piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 23


Jako pierwsza na miejsce przybyła policja, pod wodzą komisarza Mosera. Na szczęście nie trzeba mu było długo wyjaśniać co i jak, pojął w lot kto jest dobry, a kto zły, na prośbę Agaty przynaglił pogotowie przez radio, po czym nakazał podwładnym zapakować drabów do radiowozu i wezwać techników.
- Panie komisarzu, tego chyba trzeba do szpitala - rzekł jeden z policjantów, wskazując jednego ze złoczyńców, który leżał wpół przytomny na posadzce. - Dostał mocno po łbie.
- Czym go państwo tak zaprawili? - zapytał z ciekawością komisarz.
- Tym - rzekła mściwie Agata, wznosząc w górę patelnię, która zastosowanie bojowe zniosła niemal bez szwanku. - Nie będą żadne jełopy porywać mojej córki, mojego prawie zięcia, mojej najlepszej przyjaciółki i jej prawie narzeczonego!
Komisarz poczuł się cokolwiek zagubiony w tych "prawie", ale nie domagał się szczegółowych wyjaśnień. Zamiast tego zwrócił się do policjanta, pochylonego nad Wasylem.
- Jak on się trzyma? - zapytał.
- Nieźle oberwał - mruknął policjant.
- Przeżyje - oznajmiła Pia. Siedziała na betonie, odmawiając wszelkiej pomocy medycznej, proponowanej przez Agatę i gładziła Marcina po głowie. - Musi przeżyć.
Komisarz pokiwał głową, po czym rozejrzał się i zmarszczył brew.
- A gdzie Wagner? - zapytał. - Zwiał?
- Tutaj - odezwała się spokojnie Marika. W skrzyni, na której siedziała, coś załomotało.
- Ratunku! - wrzasnęło. - Pomocy!
Pani Bartmann zeszła ze skrzyni, wspierając się na całkiem niewinnie wyglądającej laseczce. Wieko skrzyni odskoczyło i ze środka wydostał się Felix, zmięty, rozczochrany, z trocinami we włosach i niemiłosiernie śmierdzący.
- Ta wariatka mnie tu zamknęła! - wrzasnął. - To porwanie!
- Za porwanie, panie Wagner, jest pan aresztowany - rzekł spokojnie Moser. - Także za ciężkie pobicie i parę innych miłych rzeczy. I tym razem może pan zapomnieć o kaucji.
Umundurowany funkcjonariusz, krzywiąc się okropnie, zakuł Wagnera w kajdanki i odprowadził do radiowozu.
- Panie komisarzu, karetka! - zaraportował młody policjant, wtykając głowę w drzwi magazynu.
- Na co czekasz, dawaj ich tu! - ponaglił komisarz.
Policjant cofnął się, otworzył drzwi i do magazynu wpadli sanitariusze z noszami na kółkach. Pię odsunięto bezceremonialnie na bok, mogła tylko patrzeć, jak ładują go na nosze, wkłuwają się w żyłę w jego potężnym przedramieniu i podają leki.
- Jedziemy - skomenderował jeden z sanitariuszy. Pię odblokowało, runęła za nim z rozwianym włosem.
- Czekajcie! - krzyknęła.
- A pani to kto? - zapytał sanitariusz nieufnie.
- Jestem jego żoną - zełgała Pia bez chwili wahania.
- No to już, leci pani - machnął ręką.
Pia ruszyła do biegu, łapiąc się za żebra i krzywiąc się z bólu.
- O, panią też trzeba będzie zbadać - sanitariusz uniósł brwi.
Ekipa odwetowa oraz Tytoń i Lily załadowali się do samochodów i popędzili za karetką. Trafili akurat na moment, gdy Marcina odwieziono na diagnostykę, a Pia, choć ledwo żywa od bólu stłuczonych żeber, zaczynała właśnie dziką awanturę z lekarzem, który chciał ją umieścić na obserwacji, ze względu na podejrzenie stłuczenia wątroby, jednak usiłował położyć ją na innej sali niż Marcina.
- Nie - warczała. - Będę albo z nim, albo wcale.
- Mówiła, że jest jego żoną - wtrącił się santariusz.
