czwartek, 6 czerwca 2013

Rozdział 20

 Mleko, które miało się podgrzać, wrednie wykipiało, zalewając wnętrze mikrofali i produkując nieznośny swąd.
- Kurwa mać - syknęła Sarah Wagner, wywlekając upaćkany mleczną pianą kubek z kuchenki. Mała Jasmine, siedząca na wysokim krzesełku dla niemowląt, spojrzała na nią okrągłymi, niebieskimi ślepkami.
- Ga? - zapytała.
Sarah pogłaskała ją po jasnej główce.
- No już, zaraz dostaniesz kaszki, poczekaj - powiedziała, drugą ręką lokując kubek w zlewie. - A, gdyby mój mąż nie był takim pieprzonym sknerą, dostałabyś jeść znacznie szybciej. A wiesz dlaczego? Bo dałby mi kasę na nową mikrofalę, skoro w tej zepsuło się pokrętło temperatury. Albo może nawet urządzając tę zasraną kuchnię nie pożałowałby euro i kupił porządną kuchenkę, a nie taką taniochę!
Trzasnęła drzwiczkami kuchenki, aż dziecko podskoczyło, zaskoczone.
- Przepraszam maleńka - Sarah sięgnęła po rondelek, nalała do niego mleka i postawiła na palniku. - Już ci grzeję.
- Ale widzisz - mruczała, wyjmując z szafy paczkę kaszki, a z kredensu talerzyk i łyżeczkę Jasmine. - Mój cholerny mąż woli śledzić swoją byłą i jej nowego fagasa, zamiast zająć się swoją rodziną. Po cholerę ja za niego wyszłam?!
Zdjęła mleko z ognia, sprawdziła jego temperaturę, wlała do miski, a dosypując kaszki kontynuowała swój monolog.
- A, prawda, bogaty jest. Ale skąpy taki, że niech mnie. I każe mi, świnia jedna, w domu siedzieć. Najchętniej pewnie by mnie do kaloryfera przykuł, ani na zakupy pójść, ani na siłownię, bo się będą na mnie gapić obcy faceci... A czy ja się awanturuję, kiedy on wszystkim napotkanym babom w cycki się gapi?
Parsknęła gniewnie. Sarah była osóbką wygodną i leniwą, nie lubiła męczyć się zbyt częstym myśleniem, ale kiedy zmusiły ją okoliczności potrafiła używać mózgu całkiem sprawnie. Właśnie teraz zaczęły ją zmuszać. Sprawnym ruchem zapakowała dziecku do dziobka porcję kaszki.
- Poza tym nie po to za niego wychodziłam - rzekła - żeby słuchać ustawicznego pieprzenia o jego byłej. Pia to, Pia tamto, polski goryl owamto, co ja tu w małżeństwie w trzy osoby jestem? A nawet w cztery, tego kolesia Pii licząc. Nie powiem, całkiem sexy jest, chociaż ja bym go trochę wydepilowała, ale nie wiem czemu mam o nim ciągle słuchać. Co tego debila obchodzi z kim się ryćka jego była żona?! Mógłby mnie poryćkać!
Tak monologując karmiła córeczkę automatycznymi ruchami, co jakiś czas ocierając jej usteczka. Zatrzymała się jednak z kolejną łyżką w pół drogi do ust małej, bo za drzwiami wejściowymi coś zaszeleściło, zaraz potem zaś ktoś zapukał do drzwi i wnioskując z tupotu, natychmiast uciekł.
Przekonana, że jakieś bachory robią sobie dowcipy, Sarah porzuciła kaszkę i popędziła ku drzwiom. Otworzyła, spodziewając się czegoś śmierdzącego na wycieraczce, ale tam leżała tylko pękata koperta formatu średniej książki. Zaadresowana jej, Sarah, imieniem i nazwiskiem.
Pani Wagner podniosła ją i w drodze powrotnej do kuchni otworzyła. Po czym zamarła w połowie drogi i tak stała oglądając kolejne zdjęcia i coraz bardziej czerwieniejąc. Kiedy dotarła do ostatniego zgrzytnęła zębami, następnie schowała wszystie fotografie z powrotem do koperty i w kamiennym spokoju dokończyła karmienia córki.
