Felix Wagner rozciągnął się wygodnie na wielkim łożu z wodnym
materacem. Pośród różowych atłasów i falban pościeli wyglądał
całkiem jak zadowolona ropucha w kwieciu piwonii. Ta jego durna żona
wprawdzie zrobiła mu przed Świętami niemiłą niespodziankę,
wystawiając walizki z jego rzeczami na próg i zmieniając zamki w
drzwiach, ale był przecież człowiekiem zaradnym, znalazł więc
dach nad głową w okamgnieniu. Wystarczyło opowiedzieć Famke,
jednej z jego licznych kochanek i początkującej aktoreczce, jak
okrutnie obeszła się z nim Sarah, a otworzyła przed nim ramiona
oraz drzwi swojego apartamentu.
Popatrzył w górę, na swe odbicie w lustrze, dekorującym sufit.
Fajny gadżet, nieźle umilał mu igraszki z Famke, niemniej jednak
Felix nie zamierzał zostawać tu na stałe. Wystarczy że stracił
dom nad morzem na rzecz swojej pierwszej żony, nie ma mowy, żeby
oddał swój ukochany apartament drugiej.
- Odpocząłeś, koteczku? - Famke wyszła z łazienki, owinięta
bardzo przezroczystym szlafroczkiem, w pełni eksponującym jej
wielkie cycki, walor, dzięki któremu została dostrzeżona przez
wszystkie tabloidy, jak też i przez Felixa.
- Jestem gotowy i dziki! - Wagner przetoczył się z pleców na
brzuch i udał, że skrada się ku kochance. - Jak
tygggghrrrryyyyssss!
- Rrrrrrrrrrrrrrrrr - zawarczała Famke, zrzucając szlafrok. -
Pożrrrrrryj mnie!
Felix skoczył ku niej, ona zaś z chichotem jęła uciekać. Ścigał
ją właśnie wokół różowego szezlonga, stojącego na środku
sypialni, gdy ktoś zadzwonił do drzwi.
- Nie otwieraj - poprosił Wagner.
- Nie mam zamiaru - odparła. - Upoluj mnie, ty moja bestio!
Felix rzucił się do skoku, ale w tym momencie dzwonek zadzwonił
znów i znów, naciskany widać niecierpliwą dłonią. Męskość
Wagnera, jakby niezadowolona, jęła widocznie opadać. Na twarzy
Famke odmalowało się rozczarowanie.
- Otwierać! Policja! - ryknęło groźnym basem zza drzwi.
- Policja? - zdziwiła się Famke. Owinęła się narzutą i tak
przyodziana udała się otworzyć.
Felix pozostał w sypialni, słuchając urywków rozmowy,
dobiegającej z hallu.
-...Wagner? Poszukujemy go.
- Coś się stało? Ja go nie... - tu głos Famke ścichł, jakby się
odwróciła, tak, że Felix nie mógł rozróżnić słów. Następne
dwa wyrazy jednak rozróżnił bezbłędnie.
- ...nakaz aresztowania.
Wagner rozejrzał się dokoła, zastanawiając się, gdzie podział
swoje ciuchy. A tak, zostały w jadalni, do której nie wejdzie, bo
musiałby przejść przez hall. Podniósł więc porzucony
szlafroczek Famke i odział się weń spiesznie, obmyslając
jednocześnie drogę ucieczki. Apartamentowiec, w któym mieszkała
jego kochanka szczęśliwie miał jedynie cztery piętra, jej
mieszkanie zaś znajdowało się na poziomie najwyższym. Felix
pamiętał, że niedaleko okna łazienki znajdowała się drabina
pożarowa...
- jak mu komornik wejdzie na konta, to gość będzie bankrutem... -
dobiegło go. Teraz chyba byli w salonie, bo słyszał wszystko
wyraźnie.
- Jak to bankrutem? - wykrzyknęła Famke.
- No spłukany będzie. Zalega z podatkami, dowalą mu mnóstwo kasy
do spłaty.
- Dziękuję, bankruta nie potrzebuję!