- No ale nie jest, w dokumentach mam. Ona Bartmann, on Wasilewski oboje stanu wolnego - zżymał się lekarz. - Okłamała pana.
- Nie okłamałam - zaprzeczyła Pia. - Antycypowałam. Będę jego żoną.
- Panie doktorze Schwarz, ja ją znam! - Agata wdarła się w środek rozmowy. - Niech pan ją położy na jednej sali z Wasilewskim, bo nie będzie miał pan spokoju, będzie panu zwiewała do niego co chwilę!
- Siostro Neumayer, a co pani tu robi? - zdziwił się doktor. - Ma pani wolne przecież. I czemu trzyma pani patelnię?
Agata popatrzyła na naczynie, które wciąż dzierżyła w dłoni i wetknęła je pod pachę.
- Bo to moja przyjaciółka - wytłumaczyła.
- Patelnia? - lekarz zbaraniał.
- Nie, Pia Bartmann! Patelnia to broń! - Agata zamachała rękami. - Porwano ją i pobito, trzeba ją zbadać, a pan sie o kwestie matrymonialne chandryczy! Ona powinna leżeć z tymi żebrami, a przez pana stoi!
- Mam ją położyć na jednej sali z obcym mężczyzną? - nastroszył się medyk.
- Nie z obcym, tylko z bliskim - sprostowała Pia. - Nie ma takiej mozliwości, żeby mnie z nim rozdzielić.
- To jej narzeczony na litość boską! - żachnęła się Agata. - Nie żyjemy w dziewiętnastym stuleciu! Gdybyśmy żyli, to pan by się nie szykował do ślubu z tym swoim Andreasem!
Lekarz zczerwieniał i odchrząknął.
- No dobrze, niech wam będzie - rzekł. - Zaprowadzę panią do sali i zbadam, a potem pójdzie pani na rentgena.
Trzy godziny później Pia leżała już w łóżku, odziana we własną piżamę z Puchatkiem, dzięki uprzejmości oraz przytomności umysłu polskiego trio, złożonego z dwóch Jakubów i jednego Łukasza, które natychmiast pojechało po rzeczy zarówno jej, jak i Wasyla. Żebra miała całe, zaledwie rzetelnie stłuczone, jedyną, za to potężną obawą w tej chwili był stan zdrowia Marcina. Wiedziała, że reszta ekipy też czeka na wiadomości, kiwając się na niewygodnych krzesełkach w poczekalni, podczas gdy medycy poddawali Wasyla badaniom i zszywali rany na jego twarzy.
Wreszcie dwaj krzepcy pielęgniarze wtoczyli do pokoju łóżko, na którym leżał Marcin, rozebrany do rosołu, przyokryty tylko kołdrą, oklejony czujnikami urządzeń monitorujących pracę serca, które pchała obok pielęgniarka. Pia już chciała wyskoczyć z łóżka i usiąść przy ukochanym, ale doktor Schwarz powstrzymał ją gniewnym spojrzeniem.
- Pani ma leżeć - rzekł z naciskiem, po czym zwrócił się do pielęgniarzy. - Zsuńcie te łóżka razem.
Zsunęli. Pia ujęła jedną dłoń Marcina, niespotykanie jak na niego chłodną i spojrzała w jego opuchniętą, sinoczerwoną twarz.
- Twarda sztuka z tego pani antycypowanego męża - rzekł doktor. - Mocno go pobito, stracił sporo krwi, ma stłuczenie wątroby, nerek, mnóstwo sińców, a także mocne wstrząśnienie mózgu, jakimś cudem jednak jego czaszka wytrzymała. Ani pęknięcia. Nieprawdopodobne.
- Jest twardy, to prawda - rzekła Pia czule. Doktor nie rozumiał, czemu ta kobieta wpatruje się w zbójeckie, posiniaczone i opuchnięte oblicze Wasilewskiego tak, jakby było ono czymś szalenie pięknym. - Jest nieprzytomny?
- Nie, śpi - odparł doktor. - Z małą pomocą środków farmakologicznych, ponieważ gdy odzyskiwał świadomość, denerwował się i chciał pani szukać. Powinien teraz wypoczywać.
- Długo będzie wracał do zdrowia? - zapytała, nie odrywając oka od Marcina.