Z tym samym nieludzkim spokojem zaniosła dziecko do salonu, ulokowała je w kojcu, po czym z kopertą pod ręką usiadła na kanapie i włączyła telewizor.
Jakieś trzy godziny później w drzwiach wejściowych szczęknął klucz.
- Kochanie, jestem w domu! - zapiał Felix. - Co mi Sarusia przygotowała na lanczyk?
Teraz jego głos rozbrzmiewał z kuchni.
- Ojej, nic nie ma? A ja głodny jestem, liczyłem, że zrobisz mi kanapeczki z wołowiną i cebulką! I lodzika na deser! - zarechotał obleśnie. - Taki zły jestem, ten paparazzi gdzieś wsiąkł, od tygodnia z górą nie mam z nim kontaktu! A Pools poszedł na zwolnienie, załamanie nerwowe, czy coś.
Sarah wpłynęła do kuchni niczym okręt wojenny w pełnej gotowości bojowej.
- Od dzisiaj, kotku, sam sobie robisz lanczyki - rzekła zimno. - Również śniadanka, obiadki i kolacyjki, oraz lodzika, o ile sięgniesz.
Felix spojrzał na małżonkę, osłupiały.
- Co jest? - zdziwił się.
- To - rzekła Sarah zwięźle, wysypując zdjęcia z koperty i ciskając je na stół. - Wszystkie twoje dziwki.
- Odezwała się chodząca cnota - warknął. - Lepsza byłaś, kiedy rozkładałaś nogi na biurku swojej szefowej, a mojej wtedy żony?
Sarah poczerwieniała z furii.
- A kto mi, kurwa, wmawiał, że jest taaaki nieszczęśliwy z tą niedobrą, bezpłodną suką? - prychnęła. - Wszystkim to wciskasz?
Przegarnęła leżące na stole zdjęcia.
- Kogo my tu mamy? Gońcówna z redakcji, ta nowa zdzira z wielkimi balonami, którą zatrudniliście jako dziennikarkę, jak jej tam, Pauleen, sprzedawczyni z trafiki na rogu, nasza sprzątaczka...
Zatrzymała się na chwilę.
- To cię powinno zainteresować - rzekła z jadowitą uciechą. - Znalazłam ostatnio w łazience, w śmieciach test ciążowy, pozytywny. Może powinnam zasugerować dziewczynie mały pozwik o alimenty?
Wagner zbladł, potem zczerwieniał, potem zzieleniał. Po tym festiwalu kolorów wyciągnął z kiedzeni chusteczkę i starannie wytarł spotniałe czoło.
- Nie sądziłem, że jesteś tak podłą suką - rzekł głucho.
- Składam pozew rozwodowy - odparła. - Puszczę cię w skarpetkach, gnoju.
Felix nie czekał na ciąg dalszy, tylko popędził do gabinetu, zastanawiając się, czy dzwonić do Poolsa, czy do adwokata. W tej samej chwili Jasmine zaczęła płakać.
- Zrób coś z tym bachorem! - wrzasnął.
Jasmine ucichła. Teraz słyszał uspokajające gdakanie Sarah i jej krzątanie.
- I to jest to, do czego baby się najlepiej nadają - mruknął, sięgając po telefon.
Nie zdążył jednak zadzwonić, bo przed jego nosem, na blacie jego ukochanego biurka, wylądowała paczka pieluch, wilgotne chusteczki, zasypka, oraz niezadowolona Jasmine. Jej równie niezadowolona matka odpinała jej właśnie pampersa, wydzielającego z siebie niepokojącą woń.
- Co ty robisz, durna kobieto?! - ryknął Felix głosem ranionego łosia.
- Zmieniam pieluchę - odparła z zaciętością. - I kontynuuję naszą miłą pogawędkę.
- Zabieraj to gówno z mojego biurka! Nie masz pojęcia ile to kosztuje!
Sarah rąbnęła brudnego pampersa na lśniący blat, umazaną w kupie stroną w dół. Felix kwiknął żałośliwie.
- To gówno jest dzieckiem - zasyczała. - Nominalnie twoim. I już zadbam, żebyś płacił na nie soczyste alimenty!
Wagner spazmatycznym ruchem rozluźnił krawat. który zrobił się nagle bardzo, bardzo ciasny.
- Odbiorę ci tego bachora! - wrzasnął.