Na ciąg dalszy Felix nie czekał. Pognał do łazienki, otworzył
okno i stanął na parapecie. Lodowaty wicher znad morza smagał jego
prawie nagie ciało, jednak za sobą Felix miał perspektywę długich
lat odsiadki. Bez seksu, łóżek wodnych, dobrego żarcia, pieniędzy
i władzy. Zebrał się w sobie i wyszedł na dach, czując, że
zaraz odpadną mu stopy, mrożone przez cienką warstewkę mokrego
śniegu. Potruchtał po płaskiej połaci dachu w stronę drabiny, a
wiatr rozwiewał mu różowy szlafroczek, odsłaniając księżycowo
blady tyłek.
Oby na dół, myślał Felix złażąc po drabinie. Jak już znajdzie
się na ziemi, będzie mógł uciec do kolejnej kochanki i tam
zastanowi się co dalej. Lodowate szczeble parzyły go w stopy,
dłonie mu grabiały, a całe ciało drętwiało od chłodu. W pewnym
momencie poślizgnął się i o mało nie zleciał, ale na szczęście
zdołał się przytrzymać. Serce mu waliło jak młotem i gdyby nie
był tak przeraźliwie przemarznięty, pewnie zrobiłoby mu się
gorąco.
Wreszcie stanął na ziemi, czyli po kostki w topniejącym śniegu,
zaszczękał spazmatycznie zębami i dygocząc rzucił się do biegu,
z nadzieją, że to go rozgrzeje. Powiewając połami różowego,
przezroczystego szlafroczka mknął właśnie ku ulicy, gdy wpadł na
coś obszernego, mile miękkiego i zachęcająco ciepłego.
- A kuku, panie Wagner - rzekła przeszkoda i Felix zorientował się,
że trzyma w objęciach odzianego w wełniany płaszcz człowieka,
zapewne policjanta. - Komisarz Moser. Czekałem na pana.
Wszelkie nadzieje Felixa zdechły w zarodku. Potulnie niczym baranek
dał się skuć i poprowadzić do radiowozu. Miał właśnie wsiadać
do wnętrza, gdy jak spod ziemi wyrósł paparazzi, pracujący dla
konkurencyjnego szmatławca.
- Uśmiech proszę! - zakrzyknął fotograf dziarsko i nacisnął
spust migawki.
Felix zgrzytnął zębami, wiedząc, że jeo podobizna ozdobi
pierwsze strony wszystkich szmatławców i wszystkich plotkarskich
witryn w necie.
Jechali na komisariat mglistymi ulicami Hamburga, kierując się ku
centrum. Zatrzymali się na światłach i wtedy Felix zobaczył na
chodniku dwie znajome sylwetki, wysokiego, barczystego mężczyznę i
piękną kobietę, zatopionych w namiętnym pocałunku.
- Kurwa!- ryknął. - To oni! Moja była i ten polski yeti! Jak oni
mogą?! Jak mogą?! Jak śmią być szczęśliwi?!
Rzucił się na boczną szybę, waląc w nią pięściami.
- Panie Wagner, bo będę musiał użyć paralizatora - ostrzegł
grzecznie Mozer.
Wagner, nie słuchając, rzucił się z kolei na tylną szybę, bo
samochód właśnie ruszył. Rycząc i kwicząc walił w tylną szybę
kułakami ile wlazło.
- Zatrzymaj samochód - polecił Mozer po którymś z kolei
upomnieniu skierowanym do aresztanta. Kierowca posłusznie zjechał
na bok.
- To nie fair! Nie fair! - wrzasnął jeszcze Felix, gdy prąd
przeszył jego ciało.
Tymczasem w krainie wiatraków i tulipanów, polski bramkarz
Przemysław Tytoń wracał właśnie do domu z ostatniego przed
noworoczną przerwą treningu. Jadąc przez miasto podśwpiewywał
radiu do wtóru, bębniąc przy tym dłońmi w kierownicę. Odkąd
odzyskał Lily świat znowu nabrał właściwych barw, życie smaku,
a jego obrony i parady polotu. Teraz miał nadzieję, że dzięki
profesorowi Olano wszystko się poukłada ostatecznie i oboje będą
mogli wyjechać do Hiszpanii. Razem! Ole!
