środa, 27 marca 2013

Rozdział 12


Burdel, oficjalnie zwący się agencją towarzyską "Red Rat", znajdował się na Pradze, a dokładniej w kamienicy na Ząbkowskiej, nie tak znowu daleko od Hyatta w którym stacjonowali polscy piłkarze. Samochód, wynajęty przez Błaszcza, zaparkował przed tym przybytkiem uciech ziemskich, o włos mijając się z hydrantem. Kilkadziesiąt metrów za nim w boczną uliczkę skręcił, zupełnie niezauważony przez zaaferowaną grupę ratunkową, dość mocno poobijany opel corsa.
- Piszczu, ulica czysta?
Piszczek wystawił głowę przez okno samochodu.
- Czysta.
- Dobra panowie - zagaił Wasyl. - Jakie mamy opcje?
Kuba westchnął, aż zaparowała przednia szyba przed jego nosem.
- Opcje mamy, kurwa, takie, że musimy stąd wyciągnąć tych debili - odparł.
- Błaszczu, tylko spokojnie - Marcin zamachał ręką w powietrzu. - Wszystko ma się odbyć bezszmerowo. Żadnych awantur, bo będzie kanał.
Pomyślał chwilę.
- Plan jest taki - oznajmił. - Któryś z was, Piszczu najlepiej, idzie i zagaja do laski w recepcji, żeby się dowiedzieć gdzie te głąby siedzą.
- Czemu Piszczu? - chciał wiedzieć Krycha.
- Bo ma najlepsze podejście do bab. Jak zamruga tymi swoimi niebieskimi patrzałkami, to laska mu wszystko powie od razu. Błaszczu jest wkurwiony i nad sobą nie panuje, ty nie masz bajery, a ze mnie podrywacz jak z koziej dupy wiolonczela. Jasne?
Krycha skinął głową.
- Dobra - Marcin zacisnął wargi. - To idziemy. I pamiętajcie, po cichu i bez rozpierdolu.
Wysiedli z samochodu, nie zauważając, że kierowca opla wystawił przez uchylone okno teleobiektyw i właśnie namierzał Wasyla, kładącego rękę na klamce drzwi salonu masażu.
- O tak, pięknie - zamruczał. - Żeby się i neonik w kadr załapał. Uśmiech proszę, panie Wasilewski! Premia od Poolsa gwarantowana!
Strategia opracowana przez Marcina okazała się skuteczna. Hoża dziewoja w recepcji, obciśnięta gorsetem do granic możliwości, poddała się urokowi Piszcza bez reszty i pchając mu bezwstydnie przed oczy swe silikonowe wdzięki o rozmiarach dorodnych arbuzów, wyjawiła iż trzej poszukiwani osobnicy znajdują się w pokoju numer 10.
- To na piętrze, schody są tam - wionęła Piszczkowi w samo ucho. - Zawołaj mnie, jeśli będziesz potrzebował się rozluźnić.
- Jasne - Łukasz wyszczerzył zęby w uśmiechu, wycofując się jednocześnie tyłem w stronę kolegów.
Pokój znaleźli bez trudu, pukaniem zaś Wasyl sobie głowy nie zawracał. Po prostu otworzył drzwi i wkroczył do środka. Po czym zamarł, jak rażony gromem, a kumple władowali mu się z impetem na plecy.
Na stojącym na środku pomieszczenia stole tańczył Peszkin, ubrany jedynie w gacie, oraz czerwony, jedwabny gorset. Jego właścicielka zaś, w zasadzie rozdziana kompletnie, bo sznurkowe stringi okrywały niewiele, zajmowała się właśnie zdejmowaniem spodni z bardzo zadowolonego Boruca, rozwalonego na wielkim, różowym łożu. Majewski zaś znajdował się na czerwonej sofie pod oknem, niezmiernie zajęty obłapianiem dwóch pozostałych dam negocjowalnego afektu.
- Jestem Bogiem futbolu! - ryknął Peszko. - Jeeezdem Messi!
Wasyl wykonał facepalma, pozostała trójka ratowników prychnęła śmiechem.
- Cześć chłopaki - Boruc na moment przerwał karesy. - Wpadliście się zabawić?
- Koniec imprezy - oznajmił stanowczo Wasyl. - Wracacie do hotelu.