- Tylko spróbuj! - odwrzasnęła. - Cały świat dowie się, że jesteś bezpłodnym eunuchem!
- Ja bezpłodny?!
- A nie? Wszyscy wiedzą, że opłaciłeś doktorka, żeby wkręcił twojej byłej, że nie może mieć dzieci, bo nie chciałeś się sam badać!
Felix wyglądał jak potencjalna ofiara apopleksji.
- Totototo... to nie moje dziecko? Zdradzałaś mnie?
- Technicznie rzecz biorąc zdradzałam jego z tobą - odparła z wściekłością. - Miałam narzeczonego, kiedy się poznaliśmy, pamiętasz?
- Nnie... - jęknął. Było mu słabo, a od smrodu pieluchy również niedobrze.
- Niestety, był piłkarzem i wytransferował się do Chin. Dlatego, zapewne w przypływie zaćmienia umysłu, wybrałam ciebie, parszywa gnido.
Wycelowała w niego brudną chusteczką. Felix poczuł, że więcej nie zniesie. Śniadanie, a może nawet i wczorajsza kolacja, podeszły mu do gardła i powiedziały, że chcą na wolność. Niczym rączy jeleń pobiegł do łazienki.
Tymczasem jego żona usiadła z przewiniętą Jasmine na kanapie, wyciągnęła swego smartfona i zaczęła się zastanawiać. Czy lepiej zadzwonić do adwokata, czy wysłac anonimowego maila do kilku instytucji? Pzed mściwością Felixa należało się zabezpieczyć.
Na święta Wasyl pojechał do Polski, spędzić je z bratem, w podróży jednak towarzyszył mu Tytek, Lily oraz Neumayerowie, Agata bowiem odczuła nagłą tęsknotę za ojczyzną, a Tytoń, mając bardzo poważne zamiary względem ukochanej, chciał aby obie rodziny się poznały. Jednak 26 grudnia cała paczka wylądowała z powrotem w Hamburgu. Ostatecznie piłkarze nie dysponują nadmiarem wolnego czasu, nawet w okresie Świąt, poza tym musieli się stawić u Mariki na jej świątecznym przyjęciu. Za złamanie obietnicy miały grozić surowe kary, zresztą Marcin i tak by przyjechał, gnany przez stęsknione serce.
Teraz stał przed lustrem, w swej sypialni, poprawiając po raz tysięczny włosy, jasnoszary garnitur i kołnierzyk koszuli i czując się tak, jakby miał za chwilę zagrać niesłychanie ważny mecz. Taki o najwyższą stawkę.
- Cholera - mruknął, czując, że kolano zaczyna mu nerwowo latać. - No nic...
Spojrzał jeszcze raz na swe odbicie. Dobra, lepiej nie będzie, jak bardzo by się nie starał i tak jest brzydalem z kanciastą mordą. Co Pia właściwie w nim widziała?
Ruszył do drzwi i zderzył się w nich z Tytkiem, który w gajerze koloru marengo wyglądał niemal jak angielski lord.
- Ty, a ty dokąd? - lord Tytoń zmierzył przyjaciela chłodnym okiem. - Na eleganckie przyjęcie bez krawata? Jak lumpenproletariat jakiś?
Wasyl jęknął jak znękany wieloryb.
- Chłopie, ja nie umiem tego wiązać, daj spokój - rzekł, usiłując przecisnąć się obok Przemka. Ten zastawił mu drogę zdecydowanym ruchem.
- Po moim trupie - rzekł. - Masz wyglądać elegancko! Lily, wyciągnij mu z walizki ten czerwony krawat, który od nas dostał!
Lily przekopała sprawnie porzucony na korytarzu bagaż Marcina. Jego właściciel został doprowadzony przed lustro, nie bez oporów i protestów.
- Krawat! - zażądał Tytek.
Panna Neumayer, olśniewająca w czerwonej sukience, podała mu jedwabny krawat, również czerwony. Przemysław zawiązał go z pietyzmem na szyi przyjaciela i przyjrzał się swemu dziełu, zadowolony.
- Teraz wyglądasz jak milion dolców - orzekł.
- Ieee tam - mruknął Wasyl, niezbyt przekonany.