- Baila baila baila meeee! - zaryczał radośnie, lecz melodyjnie,
parkując przed domem. W przeciwieństwie bowiem do swego
przyjaciela, Wasyla, obdarzony był znakomitym słuchem muzycznym.
Zaciągnął hamulec ręczny, wyłączył silnik i krokiem flamenco
udał się do domu.
Takimż samym tanecznym krokiem przemierzył przedsionek i z
rozmachem otworzył drzwi wiodące do hallu. I zamarł, albowiem tam
czekała na niego prawdziwa hiszpańska piękność w czarnej sukni,
z czerwonymi falbanami wokół dekoltu i wchlarzem z czarnej koronki
w dłoni. Od ciemnej barwy jej włosów zaczesanych na gładko w
skomplikowany kok odbijała gorącą czerwienią wpięta w nie róża.
- Witaj, mi amorrr - z intensywnie czerwonych warg pięknej seniority
wydobył się znajomy głos.
Torba treningowa wypadła z dłoni Przemka i z głuchym plaśnięciem
wylądowała na podłodze.
- Lily? - zapytał osłupiały bramkarz.
- Lily - odrzekła piękność, płynąc ku niemu z szelestem falban
i wdzięcznym stukotem pantofelków. - Mamy dzisiaj fiestę, senor.
W duszy Tytka wybuchła niczym noworoczne fajerwerki euforia. Dał
się zaprowadzić do salonu, gdzie czekał już nakryty stół, a na
nim kolacja.
- Ale jak ty... - zaplątał się Przemek, patrząc na bogactwo
andaluzyjskich dań. - Przecież ty nie umiesz... nie gotujesz!
- Nie pytaj o to, mój Don Juanie - Lily zasiadła na krześle,
demonstrując przy tym kształtne łydki. - Zapytaj mnie lepiej o
powód tej fiesty.
- Jaki jest? - zapytał Tytek, oszołomiony.
- Dzwonił do mnie dzisiaj profesor Olano - rzekła Lily, mrużąc
oczy. - Przejrzał moje papiery, dokumentację badań w których
brałam udział i powiedział...
Tu urwała, kryjąc twarz za wachlarzem.
- Co powiedział? - zapytał bramkarz bez tchu.
Zza wachlarza spojrzała na niego para lśniących, wielkich oczu.
- że będzie szczęśliwy, mogąc mieć mnie na swoim wydziale.
Podpisuj ten kontrakt, skarbie.
- Tak! Tak! Tak! - Przemek zerwał się i porwał ze sobą Lily.
- Zatańcz ze mną, senorita! - zażądał.
Lily bez namysłu jęła drobić i postukiwać obcasami w rytm
flamenco.
Tak przetańczyli znaczną część wieczoru, przerabiając tańce
hiszpańskie, walca, tango, czaczę, sambę, rumbę i parę innych i
posilając się w przerwach. Wreszcie wylądowali w sypialni gdzie
odtańczyli zupełnie inny taniec, odwieczny taniec miłości.
Kiedy leżeli, błogo zmęczeni i wtuleni w siebie, Lily przypomniała
sobie o czymś jeszcze.
- Mamy zaproszenie na Sylwestra do pani Bartmann, znaczy do Teatru
bez Nazwy. Wasyl i Pia też będą - wymruczała w pierś Przemka.
Jej włosy dawno przestały być gładko uczesane, przypominając
raczej ciemną burzę.
- I stado nudnych celebrytów? - zapytał Tytoń sennie.
- No co ty, nie u pani Bartmann. Wyłącznie fajni ludzie,
celebryckie przygłupy nie mają wstępu. I profesor Olano ma
przyjechać. Wiesz, głupio byłoby tam nie być...
- Senorita, oczywiście, że pojedziemy - zapewnił Przemek. - Wasyl
jest moim kumplem przecież. A pani Bartmann jego prawie teściową,
tak jakby.
- Myślisz, że się pobiorą? - zapytała Lily, mając rzecz jasna
na myśli Wasyla i Pię.
- Prędzej czy później on się jej na pewno oświadczy - orzekł. -
Widzisz, są takie kobiety, bez których mężczyzna po prostu żyć
nie może. Dla Wasyla taką kobietą jest Pia.
