Burdel, oficjalnie zwący się
agencją towarzyską "Red Rat", znajdował się na Pradze,
a dokładniej w kamienicy na Ząbkowskiej, nie tak znowu daleko od
Hyatta w którym stacjonowali polscy piłkarze. Samochód, wynajęty
przez Błaszcza, zaparkował przed tym przybytkiem uciech ziemskich,
o włos mijając się z hydrantem. Kilkadziesiąt metrów za nim w
boczną uliczkę skręcił, zupełnie niezauważony przez zaaferowaną
grupę ratunkową, dość mocno poobijany opel corsa.
- Piszczu, ulica czysta?
Piszczek wystawił głowę przez
okno samochodu.
- Czysta.
- Dobra panowie - zagaił Wasyl.
- Jakie mamy opcje?
Kuba westchnął, aż zaparowała
przednia szyba przed jego nosem.
- Opcje mamy, kurwa, takie, że
musimy stąd wyciągnąć tych debili - odparł.
- Błaszczu, tylko spokojnie -
Marcin zamachał ręką w powietrzu. - Wszystko ma się odbyć
bezszmerowo. Żadnych awantur, bo będzie kanał.
Pomyślał chwilę.
- Plan jest taki - oznajmił. -
Któryś z was, Piszczu najlepiej, idzie i zagaja do laski w
recepcji, żeby się dowiedzieć gdzie te głąby siedzą.
- Czemu Piszczu? - chciał
wiedzieć Krycha.
- Bo ma najlepsze podejście do
bab. Jak zamruga tymi swoimi niebieskimi patrzałkami, to laska mu
wszystko powie od razu. Błaszczu jest wkurwiony i nad sobą nie
panuje, ty nie masz bajery, a ze mnie podrywacz jak z koziej dupy
wiolonczela. Jasne?
Krycha skinął głową.
- Dobra - Marcin zacisnął
wargi. - To idziemy. I pamiętajcie, po cichu i bez rozpierdolu.
Wysiedli z samochodu, nie
zauważając, że kierowca opla wystawił przez uchylone okno
teleobiektyw i właśnie namierzał Wasyla, kładącego rękę na
klamce drzwi salonu masażu.
- O tak, pięknie - zamruczał. -
Żeby się i neonik w kadr załapał. Uśmiech proszę, panie
Wasilewski! Premia od Poolsa gwarantowana!
Strategia opracowana przez
Marcina okazała się skuteczna. Hoża dziewoja w recepcji,
obciśnięta gorsetem do granic możliwości, poddała się urokowi
Piszcza bez reszty i pchając mu bezwstydnie przed oczy swe
silikonowe wdzięki o rozmiarach dorodnych arbuzów, wyjawiła iż
trzej poszukiwani osobnicy znajdują się w pokoju numer 10.
- To na piętrze, schody są tam
- wionęła Piszczkowi w samo ucho. - Zawołaj mnie, jeśli będziesz
potrzebował się rozluźnić.
- Jasne - Łukasz wyszczerzył
zęby w uśmiechu, wycofując się jednocześnie tyłem w stronę
kolegów.
Pokój znaleźli bez trudu,
pukaniem zaś Wasyl sobie głowy nie zawracał. Po prostu otworzył
drzwi i wkroczył do środka. Po czym zamarł, jak rażony gromem, a
kumple władowali mu się z impetem na plecy.
Na stojącym na środku
pomieszczenia stole tańczył Peszkin, ubrany jedynie w gacie, oraz
czerwony, jedwabny gorset. Jego właścicielka zaś, w zasadzie
rozdziana kompletnie, bo sznurkowe stringi okrywały niewiele,
zajmowała się właśnie zdejmowaniem spodni z bardzo zadowolonego
Boruca, rozwalonego na wielkim, różowym łożu. Majewski zaś
znajdował się na czerwonej sofie pod oknem, niezmiernie zajęty
obłapianiem dwóch pozostałych dam negocjowalnego afektu.