- Żadne ieee tam, naprawdę wyglądasz bosko! - powiedziała gorąco Lily. - Naprawdę!
Przemek spojrzał na zegarek.
- Jedziemy, bo się spóźnimy - zarządził.
- Czekajcie! - Wasyl przypomniał sobie o czymś, czymś bardzo ważnym. Z torby, którą porzucił w przedpokoju wygrzebał niewielkie pudełeczko i schował je do wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Dobra, możemy jechać - oznajmił.
U Mariki przywitała ich niebiańska woń kawy i licznych smakołyków, przygotowanych z uwzględnieniem wymogów piłkarskiej diety. Sama gospodyni prezentowała się zabójczo w ciemnogranatowej sukni, ozdobionej przy dekolcie prawdziwą dziewiętnastowieczną kameą.
- A gdzie Pia? - zapytał Marcin prosto z mostu, skończywszy się witać z Mariką, jak również Leną i Fi, czyli panią kostiumolog i panią charakteryzatorką.
Marika uśmiechnęła się niczym Mona Liza.
- Zaraz przyjdzie, synu - rzekła. - Zobaczysz. A na razie siadajcie, moi kochani. Lily, gdzież twoi rodzice?
- Zaraz powinni być - uspokoiła Lily. - Sama pani wie jaki tato jest, trzy razy zgubi krawat, zanim zdoła go założyć.
Zasiedli zatem do stołu. Marika pogadywała z Lily i Przemkiem, a Fi i Lena lustrowały Wasyla uważnymi spojrzeniami. Trochę go to krępowało, ale miał nadzieję, że nie było tego po nim widać.
Nagle Fi oparła podbródek na dłoni i odezwała się, przełamując milczenie.
- Wie pan co? W garniturze wygląda pan znacznie lepiej niż w sukience.
Nad stołem panowała przez chwilę cisza. A potem Marcin zaczął się śmiać, w jego ślady zaś poszli inni.
- Zgadzam się z koleżanką - rzekła Lena, chichocząc. - I popieram to stwierdzenie mym autorytetem kostiumologa.
Wasyl pokręcił głową, rozbawiony.
- Dobrze, że mi wtedy nikt zdjęcia nie zrobił - rzekł.
Tytoń uniósł brew.
- Jesteś tego pewny, kochany Wasylku? - zapytał.
- Nie! - jęknął Marcin. - Nie zrobiłeś tego!
- Dzięki koledzie ma pan pamiątkę - rzekła, śmiejąc się, Marika. - Zaprawdę, wyjątkową.
Przemek uśmiechnął się niczym rekin i wyjął z kieszeni telefon.
- Chcesz zobaczyć?
- Przemysław! - zirytowała się Lily.
- Co zobaczyć? - zapytał jakiś głos, głos niewieści, który przeszył Wasyla na wskroś słodkim dreszczem. Stoper spojrzał w stronę drzwi. Zachwyt odebrał mu mowę, a także wszelką funkcjonalnosć umysłu. Pia, z włosami spływającymi złocistymi falami na ramiona, ubrana w błękitną suknię, z topazem lśniącym na jej cudownym dekolcie wyglądała jak anioł. Bóstwo. Zjawisko nadziemskie.
- Chryste... - jęknął.
- Witajcie. I nie wstawajcie - rzekła Pia z uśmiechem, który zdał się Wasylowi niebiański. - Marcin, wyglądasz dzisiaj jak amant.
Marcin spłonął rumieńcem aż po korzonki włosów, a uszy zaczerwieniły mu się tak, że wydawało się iż zaraz zapłoną żywym ogniem.
- Dziękuję - powiedział, w niczym nie przypominając pewnego siebie Wasyla, jakiego znali kibice. - Ty wyglądasz przecudownie.
Ona również się zarumieniła, spuszczając na chwilę wzrok. Potem spojrzała na Wasyla, tak, że zrobiło mu się gorąco, a jednocześnie miał ochotę krzyczeć z radości.
"Rany boskie, co ona ze mną robi? " pomyślał, patrząc jak Pia siada, o losie! naprzeciw niego. Wolałby ją mieć obok, móc czuć ją, dotknąć chociaż ręki. A teraz przegradzał ich solidny dębowy stół. Jakaś część wasylego jestestwa była gotowa nawet przegryźć obrzydły mebel zębami, byle tylko znaleźć się obok bogini.