- A dla ciebie?
- To jest pytanie retoryczne? - zapytał Przemysław, zamykając
zaraz lubej usteczka namiętnym pocałunkiem.
W Hamburgu wylądowali trzydziestego stycznia. Lily, Pia, Agata i
Marika od razu rzuciły się w wir nabywania bardzo niezbędnych
dodatków do ich sylwestrowych kreacji, oraz odbywania równie
niezbędnych zabiegów, mających przekształcić je w piękności
oraz boginie. Korzystając z tego Tytek porwał Wasyla i obaj ruszyli
w miasto, na podbój sklepów jubilerskich.
Przemysław, ze skupieniem malującym się na obliczu, pochylił się
nad gablotą w kolejnym sklepie.
- Co myślisz o tym? - wskazał palcem jeden z pierścionków.
Wasyl obejrzał wskazany egzemplarz.
- Paskudztwo - orzekł autorytatywnie. - Wygląda jak z bazaru.
- A ten?
- Ten całkiem niezły, żeby zęby komuś wybić. Zamiast kastetu.
- A tamten, o?
- No jakbyś się żenił z kowalem, to w sam raz. Na delikatny
paluszek dziewczyny się nie nadaje.
Przemek zwichrzył sobie swą schludną fryzurę.
- To jaki ja mam wybrać? Bądżżeż konstruktywny! - jęknął.
- Chłopie, masz piękną dziewczynę o subtelnych dłoniach - rzekł
spokojnie Marcin. - Pierścionek musi być taki jak ona - piękny,
subtelny i delikatny. Łapiesz?
Tytoń pokiwał głową.
- Okej, załapałem - rzekł. Zapatrzył się powtórnie w gablotę.
- Mam! Ten poproszę! - postukał palcem w szkło. - jest taki... No
jakby go elfy robiły, oglądałeś "Władcę pierścieni"?
Będzie do niej pasował idealnie!
- Wasyl nie odpowiedział, wpatrzony w inną z gablot. Był tam
wystawiony srebrny pierścionek z szafirem w misternej oprawie. Ten
szafir niemal zahipnotyzował stopera swoją barwą i blaskiem. Był
jak oczy Pii, kiedy się uśmiechała, gdy patrzyła na Marcina...
- Wasilewski, śpiąca królewno, mówię do ciebie! - ryknął
Tytoń. - Nie mam zamiaru cię całować, więc lepiej oprzytomnij
sam!
- Co? - zapytał Wasyl nieprzytomnie.
- Wybrałem pierścionek! - rzekł Tytoń dumnie, prezentując
przyjacielowi pudełeczko z którego wnętrza diament siał ogniste
błyski.
- Cacuszko - rzekł z uznaniem Marcin. Klepnął Przemka w ramię. -
Wybacz stary, ale teraz ja muszę coś kupić.
Przywołał gestem sprzedawcę o kamiennym obliczu.
- Ten pierścionek z szafirem poproszę - rzekł po niemiecku.
Przemek zamarł z otwartymi ustami.
- To ty też zamierzasz się tego? - zapytał. - Oświadczać? Już?
Wasyl uśmiechnął sie łagodnie.
- Jeszcze nie, Przemuś, jeszcze nie. Ale za jakiś czas na pewno -
odparł.
Reszta dnia minęła szybko i przyjemnie, tym przyjemniej, że
dojechali przyjaciele obu panów, czyli Kuba Błaszczykowski, Łukasz
Piszczek i Jakub Wawrzyniak., zaproszeni przez Marcina (oczywiście
po uzgodnieniu tego z Mariką). Uczczono fakt ich przybycia
miniimprezką u Wasyla, w której udział wzięły także Pia i Lily,
a która przeciągnęła się do wczesnych godzin porannych.
- Ej chłopaki - zdziwił się Błaszczu, patrząc na zegarek. -
Trzecia już jest.
- Nie wiem jak wy, ale ja potrzebuję mojej drzemki piękności -
oznajmił Rumiany zdecydowanie. - Może czas się zwijać do hotelu?
- Też tak sądzę, panowie - rzekł Piszczu z godnością. - Niech
ktoś wezwie taryfę.