- Jezdem Ibra! - ogłosił Peszkin ze stołu, po czym czknął i zleciał na podłogę.
- Dziadziejesz, Wasyl - oznajmił Boruc. - Już nie umiesz imprezować. Nie pamiętasz jak to kiedyś bywało?
- Czy ja kiedykolwiek, kurwa, zalewałem pałę przed meczem, debilu? - zapytał Wasyl retorycznie. - Wciągaj gacie, grzecznie proszę.
Artur wzruszył tylko ramionami. Dziewczyna, która zdjęła mu wcześniej portki, siedziała na brzegu łóżka ze znudzoną miną.
- Boruc, nie rób siary - Kuba poczerwieniał ze złości. - Wiesz jakiego gówna nam możecie narobić, jak to trafi do mediów?
Dziewczyny zajmujące się Majewskim odsunęły się od niego, widząc, że coś się święci.
- Ale o co cho...? - wybełkotał.
Tymczasem Peszko wpełzł pod stół.
- Tu sssostanę - oznajmił. - To moja rezydencja!
- Artek, kurwa, włącz mózg - zaapelował Wasyl do kumpla. - Nie wpierdalam się w to co robisz w swoim wolnym czasie, ale teraz jesteś, kurwa, na zgupowaniu.
- Dobra, mała - Boruc klepnął prostytutkę w tyłek. - Chyba przełożymy naszą randkę na kiedy indziej.
- Peszkin, wyłaź - Piszczek zajrzał pod stół.
- Nie wyjdę! - wrzasnął Peszko.
Tymczasem Majewski usiłował wbić głowę w rękaw koszuli. Krycha, mnąc pod nosem rozmaite niecenzuralne wyrazy zaczął mu pomagać w ubieraniu się.
- Wasyl, oni mi przekręcili licznik! - załkał Peszkin pod stołem. - Ratuj!
- Ja pierdolę - Kuba spróbował wyciągnąć Peszkina za nogi. - No wyłaź, debilu gwieździsty!
Marcin wsadził głowę pod stół.
- Jak zaraz z nami nie pójdziesz to przyjdą niemieckie gliny i wsadzą cię na dołek - postraszył.
- Ja nic nie zrobiłem! Ja jestem Ronaldo! - zaprotestował Peszko chwytając kurczowo stołową nogę.
- Ronaldo, jest sprawa - Kuba chwycił się podstępu. - Trzeba zagrać mecz przeciw Barcy!
- Idę! - Peszko jął się gramolić spod stołu. - Albo nie idę! Chryyystusie niebieski! Idę!
W tym momencie Wasyl złapał go za ramiona i wywlókł na otwartą przestrzeń.
Po niejakiej chwili wszyscy trzej balangowicze byli odziani we właściwą odzież i gotowi do opuszczenia lokalu. Najmniej pijany Boruc szedł samodzielnie, Majewskiego prowadzili Krycha i Piszczu, natomiast Peszce nogi odmówiły posłuszeństwa, więc Wasyl po prostu przerzucił go sobie jak wór ziemniaków przez ramię.
- Spływamy - zarządził Błaszczu.
Do hotelu dojechali bez problemów, jeśli nie liczyć jednego przystanku z konieczności, ponieważ Peszkinowi zrobiło się niedobrze. Szczęśliwie nie zapaskudził samochodu, ani żadnego z pasażerów, można było więc jechać dalej.
Zaparkowali w podziemnym parkingu, po czym wemknęli się do budynku bocznym wejściem, dla personelu, konspirując niczym don Pedro de Pomidorre. Szczęśliwie jednak nikogo z obsługi po drodze nie było, przemknęli zatem do windy, która po krótkiej chwili zatrzymała się na ich piętrze. Korytarz po kilku metrach skręcał pod kątem prostym, zatem idący na szpicy Kuba przywarł do ściany i ostrożnie wyjrzał za róg.
- Kurwa - syknął, cofając się. - Waldek idzie!
Wasyl błyskawicznie ocenił sytuację. Boruc stał i trzymał pion, Majewski, podparty przez Krychowiaka i Łukasza też, gdyby nie otworzyli gąb, to mogłoby się może udać...
- Peszko! - syknął rozpaczliwie Piszczek.
W tym momencie Marcin uświadomił sobie, że trzyma przerzuconego przez ramię nieprzytomnego Peszkina. Rozejrzał się dookoła, usiłując panicznie znaleźć jakieś rozwiązanie.