- O ile nie zajdą niespodziewane komplikacje ze strony mózgu, nerek lub wątroby, za jakiś, powiedzmy tydzień powinniśmy go wypisać - rzekł doktor. - No, może półtora.
Pia kiwnęła głową.
Kiedy lekarz wyszedł leżała, ściskając dłoń Wasyla i wsłuchując się w jego oddech. Na szczęście był regularny, miarowy i głęboki, to ją uspokajało. Nie wiedziała, nie potrafiła sobie wyobrazić co by było, gdyby Wagner zdołał go mocniej skrzywdzić. Gdyby Wasyl... Gdyby on...
Nie, zdecydowanie nie chciała o tym myśleć.
Słyszała skrzypienie zelówek miękkich pielęgniarskich butów na wykładzinie korytarza i turkot wózków, także cykanie zegara na ścianie i miarowe popiskiwanie monitora serca. Czuła się potwornie zmęczona, wyczerpana tym wszystkim. Żebra jej nie doskwierały, dostała na nie środek przeciwbólowy, ale głowa wydawała się wielka i ciężka, jakby ktoś nalał do niej cementu. Przymknęła oczy. Na poły drzemała, na poły czuwała, na zmianę odpływając w sen i wracając do świadomości, tak, jakby podróżowała na grzbiecie niewidzialnej fali.
Nie wiedziała ile czasu minęło, kiedy chłodne palce Marcina zacisnęły się na jej dłoni.
Obudziła się, nasłuchując uważnie.
- Pia - z sąsiedniego łóżka dobiegł ją ledwie słyszalny szept. - Pia.
Usiadła natychmiast i pochyliła się nad Marcinem. Oczy miał otwarte, opuchlizna wokół jednego z nic zaczęła już tęchnąć.
- Cicho, przecież jestem - szepnęła Pia.
- Nic ci nie zrobił? - Marcin spróbował unieść rękę i jęknął.
- Nie ruszaj się, głupku. Masz odpoczywać. - Pia przytrzymała go delikatnie. - Jestem cała, wzięli mnie tylko na obserwację.
- To dobrze - odpowiedział. - Cholera, nie cierpię wypoczywać na leżąco.
Zaczęła chichotać.
- Dowcipniś - powiedziała.
Za okem huknęło. Na niebie rozkwitł świetlisty kwiat sztucznych ogni.
- Północ - stwierdziła Pia.
- Szczęśliwego Nowego Roku - powiedział Marcin.
- Szczęśliwego Nowego Roku.
Pochyliła się i delikatnie, starając się go nie urazić, pocałowała go w usta.
Drugi dzień stycznia był dniem odwiedzin. Jako że Wasyl czuł się coraz lepiej, a jego stan się poprawiał, lekarze nie mieli nic przeciwko wizytom, przez szpitalny pokój przetoczyła się więc kawalkada gości, od komisarza Mozera, który odebrał od nich zeznania, Kuby, Piszczka i Błaszczykowskiego, którzy zaczęli zaraz kombinować jakby tu Wasylowi przemycić Playstation z FIFA, aż po Tytka i Lily.
Wpadli, oczywiście, razem, ucieszyli się, że Pii nic właściwie nie jest, a Marcin, przyodziany teraz w swoja koszulkę z Gburkiem, zdrowieje, pogadali przez chwilę o tym i owym, po czym Lily pochwaliła się, że widziała Marikę i profesora Olano, który miał przyjechać wczorajszego wieczora, ale samolot mu się spóźnił, potem wybuchł zamęt z porwaniem i wskutek tego profesor dotarł na miejsce dopiero nad ranem.
- Sympatyczny gość - zauważył Przemek.
- Ale żebyście widzieli, Pia, jak on i twoja mama na siebie patrzą! Oni chyba się naprawdę kochają! - zemocjonowała się Lily. - To cudowne! Myślę, że powinni się pobrać!
- A właśnie - przypomniał sobie Wasyl. - Przemek czy ty...? No wiesz, zrobiłeś to?
Przemysław Tytoń, jeden z najbardziej opanowanych bramkarzy polskiej kadry, zbladł, następnie poczerwieniał, potem zaś szarpnął oburącz swą starannie ułożoną fryzurę.
- Rany boskie, zapomniałem ze szczętem! - jęknął. - Wszystko przez to pieprzone porwanie! Ale ze mnie idiota!!!