Niestety, męczył się biedak całą kolację. Zaraz po zjawieniu się Pii przyjechali Neumayerowie, a w czynionym przez nich zamęcie w zapomnienie, ku uldze Marcina, poszła kwestia zdjęcia wykonanego podstępem przez Tytka. Wasyl obiecał sobie solennie w duchu, że jeszcze się z ukochanym przyjacielem za to policzy.
Lily zachwycała się Zamościem.
- To takie piękne miasto! I w ogóle Polska jest piękna, czemu ja tam wcześniej nie jeździłam, właściwie?
- Teraz będziesz miała dużo okazji - zapewnił ogniście Tytoń, obdarzając ją rozkochanym spojrzeniem.
- No ja myślę, skarbie - odparła.
- Wy sobie najpierw uporządkujcie te kwestie geograficzne, a potem wycieczki planujcie - mruknęła Agata.
Tytek sposępniał, a Lily jęknęła.
- Mamo, musisz mi o tym przypominać? Właśnie się dobrze bawiłam...
- Jakie kwestie geograficzne? - zapytała Fi ciekawie.
- No właśnie? - poparła Marika.
- Bo widzi pani, chcę odejść z Eindhoven - wyjaśnił Przemysław. - Tam siedzę na ławie, nie mógłbym się rozwijać. Dostałem ofertę z Sevilli, ale tu jest problem. Lily nie może się przenieść.
- No zaraz, ale do Holandii mogła? - zdziwiła się Lena.
- Wymiana studencka - wyjaśniła zwięźle Lily. - W styczniu wracam do Hamburga. A tak się po prostu przenieść ze studiami na uniwersytet w innym kraju to cholernie trudna sprawa.
- Ona nie może zawalić tego roku - rzekł Przemek z troską.
- A on nie może dalej siedzieć na ławce rezerwowych. Ani się przenosić do kiepskiego klubu - uzupełniła Lily.
- Z którego klubu masz tę ofertę, młody człowieku? - zapytała rzeczowo Marika.
- Sevilla - rzekł machinalnie Marcin, pożerając wzrokiem Pię, która nie pozostawała mu dłużna.
Fi i Lena spojrzały na gospodynię.
- Przeznaczenie - oznajmiła jedna.
- Nie opieraj się - powiedziała druga.
Marika zamachała rękami, jakby oganiała się od much.
- Nie masz wyboru, kochana - rzekła Fi srogo. - Raz mu już dałaś kosza.
- Drugi raz ci nie pozwolimy! - oznajmiła Lena, stukając łyżeczką w stół.
- Kosza? - Pia wstrząsnęła się na tyle, że zdołała oderwać uwagę od Marcina. - Mamo, czy ja tu o czymś nie wiem?
- Będą romanse, niuanse... - zanucił Moritz. Agata kopnęła go pod stołem w kostkę.
- Tak, córko, o czymś nie wiesz - rzekła Marika mężnie. - Kiedy byłam bardzo młoda, studiowałam w Hiszpanii.
- To wiem - rzekła Pia.
- Ale tego, że poznałam tam mężczyznę, którego pokochałam, tego nie wiesz - odparła pani Bartmann. - Nazywał się Xarles Olano i był dobrze zapowiadającym się piłkarzem.
- Skłonność do futbolistów jest, widzę, dziedziczna - zauważył Moritz.
- Boże - jęknęła Agata. - Zaknebluję cię zaraz serwetką!
- Przepraszam kochanie - rzekł potulnie.
- Zostawiłam go - rzekła Marika, patrząc znacząco na swą córkę i na Wasyla. - Byłam głupia, przestraszyłam się swoich uczuć i uciekłam do Niemiec. To był największy błąd mojego życia, jeśli rozumiesz, co chcę powiedzieć, Pia.
- Rozumiem - odpowiedziała jej córka, czerwieniąc się lekko.
Agata zmarszczyła brwi.
- No dobrze, a co ów Xabier...
- Xarles! poprawiły chórem Lena i Fi.
- ...Xarles ma do Sewilli i transferu Przemka?
Marika westchnęła.