- Jestem Bogiem futbolu! - ryknął
Peszko. - Jeeezdem Messi!
Wasyl wykonał facepalma,
pozostała trójka ratowników prychnęła śmiechem.
- Cześć chłopaki - Boruc na
moment przerwał karesy. - Wpadliście się zabawić?
- Koniec imprezy - oznajmił
stanowczo Wasyl. - Wracacie do hotelu.
- Jezdem Ibra! - ogłosił
Peszkin ze stołu, po czym czknął i zleciał na podłogę.
- Dziadziejesz, Wasyl - oznajmił
Boruc. - Już nie umiesz imprezować. Nie pamiętasz jak to kiedyś
bywało?
- Czy ja kiedykolwiek, kurwa,
zalewałem pałę przed meczem, debilu? - zapytał Wasyl retorycznie.
- Wciągaj gacie, grzecznie proszę.
Artur wzruszył tylko ramionami.
Dziewczyna, która zdjęła mu wcześniej portki, siedziała na
brzegu łóżka ze znudzoną miną.
- Boruc, nie rób siary - Kuba
poczerwieniał ze złości. - Wiesz jakiego gówna nam możecie
narobić, jak to trafi do mediów?
Dziewczyny zajmujące się
Majewskim odsunęły się od niego, widząc, że coś się święci.
- Ale o co cho...? - wybełkotał.
Tymczasem Peszko wpełzł pod
stół.
- Tu sssostanę - oznajmił. - To
moja rezydencja!
- Artek, kurwa, włącz mózg -
zaapelował Wasyl do kumpla. - Nie wpierdalam się w to co robisz w
swoim wolnym czasie, ale teraz jesteś, kurwa, na zgupowaniu.
- Dobra, mała - Boruc klepnął
prostytutkę w tyłek. - Chyba przełożymy naszą randkę na kiedy
indziej.
- Peszkin, wyłaź - Piszczek
zajrzał pod stół.
- Nie wyjdę! - wrzasnął
Peszko.
Tymczasem Majewski usiłował
wbić głowę w rękaw koszuli. Krycha, mnąc pod nosem rozmaite
niecenzuralne wyrazy zaczął mu pomagać w ubieraniu się.
- Wasyl, oni mi przekręcili
licznik! - załkał Peszkin pod stołem. - Ratuj!
- Ja pierdolę - Kuba spróbował
wyciągnąć Peszkina za nogi. - No wyłaź, debilu gwieździsty!
Marcin wsadził głowę pod stół.
- Jak zaraz z nami nie pójdziesz
to przyjdą niemieckie gliny i wsadzą cię na dołek - postraszył.
- Ja nic nie zrobiłem! Ja jestem
Ronaldo! - zaprotestował Peszko chwytając kurczowo stołową nogę.
- Ronaldo, jest sprawa - Kuba
chwycił się podstępu. - Trzeba zagrać mecz przeciw Barcy!
- Idę! - Peszko jął się
gramolić spod stołu. - Albo nie idę! Chryyystusie niebieski! Idę!
W tym momencie Wasyl złapał go
za ramiona i wywlókł na otwartą przestrzeń.
Po niejakiej chwili wszyscy trzej
balangowicze byli odziani we właściwą odzież i gotowi do
opuszczenia lokalu. Najmniej pijany Boruc szedł samodzielnie,
Majewskiego prowadzili Krycha i Piszczu, natomiast Peszce nogi
odmówiły posłuszeństwa, więc Wasyl po prostu przerzucił go
sobie jak wór ziemniaków przez ramię.
- Spływamy - zarządził
Błaszczu.
Do hotelu dojechali bez
problemów, jeśli nie liczyć jednego przystanku z konieczności,
ponieważ Peszkinowi zrobiło się niedobrze. Szczęśliwie nie
zapaskudził samochodu, ani żadnego z pasażerów, można było więc
jechać dalej.