- Ale o co chodzi? - zdziwiła się Lily. - Co ty miałeś zrobić?
- Na co czekasz, chłopie? - zapytał Wasyl. - Pokazałbym ci co masz robić, ale nie mam gaci, więc panie wybaczą... Masz sprzęt?
Tytek pomacał się gwałtownie po kieszeniach.
- Czekaj, w garniturze zo... nie, jest! - namacał coś w kieszeni portek. - Przełożyłem!
- No to już! - ponaglił go przyjaciel.
Przemek padł na kolana, aż zadudniło, po czym wyciągnął w stronę Lily dłoń z małym pudełeczkiem.
- Lily Neumayer - zaczął uroczyście. - Czy zechcesz bym wziął cię za męża?
Zapadła chwila ciszy. Wasyl i Pia tłumili śmiech, Lily cierpliwie patrzyła na swego rycerza, ten zaś przez moment nie wiedział o co chodzi.
- O Chrystusie Niebieski, co ja gadam, za żonę! - zreflektował się. - Czy zechcesz zostać moją żoną?
- No przecież mówiłam już, że zechcę! - śmiała się Lily, wsuwając pierścionek na palec. - Ale mężem też mogę, jeśli się upierasz.
Tytoń poderwał się jak na sprężynie.
- Nie! Żoną! Żoną mą bądź! - rzekł, chwytając narzeczoną w objęcia. - W czerwcu! Jak będę miał urlop! Zrobimy wesele!
- Ale w Polsce - zażądała Lily.
- Jeśli zechcesz możemy nawet na Antarktydzie - odparł Przemysław ogniście, po czym wpił się w usteczka ukochanej.
- Słodcy są - stwierdziła Pia, kładąc głowę na ramieniu Wasyla.
- Pierwszy raz widzę, żeby Tytka tak trafiło - rzekł on, zadumany.
- Słyszałem! - rzekł Tytoń, odrywając się od Lily, bowiem nawet zakochani potrzebują tlenu. - Będziesz moim świadkiem, Wasilewski, nie myśl sobie!
- A ty będziesz moim? - zapytała Lily Pię.
- Z najwyższą przyjemnością - odparła.
Po Tytkach mieli jeszcze jednych gości, przyszła mianowicie pani Bartmann, ale nie sama. Przyprowadziła ze sobą wysokiego mężczyznę, o ciemnoblond czuprynie i złocistej brodzie przetykanej siwizną. Na jego widok Wasyl wytrzeszczył oczy, wyraźnie zdumiony.
- Pia, ja mam halucynacje? - zapytał. - Czy ten gość naprawdę wygląda jak...
- Xabi Alonso? - zapytał z uśmiechem towarzysz Mariki. - Istotnie, jesteśmy dosyć podobni. To mój siostrzeniec. Nazywam się Xarles Olano.
- Opowiadałam wam o nim - rzekła Marika, a oczy miała promienne niczym zakochana nastolatka. Pia nigdy nie widziała swojej matki takiej.
- Powiedz, mamo - rzekła po chwili rozmowy, poświęconej głównie tematyce zdrowia jej i Marcina. - Co wy planujecie? Bo widzę, że planujecie, nie mów, że nie!
- Widzisz, kochanie - Marika się zarumieniła. - Zastanawiamy się, czy nie spróbować jeszcze raz. Może to głupie, nie widzieliśmy się tyle czasu, ale...
- Ale my się wciąż kochamy - dokończył Olano, obejmując Marikę. - Mimo wszystko.
Wasyl i Pia popatrzyli na siebie, potem na nich.
- Musicie spróbować - oznajmiła Pia. - Mamo, masz moje pełne błogosławieństwo!
- Sama pani mówiła, że nie należy bać się uczuć - zauważył Marcin.
- Mówiłam i podtrzymuję - rzekła Marika z mocą.
Trzeciego stycznia wypisano Pię, szóstego zaś Wasyla, który tempem powrotu do zdrowia wprawił doktora Schwarza w osłupienie. Zalecono Marcinowi odpoczynek i oszczędzanie się przez najbliższe tygodnie, jednak Wasyl nie byłby Wasylem, gdyby nie wrócił do treningów w najszybszym możliwym tempie. Pia machnęła ręką i nawet nie próbowała go hamować, wiedząc, że byłaby to walka z wiatrakami, ponadto Marcin bez ukochanej piłki był zupełnie nieszczęśliwy, a ona nie lubiła go takim oglądać.