- Otóż ma. Jakiś czas temu Xarles zaczął przysyłać mi listy. Wahałam się długo, czy mu odpowiedzieć, czy do niego zadzwonić, bo znalazłam numer jego telefonu w internecie... Ale teraz nie mam wyjścia. Otóż Xarles Olano nie jest już piłkarzem. Xarles jest profesorem Universidad de Sevilla.
Lily patrzyła na nią z szeroko otwartymi ustami, zamieniona w pomnik niedowierzania.
- Na wydziale chemii - dokończyła Marika.
- Przeznaczenie - orzekła uroczyście Agata. - Jak w mordę strzelił.
- Myślę - kontynuowała smętnie Marika - że kwestię przeniesienia do Sevilli da się zatem załatwić. Poza tym wciąż go kocham - westchnęła.
Tytek zerwał się z krzesła i wzniósł kieliszek.
- Wypijmy za miłość! - zakrzyknął radośnie.
- Za miłość! - Wasyl poderwał się również.
- Za miłość! - zakrzyknęli biesiadnicy i spełnili toast.
Wreszcie przyjęcie dobiegło końca i można było wstać od stołu. Pia, nie mogąc wytrzymać dłużej z dala od Marcina wykorzystała to, by natychmiast do niego podejść.
- Tęskniłam za tobą - powiedziała.
- Ja za tobą też - rzekł, uśmiechając się kącikiem ust. Był przy tym tak seksowny, że Pii zakręciło się w głowie.
- Słuchaj synu, odwieź Pię do domu - pani Bartmann poklepała Wasyla po ramieniu.
- Do domu? - zdziwiła się Pia.
- No przecież masz swoje mieszkanie. Nie będziesz chyba mi siedzieć na głowie do końca życia? - zapytała Marika, uśmiechając się szeroko.
Pojechali więc razem, Marcin za kierownicą, Pia obok niego, a na tylnym siedzeniu Tytek i Lily których roznosiła euforia. Przemysław na przemian albo całował Lily, albo gadał za trzech.
- Znowu mu odbija - jęknął Marcin. - Tylko nie śpiewaj, chłopie, błagam!
- Bo co? - zapytał bojowo Przemek.
- Bo wtedy ja zacznę śpiewać!
Lily zatkała Przemkowi usta ręką, potem zakneblowała go w znacznie przyjemniejszy sposób. w tak barwnych nastrojach zajechali na miejsce.
Tytkowie od razu popędzili do góry, do mieszkania Wasyla. Jego z kolei zatrzymała na klatce schodowej Pia.
- Myślę - rzekła - że powinieneś dać im trochę prywatności.
- Powinienem? - zapytał Wasyl głupio, patrząc w jej piękne oczy.
- Ouch - zirytowała się Pia. Pociągnęła go za krawat do swego mieszkania. - No chodźże!
Zaprowadziłą go, kompletnie ogłupiałego ze szczęścia, do sypialni.
- Myślę, że bez tego wyglądasz lepiej - rzekła, zdejmując mu krawat.
Marcin przypomniał sobie, że ma prezent dla niej, którego prawie zapomniał wręczyć. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Proszę - rzekł, podając jej małe pudełeczko. - To dla ciebie.
Otworzyła je. Na białej, atłasowej wyściółce leżały kolczyki z topazami, idealnie pasujące do jej naszyjnika.
- Boże, Wasyl... Są piękne... wyszeptała.
- Ty jesteś piękniejsza - odparł.
Włożyła je w uszy i przez chwilę patrzyła na niego lśniącymi oczyma.
- Widzisz, ja też bym zapomniała! - roześmała się nagle. - Też mam dla ciebie prezent!
Z szuflady komody wyciągnęła paczkę owiniętą kolorowym papierem i podała ją Wasylowi. Rozwinął z ciekawością i wybuchł potężnym śmiechem. W środku znajdowała się para bokserek z nadrukowanym na nich Gburkiem, a właściwie całą rzeszą Gburków.
- To może trochę głupie - Pia zarumieniła się nieco.
- Są konkretnie, kompletnie wspaniałe! - oznajmił stanowczo.
Rozjaśniła się takim uśmiechem, że w Wasylu obudził się mężczyzna, ba! wygłodniały samiec. Rzucił bokserki za siebie, chwycił Pię wpół i jął ją całować. Mocno, głęboko, namiętnie, gorąco. Jej usta, twarz, śzyję, dekolt.