Zaparkowali w podziemnym
parkingu, po czym wemknęli się do budynku bocznym wejściem, dla
personelu, konspirując niczym don Pedro de Pomidorre. Szczęśliwie
jednak nikogo z obsługi po drodze nie było, przemknęli zatem do
windy, która po krótkiej chwili zatrzymała się na ich piętrze.
Korytarz po kilku metrach skręcał pod kątem prostym, zatem idący
na szpicy Kuba przywarł do ściany i ostrożnie wyjrzał za róg.
- Kurwa - syknął, cofając się.
- Waldek idzie!
Wasyl błyskawicznie ocenił
sytuację. Boruc stał i trzymał pion, Majewski, podparty przez
Krychowiaka i Łukasza też, gdyby nie otworzyli gąb, to mogłoby
się może udać...
- Peszko! - syknął rozpaczliwie
Piszczek.
W tym momencie Marcin uświadomił
sobie, że trzyma przerzuconego przez ramię nieprzytomnego Peszkina.
Rozejrzał się dookoła, usiłując panicznie znaleźć jakieś
rozwiązanie.
Na jego szczęście jedna z
pokojówek zostawiła pod ścianą pojemnik na brudną pościel,
będący właściwie wielkim, płóciennym worem na stelażu
wyposażonym w kółka. Wasyl wrzucił Peszkina do tego wora i
przyrzucił bielizną pościelową, na sekundę przed pojawieniem się
Fornalika.
- A, chłopcy, jeszcze nie
śpicie? - zdziwił się trener.
- Właśnie idziemy nynać -
odparł Wasyl, uśmiechając się szeroko. - Trzeba być w dobrej
formie przecież!
- Słusznie - zauważył
Fornalik, przyglądając się malowniczej grupie. - Wyglądacie na
zmęczonych.
W tym momencie z pojemnika na
pościel dobył się jakiś bulgotliwy pomruk. Marcin bez namysłu
zgiął się w pół, łapiąc się za brzuch.
- Gazy - wyjaśnił. - Ta
cielęcinka jednak chyba powoduje wzdęcia.
- Przereklamowana, panie trenerze
- rzekł smutno Piszczek.
- Absolutnie - dorzucił Krycha.
- No, mnie też dzisiaj wzdymało!
- podłączył się Kuba.
Pojemnik zabulgotał znowu.
- No widzi pan, trenerze - Wasyl
przystroił oblicze w przepraszający uśmiech. - Chyba muszę do
łazienki.
- Nie będę was zatrzymywał w
takim razie - rzekł Fornalik z troską, naciskając przycisk
przywołania windy. - Trzeba będzie pogadać z kucharzem. Dobranoc,
chłopcy.
Znikł w kabinie windy.
- Chodu! - skomenderował Wasyl,
jednym gestem wywlekając Peszkina z pojemnika.
Do pokojów dotarli w tempie
astronomicznym.
- A teraz wszyscy grzecznie do
łóżeczek i spać - zarządził Wasyl. - Błaszczu, ty też leć do
siebie. Boruc, bujaj dupsko do pokoju.
Kiedy bramkarz otworzył drzwi,
Wasyl z ulgą zwalił wciąż nieprzytomnego Peszkina na łóżko.
- Pilnuj, żeby ta łajza nigdzie
nie polazła - powiedział do Boruca.
- Spoko - Artur ziewnął
przeraźliwie.
- I jeszcze jedno - Marcin
zatrzymał się z dłonią na klamce. - Jeśli chcesz przepić swoją
karierę to nie mój interes, ale Tytka w to nie mieszaj.
- Duży jest - mruknął Boruc. -
Sam decyduje.
- I chuj mnie to obchodzi - Wasyl
nie dawał się zbić z pantałyku. - Zobaczę, że ciągniesz go na
popijawę, to ci nogi z dupy powyrywam, jasne?
- Dobra, mamuśko - odpowiedział
Boruc. - Jak se chcesz.