Sześć miesięcy później

Ślub i wesele Lily i Przemka odbyć się miały w podzamojskiej wsi. Znajomy Tytonia posiadał tam najprawdziwszy, autentyczny szlachecki dwór, wybudowany za Sasów, a położony w pięknym parku, który jakimś cudem przetrzymał lata PRL. Usłyszawszy, że Tytek chce się żenić, znajomek ów z chęcią udostępnił swą siedzibę, jako zapłaty żądając jedynie uczestnictwa w uroczystościach. Jako iż był czerwiec, a pogoda wyjątkowo dopisywała, zdecydowano się na wesele na świeżym powietrzu, postawiono zatem w parku namiot, w którym stanęły stoły, ułożono na trawie parkiet i podium dla orkiestry, nad tym wszystkim zaś rozwieszono lampiony i inne ozdoby.
W dzień ślubu Wasyl stał przed lustrem, w jednej z sypialni dworu, przyodziany nieprzyzwoicie wytwornie, bo w smoking i zaciskając szczęki walczył z muszką. Nienawidził tych wszystkich dyndadeł, które elegancki mężczyzna powinien był nosić pod szyją i miał potworny antytalent do ich wiązania. Nie był eleganckim mężczyzną, cóż poradzić, najlepiej czuł się w dżinsach, albo dresie, ale w końcu żenił się jego przyjaciel, on był świadkiem, powinien zatem wyglądać porządnie. A wieczorowych dresów jeszcze póki co nie wynaleziono.
- Co za kurestwo, a niech to szlag - warczał do lustra. Ślady pobicia zniknęły z jego twarzy niemal zupełnie, została tylko mała blizna nad okiem, ale jedna szrama mniej, czy jedna więcej, to już u Wasyla nie robiło różnicy.
- Próbujesz to zawiązać, czy się na tym powiesić? - nieskazitelnie elegancka Pia wpłynęła do sypialni. Wasyl zapomniał na moment języka w gębie.
- Tego... Zawiązać - rzekł. - Wyglądasz prześlicznie.
- Daj to - rzekła z uśmiechem i jednym gestem zawiązała mu tę przeklętą muszkę. - Gdyby nie to, że musimy już iść, chętnie bym się na ciebie rzuciła, przystojniaku.
Wasyl wyszczerzył się głupio i radośnie.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
Pocałowali się. Chętnie kontynuowaliby dalej, ale uroczystość czekała, trzeba było jechać do kościoła.
Lily, w prostej, białej sukni i koronkowym welonie prezentowała się tak, że Przemysława radykalnie jej piękno ogłuszyło. Kiedy zmierzali do ołtarza (matki państwa młodych dyskretnie szlochały w chusteczki, natomiast Moritz udawał, że wyciera okulary, a tak naprawdę, to wycierał oczy), Przemysław gapił się na swoją ukochaną tak intensywnie, że o mały włos, a wyrżnąłby się na ukrytej pod chodnikiem nierówności posadzki. Uratował go, z iście bramkarskim refleksem, kolega po fachu (sam zresztą świeżo ożeniony), Łukasz Fabiański, który dyskretnie Tytka podtrzymał, nie wstając z ławki, a umożliwiając mu zachowanie równowagi i godności.
Przed obliczem kapłana okazało się, że Tytoń zapomniał języka w gębie i zamiast odpowiadać, gapi się z błogim wyrazem twarzy na ukochaną. Dyskretny kuksaniec pod żebro, wymierzony przez świadka, czyli Wasyla, przywrócił go do rzeczywistości i dalej ceremonia potoczyła się bez zakłóceń.
Wreszcie państwo Tytoniowie, przy ogłuszającym wtórze marsza Mendelsohna, opuścili kościół, zostali następnie obrzuceni ilościami ryżu w pełni wystarczającymi by nakarmić głodującą wioskę, wyściskani i obdarowani kwieciem przez bliskich i przyjaciół, po czym cała zabawa przeniosła się do parku dworskiego.