Na jego szczęście jedna z pokojówek zostawiła pod ścianą pojemnik na brudną pościel, będący właściwie wielkim, płóciennym worem na stelażu wyposażonym w kółka. Wasyl wrzucił Peszkina do tego wora i przyrzucił bielizną pościelową, na sekundę przed pojawieniem się Fornalika.
- A, chłopcy, jeszcze nie śpicie? - zdziwił się trener.
- Właśnie idziemy nynać - odparł Wasyl, uśmiechając się szeroko. - Trzeba być w dobrej formie przecież!
- Słusznie - zauważył Fornalik, przyglądając się malowniczej grupie. - Wyglądacie na zmęczonych.
W tym momencie z pojemnika na pościel dobył się jakiś bulgotliwy pomruk. Marcin bez namysłu zgiął się w pół, łapiąc się za brzuch.
- Gazy - wyjaśnił. - Ta cielęcinka jednak chyba powoduje wzdęcia.
- Przereklamowana, panie trenerze - rzekł smutno Piszczek.
- Absolutnie - dorzucił Krycha.
- No, mnie też dzisiaj wzdymało! - podłączył się Kuba.
Pojemnik zabulgotał znowu.
- No widzi pan, trenerze - Wasyl przystroił oblicze w przepraszający uśmiech. - Chyba muszę do łazienki.
- Nie będę was zatrzymywał w takim razie - rzekł Fornalik z troską, naciskając przycisk przywołania windy. - Trzeba będzie pogadać z kucharzem. Dobranoc, chłopcy.
Znikł w kabinie windy.
- Chodu! - skomenderował Wasyl, jednym gestem wywlekając Peszkina z pojemnika.
Do pokojów dotarli w tempie astronomicznym.
- A teraz wszyscy grzecznie do łóżeczek i spać - zarządził Wasyl. - Błaszczu, ty też leć do siebie. Boruc, bujaj dupsko do pokoju.
Kiedy bramkarz otworzył drzwi, Wasyl z ulgą zwalił wciąż nieprzytomnego Peszkina na łóżko.
- Pilnuj, żeby ta łajza nigdzie nie polazła - powiedział do Boruca.
- Spoko - Artur ziewnął przeraźliwie.
- I jeszcze jedno - Marcin zatrzymał się z dłonią na klamce. - Jeśli chcesz przepić swoją karierę to nie mój interes, ale Tytka w to nie mieszaj.
- Duży jest - mruknął Boruc. - Sam decyduje.
- I chuj mnie to obchodzi - Wasyl nie dawał się zbić z pantałyku. - Zobaczę, że ciągniesz go na popijawę, to ci nogi z dupy powyrywam, jasne?
- Dobra, mamuśko - odpowiedział Boruc. - Jak se chcesz.
Na rannym treningu drużyna prezentowała sobą obraz zróżnicowany. Niektórzy byli rześcy i wypoczęci, niektórzy zaś bladzi i zmięci. Do tych ostatnich niewątpliwie zaliczał się Tytoń, niemrawy, z worami pod oczyma i nie mogący się oderwać od butelki napoju izotonicznego. Trener obserwował go z niejaką troską.
- Przemek, czy tobie też zaszkodziła ta cielęcina? - zapytał.
- Co? - zdziwił się Tytoń. - Jaka cie...
Stojący nieopodal Wasyl szturchnął go dyskretnie pod żebra.
- A, cielęcina! - wykrzyknął bramkarz. - No wie pan, że chyba tak? Coś się dzisiaj nie najlepiej czuję, ale zobaczy pan, jutro będę jak nowy!
Boruc udał, że ociera rękawem nos, ukrywając uśmiech.
Wydawało się, że Fornalik uwierzył w złowieszczą cielęcinę, do tego stopnia, że po treningu i konferencji prasowej udał się nawet pogadać z kucharzem, pozostawiając swoich podopiecznych w hotelowym lobby.
Tamże kręciła się pewna celebrytka, z ambicją zostania WAG, niejaka Natalia Siwiec, wabiąc reprezentantów swymi dmuchanymi kształtami. Pogadując to z tym, to z owym, krążyła po lobby, najczęściej jednak przystając tam, gdzie znajdowali się akurat Tytoń i Wasyl. Wreszcie, kiedy panowie usiedli sobie przy stoliku w kącie z filiżankami mocnej kawy, Siwiec zaparkowała w fotelu nieopodal i nawiązała luźną pogawędkę z młodym Koseckim i Robertem Lewandowskim.