Na rannym treningu drużyna
prezentowała sobą obraz zróżnicowany. Niektórzy byli rześcy i
wypoczęci, niektórzy zaś bladzi i zmięci. Do tych ostatnich
niewątpliwie zaliczał się Tytoń, niemrawy, z worami pod oczyma i
nie mogący się oderwać od butelki napoju izotonicznego. Trener
obserwował go z niejaką troską.
- Przemek, czy tobie też
zaszkodziła ta cielęcina? - zapytał.
- Co? - zdziwił się Tytoń. -
Jaka cie...
Stojący nieopodal Wasyl
szturchnął go dyskretnie pod żebra.
- A, cielęcina! - wykrzyknął
bramkarz. - No wie pan, że chyba tak? Coś się dzisiaj nie
najlepiej czuję, ale zobaczy pan, jutro będę jak nowy!
Boruc udał, że ociera rękawem
nos, ukrywając uśmiech.
Wydawało się, że Fornalik
uwierzył w złowieszczą cielęcinę, do tego stopnia, że po
treningu i konferencji prasowej udał się nawet pogadać z
kucharzem, pozostawiając swoich podopiecznych w hotelowym lobby.
Tamże kręciła się pewna
celebrytka, z ambicją zostania WAG, niejaka Natalia Siwiec, wabiąc
reprezentantów swymi dmuchanymi kształtami. Pogadując to z tym, to
z owym, krążyła po lobby, najczęściej jednak przystając tam,
gdzie znajdowali się akurat Tytoń i Wasyl. Wreszcie, kiedy panowie
usiedli sobie przy stoliku w kącie z filiżankami mocnej kawy,
Siwiec zaparkowała w fotelu nieopodal i nawiązała luźną
pogawędkę z młodym Koseckim i Robertem Lewandowskim.
- Jak się czujesz? - Wasyl
spojrzał na przyjaciela.
- A jak myślisz? - Tytoń
wyglądał jak uosobienie smętku. - Ja ją kocham! A ona złamała
mi serce!
- Przemek, jutro gramy mecz -
rzekł łagodnie Wasyl. - Skoncentruj się na tym.
- Czy ty serca nie masz,
Wasilewski? - zapytał Przemek z wyrzutem.
- Mam i rozumiem twój ból -
odparł spokojnie Marcin. - Ale jak się zatopisz w piłce, to ci
będzie łatwiej nie mysleć o tym, rozumiesz? Wiem co mówię. Piłka
mnie tak ratowała nieraz.
- Mówisz? - w oczach Tytonia
zabłysła nadzieja.
Wasyl poklepał kumpla po
ramieniu.
- Jasne.
Chwilę później został przy
stoliku sam, bo Tytek musiał na stronę. Wasyl zadzwonił zatem do
Pii, upewnił się, że jest bezpieczna i zapytał, czy ma zamiar
powiadomić policję o tym zajściu z nożownikiem. Pewnie i tak nie
dojdą do Felixa, ale może dobrze by było jednak...?
- Głupol - powiedziała Pia
czule. - Dawno już to zrobiłam, chociaż nic z tego raczej nie
wyniknie. Ale nie martw się, jestem bezpieczna. Myśl tylko o meczu,
dobrze?
- Postaram się - obiecał Wasyl,
chociaż wiedział, że obietnicy nie dotrzyma.
Zakończywszy rozmowę dopił
kawę, nieświadom tego, że cały czas obserwuje go człowiek z
opla, paparazzi najęty przez Poolsa, wbity w kąt i zasłonięty
gazetą.
Tytoń gdzieś się zaposiał i
Marcinowi znudziło się samotne kwitnięcie przy stoliku. Rozejrzał
się po sali, zlokalizował Glika i Krychę i podążył w ich
kierunku. Zbliżał się właśnie do fotela, zajmowanego przez
Siwiec, gdy Lewy wpadł na pomysł znakomitego, w jego mniemaniu
dowcipu i podstawił mu nogę. Wasyl rymnął jak długi, a uczynił
to tak niefortunnie, że nosem zanurkował akurat między bufory
Natalii. Uszczęśliwiony paparazzi cykał zza gazety fotkę za
fotką, a Lewy ryczał ze śmiechu, reszta chłopaków również była
ubawiona.