Gości było wielu, między nimi zaś trzon polskiej reprezentacji, w osobach Łukasza Piszczka, Kuby Błaszczykowskiego, Kuby Wawrzyniaka, Łukasza Fabiańskiego, Grzegorza Krychowiaka, Ludovica Obraniaka i Eugena Polańskiego. Trzon ów, nie da się ukryć wodził rej przy stołach i na parkiecie, wznosząc toasty, wrzeszcząc "Gorzko!" i tańcząc ogniście kolejne, zamawiane u orkiestry tańce. Nie ograniczali się przy tym wyłącznie do własnych partnerek, obtańcowując wszystkie obecne na weselu panie, niezależnie od ich wieku, tudzież kształtów i kolorów.
W pewnym momencie pan młody, nabrawszy animuszu po kilku toastach, uparł się, że zaśpiewa ukochanej osobiście. I zaśpiewał, utwór zaś wybrał przepiękny, mianowicie "Kocham cię" Chłopców z Placu Broni . Panna młoda popłakała się ze wzruszenia, świadkowie jakoś nie mogli się od siebie odkleić, natomiast pozostali goście nagrodzili występ gromkimi brawami.
Była już noc, gdy Wasyl i Pia wymknęli się z weselnego tłumu. Nikt nie zwracał na nich uwagi, grano bowiem przytulańca. Państwo młodzi, Marika z Xarlesem i Błaszczu z Piszczem (niezupełnie trzeźwi) oraz kilka innych par tańczyło w objęciach, a tymczasem Marcin i jego ukochana ciemnymi alejkami pobiegli w głąb parku. Podświetlony namiot wyglądał niczym radosny statek kosmiczny, a lampiony jak porozrzucane gwiazdy, dryfujące na tle czarnych drzew. Stłumiona muzyka i śmiechy płynęły z tamtej strony, w trawie grały świerszcze, a wielki, złoty księżyc odbijał się w lśniącej, czarnej powierzchni stawu. Lekki wiaterek przynosił woń róż i świeżej trawy.
- Popatrz - szepnął Marcin, przytulając Pię. - Świetliki.
Ruchliwe punkciki, świecące zielonkawym światłem unosiły się ponad trawnikiem i krzewami róż, i lądowały tam, gdzie błyskały podobne światełka, tworząc osobliwy spektakl fosforycznej miłości.
Patrzyli przez chwilę w milczeniu, przytuleni, sycąc swe oczy choreografią świetlikowego tańca, swe ciała zaś wzajemną bliskością.
- Jest tak pięknie - szepnęła Pia. - Gdyby tak mogło być zawsze.
- Będzie - rzekł Marcin poważnie. - Jeśli tylko ty ze mną będziesz. Może nie zawsze będzie łatwo i miło, ale obiecuję, będzie pięknie. Tylko powiedz, że będziesz przy mnie.
- Będę - szepnęła, wtulając się w jego pierś.
Pocałował ją w usta, delikatnie i czule, potem odsunął ją na chwilę. Nie miała pojęcia co chce zrobić, on zaś sięgnął do kieszeni, potem zaś ukląkł przed nią na trawie, w oczach zaś odbijał mu się blask księżyca.
- Wyjdziesz za mnie? - zapytał Marcin, patrząc na nią ufnie i z miłością. Spojrzała w jego oczy, rozświetlone miłością i na leżący na jego dłoni pierścionek z szafirem, w którym światło księżyca zapalało iskry.
- Tak - odparła. - O mój Boże, oczywiście, że tak!
Wsunął jej pierścionek delikatnie na palec, potem zaś zerwał się niczym wariat, chwycił narzeczoną w ramiona i zakręcił nią jak frygą, wykrzykując z radości.
A potem zaczał ją całować, tak, jakby świat miał się zaraz skończyć.
Wielki, złoty księżyc patrzył na to z pobłażliwą wyrozumiałością.


KONIEC
 ______________________________________________________________________
Nadeszła chwila, gdy przyjdzie nam się pożegnać z tym opowiadaniem! Dziękujemy wszystkim naszym czytelnikom za pół roku spędzone z nami Wasylem, Pią i resztą wspaniałych bohaterów. Ostatni raz na tym blogu życzymy Wa przyjemnego czytania! 