- Jak się czujesz? - Wasyl spojrzał na przyjaciela.
- A jak myślisz? - Tytoń wyglądał jak uosobienie smętku. - Ja ją kocham! A ona złamała mi serce!
- Przemek, jutro gramy mecz - rzekł łagodnie Wasyl. - Skoncentruj się na tym.
- Czy ty serca nie masz, Wasilewski? - zapytał Przemek z wyrzutem.
- Mam i rozumiem twój ból - odparł spokojnie Marcin. - Ale jak się zatopisz w piłce, to ci będzie łatwiej nie mysleć o tym, rozumiesz? Wiem co mówię. Piłka mnie tak ratowała nieraz.
- Mówisz? - w oczach Tytonia zabłysła nadzieja.
Wasyl poklepał kumpla po ramieniu.
- Jasne.
Chwilę później został przy stoliku sam, bo Tytek musiał na stronę. Wasyl zadzwonił zatem do Pii, upewnił się, że jest bezpieczna i zapytał, czy ma zamiar powiadomić policję o tym zajściu z nożownikiem. Pewnie i tak nie dojdą do Felixa, ale może dobrze by było jednak...?
- Głupol - powiedziała Pia czule. - Dawno już to zrobiłam, chociaż nic z tego raczej nie wyniknie. Ale nie martw się, jestem bezpieczna. Myśl tylko o meczu, dobrze?
- Postaram się - obiecał Wasyl, chociaż wiedział, że obietnicy nie dotrzyma.
Zakończywszy rozmowę dopił kawę, nieświadom tego, że cały czas obserwuje go człowiek z opla, paparazzi najęty przez Poolsa, wbity w kąt i zasłonięty gazetą.
Tytoń gdzieś się zaposiał i Marcinowi znudziło się samotne kwitnięcie przy stoliku. Rozejrzał się po sali, zlokalizował Glika i Krychę i podążył w ich kierunku. Zbliżał się właśnie do fotela, zajmowanego przez Siwiec, gdy Lewy wpadł na pomysł znakomitego, w jego mniemaniu dowcipu i podstawił mu nogę. Wasyl rymnął jak długi, a uczynił to tak niefortunnie, że nosem zanurkował akurat między bufory Natalii. Uszczęśliwiony paparazzi cykał zza gazety fotkę za fotką, a Lewy ryczał ze śmiechu, reszta chłopaków również była ubawiona.
- Zawsze wiedziałam, że między nami jest chemia, ale tego się nie spodziewałam - zamruczała Siwiec, obejmując Marcina.
- Taaa, chemia, fizyka i do tego geografia - płonący purpurą Wasyl wydłubał się z jej dekoltu i objęć. - Weź się kobieto oddal ode mnie.
- To ty na mnie zleciałeś, misiu - zaprotestowała Siwiec.
- Przypadkowo - warknął. - Ten debil podstawił mi nogę. Przetrąciłbym ci ją Lewandowski, ale niestety, mamy kurwa, mecz do zagrania.
- Odwal się - odpyskował Lewy. - W ogóle nie masz poczucia humoru!
- Za to ty za trzech - Wasyl był zdecydowanie wściekły. - A jak bym se coś uszkodził, ptasi móżdżku?
- Mała strata - rzekł szyderczo Lewandowski.
Wasyl oddalił się na rozsądną odległość, miał bowiem szaleńczą ochotę udusić Lewego gołymi rękami, jednak duszenie głównego napastnika dzień przed meczem nie było najlepszym pomysłem. Nie, żeby napastnik się specjalnie przydał, bo jedynego gola dla Polaków w tym meczu strzelił Glik, zapewniając Polsce remis z Anglią. Dodatkowo Wasyl na samiućkim początku meczu zaliczył lekką wtopę, niesiony bowiem duchem bojowym zakrzyknął zaraz po hymnie gromko "Dawać, kurwa, dawać!", chcąc zmobilizować chłopaków do walki. Nie uwzględnił jednak bliskości i mocy mikrofonów i okrzyk poszedł w eter, ku niezmiernej wesołości kibiców i internautów.
