Władcę pierścieni"? Będzie do niej pasował idealnie!
- Wasyl nie odpowiedział, wpatrzony w inną z gablot. Był tam wystawiony srebrny pierścionek z szafirem w misternej oprawie. Ten szafir niemal zahipnotyzował stopera swoją barwą i blaskiem. Był jak oczy Pii, kiedy się uśmiechała, gdy patrzyła na Marcina...
- Wasilewski, śpiąca królewno, mówię do ciebie! - ryknął Tytoń. - Nie mam zamiaru cię całować, więc lepiej oprzytomnij sam!
- Co? - zapytał Wasyl nieprzytomnie.
- Wybrałem pierścionek! - rzekł Tytoń dumnie, prezentując przyjacielowi pudełeczko z którego wnętrza diament siał ogniste błyski.
- Cacuszko - rzekł z uznaniem Marcin. Klepnął Przemka w ramię. - Wybacz stary, ale teraz ja muszę coś kupić.
Przywołał gestem sprzedawcę o kamiennym obliczu.
- Ten pierścionek z szafirem poproszę - rzekł po niemiecku.
Przemek zamarł z otwartymi ustami.
- To ty też zamierzasz się tego? - zapytał. - Oświadczać? Już?
Wasyl uśmiechnął sie łagodnie.
- Jeszcze nie, Przemuś, jeszcze nie. Ale za jakiś czas na pewno - odparł.
Reszta dnia minęła szybko i przyjemnie, tym przyjemniej, że dojechali przyjaciele obu panów, czyli Kuba Błaszczykowski, Łukasz Piszczek i Jakub Wawrzyniak., zaproszeni przez Marcina (oczywiście po uzgodnieniu tego z Mariką). Uczczono fakt ich przybycia miniimprezką u Wasyla, w której udział wzięły także Pia i Lily, a która przeciągnęła się do wczesnych godzin porannych.
- Ej chłopaki - zdziwił się Błaszczu, patrząc na zegarek. - Trzecia już jest.
- Nie wiem jak wy, ale ja potrzebuję mojej drzemki piękności - oznajmił Rumiany zdecydowanie. - Może czas się zwijać do hotelu?
- Też tak sądzę, panowie - rzekł Piszczu z godnością. - Niech ktoś wezwie taryfę.
- Tylko nie bijcie kierowcy, grzecznie proszę - rzekł Wasyl półżartem.
- My? Wasylku, no co ty? - Błaszczu niemal się obraził. - My jesteśmy milusi i puchaci!
- Jak królicze bamboszki! - dodał stanowczo Piszczu.
Pia i Lily spojrzały na siebie nawzajem i zaczeły kwiczeć ze śmiechu.
Umówiono się, że następnego dnia trzej polscy piłkarze podjadą do Wasyla około godziny siódmej, a stamtąd wszyscy razem udadzą się do Teatru Bez Nazwy. Zgodnie z tą umową samochód wiozący owo doborowe trio wtoczył się w senną uliczkę punktualnie, czego dopilnował Rumiany.
- Ej, czyja to jest bryka? - Błaszczykowski wskazał wielkiego, czarnego SUVa zaparkowanego krzywo przed domem. - No nie Wasyla przecież?
- Może tej, no, Pii? - zasugerował Rumiany.
- No co ty, ona ma damski, mały samochodzik - Piszczu pokręcił głową.
Kiedy podjechali bliżej samochód akurat ruszał, tak, że przejechał obok nich.
- Ty, tam w środku jest Wasyl! - wrzasnął Rumiany nagle. - Widziałem jego rękę, poznaję te dziary!
Błaszczu błyskawicznie stworzył plan.
- Zatrzymam się, Kuba wyskoczy i sprawdzi dom, my z Piszczem jedziemy za tą bryką. Rumiany, jak znajdziesz co podejrzanego, wal do tej całej Mariki Bartmann, my wzywamy gliny. Gazu!
Zgodnie z poleceniem Rumiany wyskoczył i popędził do domu Pii i Wasyla.
Mieszkanie Wasyla było zamknięte, drzwi mieszkania Pii jednak były uchylone. Na podłodze leżały klucze, tak, jakby ktoś je upuścił i nie zdążył podnieść, w kącie zaś walał się oberwany rękaw wdzianka męskiego, świadczący o tym, że odbyła się tu walka.
- Łokurwa - stwierdził Wawrzyniak wypełniony coraz gorszymi przeczuciami.
Chciał domknąć drzwi, ale coś przeszkadzało. Otworzył je szerzej i podniósł leżący przy samym progu kłąb waty, cuchnący jakąś chemią.
Rumiany bez namysłu sięgnął po komórkę i wybrał numer Błaszcza.
- Panowie, jest niedobrze - oznajmił. - Tytka, Wasyla i ich panie ktoś porwał!

__________________________________________________________________________
Jak widzicie Rumiany zaczął robić karierę w opkach :D
Koniec majaczy już za horyzontem, więc jest to jeden z ostatnich rozdziałów. Życzymy miłego czytania! 
                                                                  Fiolka&Martina :)



4 komentarze:

  1. No w końcu! Felix aresztowany! Lily i Tytek w Sevilli? I dobrze! ;) Ale ta końcówka trochę przeraziła mnie ;D
    Szkoda, że już prawie koniec :/ Będę za tym opkiem bardzo tęsknić :)
    Czekam na next ;)
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurde, no to się porobiło... Mam nadzieję, że uda im się ich odnaleźć i nikomu nic się nie stanie...

    OdpowiedzUsuń
  3. No i tak ma być! W końcu się Felixowi oberwało. Przyznam, że czekałam na ten moment już od początku.
    Końcówka niepokojąca, nie chcę, żeby im się coś stało ;<
    Czekam na kolejny!
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale zamieszanie... i tak już dużo się dzieje, a tu jeszcze porwanie! Dobrze, że przynajmniej Felix został na maxa skompromitowany:) Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy:) Pozdrawiam i życzę weny;)

    OdpowiedzUsuń