 Pozdrawiamy serdecznie Fiolka&Martina :)





13 komentarzy:

  1. I mamy kolejny happy end :D
    Te twoje komentarze są wprost rewelacyjne i rozbrajające :D
    Dziękuje ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. ooo, bardzo szczęśliwe zakończenie ;)
    Szkoda, że nie doczekałam ślubu Wasyla, ale był Tytka *_*
    Dziękuję Wam za pół roku emocji ;*
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. To było moje ulubione Twoje opowiadanie, bo było najdojrzalsze :). Załóż koniecznie jeszcze parę następnych blogów i pisz jak najwięcej, bo uwielbiam Cię czytać!

    Magda

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga Magdo, ale nas jest dwie :D Martina pisze o Wasylu cały czas, wspólnie piszemy Siostrzyczki i planujemy następny projekt :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Całe szczęście, że wszystko dobrze się kończy!
    Lekarze to byli naprawdę wyrozumiali, kładąc ich razem na jednej sali ;d
    Dosłownie radość mierzona dwa razy ;d Ślub Przemka, na koniec zaręczyny Wasyla i Pii, historia szczęśliwie się kończy a to jest najważniejsze! ;)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Strasznie mi szkoda, że to już koniec tej historii, bo bardzo ją lubiłam. Ale cieszę się, że wszystko dobrze się zakończyło i Pia i Marcin byli razem, szczęśliwi :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, tak, wiem, że jesteście dwie i Martiny opowiadanie Blue curacao też uwielbiam czytać :). Tu zwróciłam się personalnie do Ciebie, bo na to opowiadanie zawsze wchodziłam przez Twoją podstronę. W każdym razie obydwu wam gratuluję lekkiego i dowcipnego pióra!

    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję wobec tego za komplement :) Muszę bez bicia się przyznać, że to opowiadanie w większości napisała Martina :) A co do zakładania blogów, to w tej chwili samodzielnie piszę dwa Pigmalion o Sergiu Ramosie i Obsesję o Łukaszu Piszczku. Zobaczę co przyniesie przyszłość i wena :D Pozdrawiam :)

      Usuń
  8. Jeeej, no i mamy wspaniałe, szczęśliwe zakończenie godne Oscara *.*
    Śluuub, ale mi narobiłaś ochoty na dobrą imprezę weselną! I w sumie trzeba się gdzieś wcisnąć xD
    Ale tak poza moimi wywodami, które zawsze zostawiam w komentarzach: od zawsze wierzyłam w miłość Pii i Wasyla, także jestem zadowolona, że wszystko się skończyło tak jak marzyłam :)
    Dziękuję Wam obydwu za to opowiadanie, bo było naprawdę niesamowite :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. O nie! Kolejne moje ulubione opowiadanie dobiega końca. Powinnam chyba zrobić jakiś protest czy coś. Nie mogłam, jak Felix wyskoczył z tej skrzyni. Całe szczęście, że nikomu nic poważnego się nie stało i że Wasyl szybko się wylizał. Oświadczyny i ślub Tytonia - bosko hehe. Cały on. W końcu Wasyl się oświadczył,a Pia przyjęła oświadczyny. W końcu będą żyć długo i szczęśliwe. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo lubiłam tę historię. Była to jedna z moich ulubionych :D
    Cieszę się, że zdecydowałaś się na szczęśliwe zakończenie.
    Można teraz spokojnie odetchnąć, że przy tej akcji z Felixem nikomu nic poważnego się nie stało. No i nawet Wasyl wyszedł z tego bez większych problemów zdrowotnych.
    Jejciu... Tytek oświadczył się Lily w szpitalu. Jakie to słodkie. A jego zakręcenie musiało być naprawdę wielkie, skoro wypadło mu to kompletnie z głowy :P
    Końcówka była po prostu magiczna. Wreszcie doczekałam oświadczyn Marcinka w kierunku Pii. Musiał być przepiękny obrazek, jak zapytał ją - czy zostanie jego żoną.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo interesujący blog. Mnie bardzo zastanawia ile osób wchodzi na ten blog.

    OdpowiedzUsuń
  12. Rewelacyjny blog. Kumplowi powiem o tym blogu.

    OdpowiedzUsuń