Zaraz po meczu zaś nastąpiła katastrofa. Hamburski szmatławiec opublikował ciut wcześniej na swojej stronie artykuł o eskapadach polskich reprezentantów i nader chętnie podzielił się materiałami z polskimi mediami. Na pomeczowej konferencji większość pytań dotyczyło rozrywek piłkarzy a nie przebiegu spotkania, przy czym główną ofiarą padł Wasyl, bo tylko jego z nazwiska i gęby wskazał szmatławiec.
Wyżęty po konferencji Marcin uciekł do swego pokoju, ale i tam długo nie usiedział w spokoju. Zadzwonił do niego Tytek, który został na dole, wydany na pastwe dziennikarzom.
- Włącz telewizor - powiedział grobowym głosem. - Masz przejebane do reszty.
Marcin włączył, po czym omal nie eksplodował z furii. Na ekranie produkował się Lewy, opowiadajac o tym, jak to nie otrzymuje podań od kolegów i dlatego nie strzela goli.
- A co pan sądzi o pozapiłkarskich wyczynach pańskich kolegów? - zapytał dziennikarz. - Pijaństwo, wizyta w burdelu, czy sportowcowi to przystoi?
- Ja prowadzę sportowy tryb życia - nadął się Lewy. - Wiem, że Wasyl ostatnio zdecydował się na wizytę w takim przybytku, może miał swoje powody, ale to jego sprawa, nie moja.
- A to Lewodupski w ucho szarpany - rzekł osłupiały Wasyl. - Czy on w ogóle ma, kurwa, jakiś mózg? Toż ujebał mnie teraz na maksa!
- Zaraz przyjdę - westchnął Tytoń. - Do dupy z tym wszystkim...
Rano Wasyl dowiedział się, że został zawieszony jako reprezentant, on i tylko on, bo innych członków eskapady burdelowej nie udało się ustalić. Zadzwonił zaraz do klubu, dowiedzieć się jak tam wygląda jego sytuacja. Okazało się, że oficjalnych konsekwencji nie będzie, ale może liczyć na dłuższe wakacje na ławce.
Jechał więc do Niemiec, czując się jak zbity pies. Gówno się wylało, w całości na niego i za co? Chciał tylko ratować sytuację. I jego dobry uczynek został przykładnie ukarany. Miał tylko nadzieję, że Pia na niego czeka. Ona jedna go nie zawiedzie i zrozumie, gdy jej wszystko wytłumaczy.
Po drodze z lotniska kupił jeszcze kwiaty i pojechał czym prędzej do domu. Nie wziąwszy nawet walizki wyskoczył z samochodu, biegnąc pod drzwi mieszkania Pii.
Otworzyła, blada i pochmurna.
- Wróciłem - rzekł i podetknął jej kwiaty. - Proszę.
Obrzuciła je zimnym spojrzeniem.
- Panienkom z burdelu też je wręczasz? - zapytała.
Wasylowi zrobiło się gorąco.
- Pia, musimy pogadać - rzekł spiesznie. - Ja ci wszystko wytłumaczę.
Sięgnęła za siebie, po czym rozwinęła mu przed nosem gazetę. Na pierwszej stronie królowały dwa zdjęcia, on wchodzący do burdelu i on, gruntujący nosem dekolt Siwiec.
- To też?
- Kurwa - wymsknęło mu się. - Tak, to też ci wytłumaczę. Wszystko!
- Zaufałam ci - wysyczała. - Otworzyłam się przed tobą jak przed żadnym innym facetem. A ty to wszystko utytłałeś w gównie!
- Możesz mnie posłuchać? To nie było tak, jak pisali w tym szmatławcu! - Wasyl czuł, że ziemia zaczyna mu się rozwierać pod stopami. - Mogę ci wszystko wyjaśnić, tylko mnie wysłuchaj! Proszę!
- Nie chcę cię słuchać! - wrzasnęła. - Nie chcę słuchać kolejnego steku kiepskich wymówek! Jesteś taką samą świnią jak wszyscy!
Oczy Wasyla zapłonęły.
- Wiesz co? Miałem cię za kogoś innego chyba - powiedział. - Myślałem, że potrafisz zrozumieć, że nie sądzisz pochopnie. A ty dajesz wiarę im, na ślepo, nie dając mi szansy się bronić. Wiesz, że piszą same łgarstwa, wiesz jaki jestem. I wolisz wierzyć pismakom, a mnie nie słuchasz.