- Boże, jak ja tego pragnęłam - jęknęła.
Marynarka Marcina wylądowała na podłodze, a chciwe ręce Pii rozpinały jego koszulę. jej równie chciwe usta całowały teraz i pieściły jego owłosioną, muskularną pierś.
- Cudownie pachniesz - mruknęła.
Rozpiął jej sukienkę, kóra spłynęła na ziemię niczym kolorowy motyl. Gładził delikatnie i pieścił jej cudownie miękką skórę, całował piersi i brzuch, a ona jęczała i prężyła się pod jego pieszczotami.
Po chwili oboje byli nadzy. Pia zatrzymała się na chwilę i spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę, na jego potężne, lecz proporcjonalne ciało o stalowych mięśniach rysujących się pod skórą, pokrytą tatuażami i bliznami.
Popatrzyła na jego twarz o mocnej szczęce i orlim nosie i tych cudownych oczach w których kryła się cała jego dusza, spoglądających na nią teraz zachłannie i żarliwie spod zamaszystych czarnych brwi.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś piękny? - zapytała cicho.
- Ja? - zdziwił się Marcin. Nigdy nie myślał o sobie w ten sposób. I nikt mu jeszcze tego nigdy nie mówił.
- Ty - odpowiedziała spokojnie.
Pocałowała go w podbródek, potem w usta. Bez namysłu podniósł ją i delikatnie położył na łóżku. Kochali się, zrazu delikatnie i powoli, Pii nie przestało zadziwiać jak ktoś tak potężny i silny jak on, może być tak delikatny i czuły, potem coraz szybciej i szybciej, wznosząc się razem na fali rozkoszy, aż po kres, po granicę za którą jest tylko chwila wspólnego nieistnienia.
Zimowy księżyc zaglądał przez okno i srebrzył ich splecione ciała swym blaskiem, kiedy żeglowali współnie po morzu miłości.

_________________________________________________________________________
Powoli zbliżamy się do końca tej zacnej opowieści. Pia i Wasyl żeglują po morzu miłości i są już całkiem blisko portu a my możemy upić się ze szczęścia. 
Miłego czytania i super, że cały czas jesteście z nami :D
                                                                            Pozdrawiamy Fiolka&Martina ;)




Tak wyglądamy po dobrze wykonanej robocie! :D
Gif ten dedykujemy naszym dwóm absolutnie i astralnie megafajnym fankom! A i M :*

7 komentarzy:

  1. No wreszcie Sarah w końcu uświadomiła jakim debilem jest ten Felix! Dobrze, że ktoś podsunął kopertę z zdjęciami :) Felix bezpłodny? I dobrze mu to :D Wasyl i Pia- po prostu są niesamowici <3 Niech Lily przeniesie się do Sevilli razem z Tytkiem :)
    Szkoda, że już zbliżacie do końca :( No ale cóż, zawsze ma koniec ;)
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ej, ja nie chcę końca! bo to opowiadanie to jedyne genialne o wspaniałym Wasylu! <3
    tak sobie wymyśliłam, że skoro to nie Pia była bezpłodna, to może jakieś małe Wasylątka będą? ^^
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Liczę na to, że żona Felixa obskubie go, jak tylko się da xD Ale cieszę się, że pomiędzy Wasylem i Pią wszystko ładnie się układa :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nareszcie Felix dostanie to na co zasłużył. Mam nadzieję, że Sarah zostawi go w samych skarpetkach tak jak mu obiecała i że on w końcu przestanie się wtrącać do życia Pii. Ciesze się, że problemy Lily i Tytka chyba wreszcie dobiegły końca i będą mogli zyć sobie razem w Sevilli. I również ciesze się ze szczęścia Pii i Wasyla.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne . Czekam na nexta . W wolnej chwili zapraszam do mnie http://therenothinglikeu.blogspot.com/
    P.S Sorki za spam . ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. Może ktoś z was zdecydował by się na bardzo dobrą firmę Karaluchy Warszawa .Sam od bardzo dawna korzystam z tej firmy i naprawdę jestem z tego powodu bardzo zadowolony.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten blog jest bardzo ciekawy. Na pewno na ten blog wejdzie dużo osób.

    OdpowiedzUsuń