- Tylko nie bijcie kierowcy, grzecznie proszę - rzekł Wasyl
półżartem.
- My? Wasylku, no co ty? - Błaszczu niemal się obraził. - My
jesteśmy milusi i puchaci!
- Jak królicze bamboszki! - dodał stanowczo Piszczu.
Pia i Lily spojrzały na siebie nawzajem i zaczeły kwiczeć ze
śmiechu.
Umówiono się, że następnego dnia trzej polscy piłkarze podjadą
do Wasyla około godziny siódmej, a stamtąd wszyscy razem udadzą
się do Teatru Bez Nazwy. Zgodnie z tą umową samochód wiozący owo
doborowe trio wtoczył się w senną uliczkę punktualnie, czego
dopilnował Rumiany.
- Ej, czyja to jest bryka? - Błaszczykowski wskazał wielkiego,
czarnego SUVa zaparkowanego krzywo przed domem. - No nie Wasyla
przecież?
- Może tej, no, Pii? - zasugerował Rumiany.
- No co ty, ona ma damski, mały samochodzik - Piszczu pokręcił
głową.
Kiedy podjechali bliżej samochód akurat ruszał, tak, że
przejechał obok nich.
- Ty, tam w środku jest Wasyl! - wrzasnął Rumiany nagle. -
Widziałem jego rękę, poznaję te dziary!
Błaszczu błyskawicznie stworzył plan.
- Zatrzymam się, Kuba wyskoczy i sprawdzi dom, my z Piszczem
jedziemy za tą bryką. Rumiany, jak znajdziesz co podejrzanego, wal
do tej całej Mariki Bartmann, my wzywamy gliny. Gazu!
Zgodnie z poleceniem Rumiany wyskoczył i popędził do domu Pii i
Wasyla.
Mieszkanie Wasyla było zamknięte, drzwi mieszkania Pii jednak były
uchylone. Na podłodze leżały klucze, tak, jakby ktoś je upuścił
i nie zdążył podnieść, w kącie zaś walał się oberwany rękaw
wdzianka męskiego, świadczący o tym, że odbyła się tu walka.
- Łokurwa - stwierdził Wawrzyniak wypełniony coraz gorszymi
przeczuciami.
Chciał domknąć drzwi, ale coś przeszkadzało. Otworzył je
szerzej i podniósł leżący przy samym progu kłąb waty, cuchnący
jakąś chemią.
Rumiany bez namysłu sięgnął po komórkę i wybrał numer
Błaszcza.
- Panowie, jest niedobrze - oznajmił. - Tytka, Wasyla i ich panie
ktoś porwał!
__________________________________________________________________________
Jak widzicie Rumiany zaczął robić karierę w opkach :D
Koniec majaczy już za horyzontem, więc jest to jeden z ostatnich rozdziałów. Życzymy miłego czytania!
Fiolka&Martina :)
__________________________________________________________________________
Jak widzicie Rumiany zaczął robić karierę w opkach :D
Koniec majaczy już za horyzontem, więc jest to jeden z ostatnich rozdziałów. Życzymy miłego czytania!
Fiolka&Martina :)
No w końcu! Felix aresztowany! Lily i Tytek w Sevilli? I dobrze! ;) Ale ta końcówka trochę przeraziła mnie ;D
OdpowiedzUsuńSzkoda, że już prawie koniec :/ Będę za tym opkiem bardzo tęsknić :)
Czekam na next ;)
Pozdrawiam ;)
O kurde, no to się porobiło... Mam nadzieję, że uda im się ich odnaleźć i nikomu nic się nie stanie...
OdpowiedzUsuńNo i tak ma być! W końcu się Felixowi oberwało. Przyznam, że czekałam na ten moment już od początku.
OdpowiedzUsuńKońcówka niepokojąca, nie chcę, żeby im się coś stało ;<
Czekam na kolejny!
Pozdrawiam ;*
Ale zamieszanie... i tak już dużo się dzieje, a tu jeszcze porwanie! Dobrze, że przynajmniej Felix został na maxa skompromitowany:) Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy:) Pozdrawiam i życzę weny;)
OdpowiedzUsuń