- Zawsze wiedziałam, że między
nami jest chemia, ale tego się nie spodziewałam - zamruczała
Siwiec, obejmując Marcina.
- Taaa, chemia, fizyka i do tego
geografia - płonący purpurą Wasyl wydłubał się z jej dekoltu i
objęć. - Weź się kobieto oddal ode mnie.
- To ty na mnie zleciałeś,
misiu - zaprotestowała Siwiec.
- Przypadkowo - warknął. - Ten
debil podstawił mi nogę. Przetrąciłbym ci ją Lewandowski, ale
niestety, mamy kurwa, mecz do zagrania.
- Odwal się - odpyskował Lewy.
- W ogóle nie masz poczucia humoru!
- Za to ty za trzech - Wasyl był
zdecydowanie wściekły. - A jak bym se coś uszkodził, ptasi
móżdżku?
- Mała strata - rzekł szyderczo
Lewandowski.
Wasyl oddalił się na rozsądną
odległość, miał bowiem szaleńczą ochotę udusić Lewego gołymi
rękami, jednak duszenie głównego napastnika dzień przed meczem
nie było najlepszym pomysłem. Nie, żeby napastnik się specjalnie
przydał, bo jedynego gola dla Polaków w tym meczu strzelił Glik,
zapewniając Polsce remis z Anglią. Dodatkowo Wasyl na samiućkim
początku meczu zaliczył lekką wtopę, niesiony bowiem duchem
bojowym zakrzyknął zaraz po hymnie gromko "Dawać, kurwa,
dawać!", chcąc zmobilizować chłopaków do walki. Nie
uwzględnił jednak bliskości i mocy mikrofonów i okrzyk poszedł w
eter, ku niezmiernej wesołości kibiców i internautów.
Zaraz po meczu zaś nastąpiła
katastrofa. Hamburski szmatławiec opublikował ciut wcześniej na
swojej stronie artykuł o eskapadach polskich reprezentantów i nader
chętnie podzielił się materiałami z polskimi mediami. Na
pomeczowej konferencji większość pytań dotyczyło rozrywek
piłkarzy a nie przebiegu spotkania, przy czym główną ofiarą padł
Wasyl, bo tylko jego z nazwiska i gęby wskazał szmatławiec.
Wyżęty po konferencji Marcin
uciekł do swego pokoju, ale i tam długo nie usiedział w spokoju.
Zadzwonił do niego Tytek, który został na dole, wydany na pastwe
dziennikarzom.
- Włącz telewizor - powiedział
grobowym głosem. - Masz przejebane do reszty.
Marcin włączył, po czym omal
nie eksplodował z furii. Na ekranie produkował się Lewy,
opowiadajac o tym, jak to nie otrzymuje podań od kolegów i dlatego
nie strzela goli.
- A co pan sądzi o
pozapiłkarskich wyczynach pańskich kolegów? - zapytał
dziennikarz. - Pijaństwo, wizyta w burdelu, czy sportowcowi to
przystoi?
- Ja prowadzę sportowy tryb
życia - nadął się Lewy. - Wiem, że Wasyl ostatnio zdecydował
się na wizytę w takim przybytku, może miał swoje powody, ale to
jego sprawa, nie moja.
- A to Lewodupski w ucho szarpany
- rzekł osłupiały Wasyl. - Czy on w ogóle ma, kurwa, jakiś
mózg? Toż ujebał mnie teraz na maksa!
- Zaraz przyjdę - westchnął
Tytoń. - Do dupy z tym wszystkim...
Rano Wasyl dowiedział się, że
został zawieszony jako reprezentant, on i tylko on, bo innych
członków eskapady burdelowej nie udało się ustalić. Zadzwonił
zaraz do klubu, dowiedzieć się jak tam wygląda jego sytuacja.
Okazało się, że oficjalnych konsekwencji nie będzie, ale może
liczyć na dłuższe wakacje na ławce.
Jechał więc do Niemiec, czując
się jak zbity pies. Gówno się wylało, w całości na niego i za
co? Chciał tylko ratować sytuację. I jego dobry uczynek został
przykładnie ukarany. Miał tylko nadzieję, że Pia na niego czeka.
Ona jedna go nie zawiedzie i zrozumie, gdy jej wszystko wytłumaczy.
Po drodze z lotniska kupił
jeszcze kwiaty i pojechał czym prędzej do domu. Nie wziąwszy nawet
walizki wyskoczył z samochodu, biegnąc pod drzwi mieszkania Pii.
Otworzyła, blada i pochmurna.
- Wróciłem - rzekł i podetknął
jej kwiaty. - Proszę.
Obrzuciła je zimnym spojrzeniem.
- Panienkom z burdelu też je
wręczasz? - zapytała.
Wasylowi zrobiło się gorąco.
- Pia, musimy pogadać - rzekł
spiesznie. - Ja ci wszystko wytłumaczę.
Sięgnęła za siebie, po czym
rozwinęła mu przed nosem gazetę. Na pierwszej stronie królowały
dwa zdjęcia, on wchodzący do burdelu i on, gruntujący nosem dekolt
Siwiec.
- To też?
- Kurwa - wymsknęło mu się. -
Tak, to też ci wytłumaczę. Wszystko!
- Zaufałam ci - wysyczała. -
Otworzyłam się przed tobą jak przed żadnym innym facetem. A ty to
wszystko utytłałeś w gównie!
- Możesz mnie posłuchać? To
nie było tak, jak pisali w tym szmatławcu! - Wasyl czuł, że
ziemia zaczyna mu się rozwierać pod stopami. - Mogę ci wszystko
wyjaśnić, tylko mnie wysłuchaj! Proszę!
- Nie chcę cię słuchać! - wrzasnęła. -
Nie chcę słuchać kolejnego steku kiepskich wymówek! Jesteś taką
samą świnią jak wszyscy!
Oczy Wasyla zapłonęły.
- Wiesz co? Miałem cię za kogoś
innego chyba - powiedział. - Myślałem, że potrafisz zrozumieć,
że nie sądzisz pochopnie. A ty dajesz wiarę im, na ślepo, nie
dając mi szansy się bronić. Wiesz, że piszą same łgarstwa,
wiesz jaki jestem. I wolisz wierzyć pismakom, a mnie nie słuchasz.
- Wyjdź stąd - rzekła Pia
zimnym głosem.
Wyszedł. A ona usiadła pod
drzwiami i płakała jak małe dziecko.
___________________________________________________________________________
Kolejna odsłona naszego blogaska, w dzisiejszym odcinku ponownie ogarniamy burdel w reprezentacji i ukazujemy jaka jest naga prawda. Mamy nadzieję, że wam się podoba.
Jak nastroje po przedłużonym piłkarskim weekendzie? Powstrzymaliśmy San Marino!
Szczególne podziękowania kierujemy do naszego czołowego napastnika, Robercika!
Gdyby nie on, panowie z San Marino niechybnie by nas ograli. Szkoda, że Watykan nie ma reprezentacji, na pewno spotkanie z nimi byłoby grą na samym szczycie :D
Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)
___________________________________________________________________________
Kolejna odsłona naszego blogaska, w dzisiejszym odcinku ponownie ogarniamy burdel w reprezentacji i ukazujemy jaka jest naga prawda. Mamy nadzieję, że wam się podoba.
Jak nastroje po przedłużonym piłkarskim weekendzie? Powstrzymaliśmy San Marino!
Szczególne podziękowania kierujemy do naszego czołowego napastnika, Robercika!
Gdyby nie on, panowie z San Marino niechybnie by nas ograli. Szkoda, że Watykan nie ma reprezentacji, na pewno spotkanie z nimi byłoby grą na samym szczycie :D
Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)