- Wyjdź stąd - rzekła Pia zimnym głosem.
Wyszedł. A ona usiadła pod drzwiami i płakała jak małe dziecko.

___________________________________________________________________________
Kolejna odsłona naszego blogaska, w dzisiejszym odcinku ponownie ogarniamy burdel w reprezentacji i ukazujemy jaka jest naga prawda. Mamy nadzieję, że wam się podoba. 
Jak nastroje po przedłużonym piłkarskim weekendzie? Powstrzymaliśmy San Marino!
Szczególne podziękowania kierujemy do naszego czołowego napastnika, Robercika! 

Gdyby nie on, panowie z San Marino niechybnie by nas ograli. Szkoda, że Watykan nie ma reprezentacji, na pewno spotkanie z nimi byłoby grą na samym szczycie :D
                                                                 Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)
 







środa, 20 marca 2013

Rozdział 11




Sevilla, o której wspominała Lotte, nie dawała Lily spokoju. Przemek udzielał odpowiedzi wymijających i bardziej mętnych niż Erwtensoep, czyli holenderska grochówka, unikając starannie wyjaśnienia tematu.
- O nic się nie martw, kochanie - rzekł, gdy Lily usiłowała go przycisnąć do muru któregoś wieczora. - Tak sobie wszystko zawodowo poukładam, że nie będzie żadnych problemów.
Otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale on spojrzał na nią spod tych długich, jasnych rzęs i odebrał jej jakąkolwiek możliwość mówienia długim, zachłannym pocałunkiem, tak namiętnym, że jej kolana zmiękły. A potem, tak jakoś, nie było już czasu na rozmowę, ponieważ zaczęli się kochać jak szaleńcy, z wykorzystaniem chyba wszystkich kuchennych mebli, z pominięciem jedynie kuchenki, na której dochodziła właśnie kolacja. Ryż się wprawdzie trochę rozgotował, a wieprzowina w sosie słodko-kwaśnym bez trudu dawała zjeść się łyżką, ale nikt nie narzekał.
Wobec tak niesprzyjających czynnościom śledczym warunków w domu, Lily postanowiła zacząć od innej strony. Złapała zatem na mieście Olę Toivonena, zaciągnęła na kawę i starannie przesłuchała.
- O co chodzi z tą Sevillą? - zapytała prosto z mostu.
Toivonen zmrużył oczy.
- Nie powinnaś o to pytać Tytonia? - odpowiedział pytaniem.
- Tytoń odmawia zeznań - odparła. - Wnioskuję z tego, że jest tu jakiś problem, ale z Przemka nic nie wyciągnę.
Ola westchnął i zamieszał kawę.
- Dobra, ale nie wiesz tego ode mnie - zastrzegł się. - Dupę by mi skopał za to.
Lily niemal złamała w palcach łyżeczkę.
- Do rzeczy - poprosiła.
- Rzecz jest taka, że Tytoń w lidze siedzi na ławie, chociaż jest w zajebistej formie. Gra tylko w pucharach. Dick czuje miętę do Watermana i nikogo innego miedzy słupki nie puści, chociaż odkąd przyjechałaś Tytoń gra tak, że Waterman może mu buty pucować. - wyłożył Ola.
- Ktoś tu nie mówił mi całej prawdy - mruknęła Lily, czując jak na sercu lęgnie jej się nieprzyjemny ciężar. - To miało być przejściowe i w ogóle.
Toivonen pokręcił głową.
- Nie jest - powiedział. - Dopóki Dick jest trenerem, Tytoń ma przerąbane. A to oznacza, że traci numer jeden w polskiej reprezentacji.
Dlaczego? Dlaczego on jej o tym nie mówił? Dlaczego zapewniał, że wszystko jest w porządku? I dlaczego ona, idiotka, w to wierzyła? Lily chwyciła się oburącz za włosy.
- On jest dobrym bramkarzem, więc europejskie kluby mają go na oku, między innymi Sevilla - kontynuował Ola. - Chcą go wziąć w zimowym okienku transferowym, a klub nie będzie robił problemów.
- No to chyba dobrze? - zapytała z nadzieją Lily.
Ola popatrzył na nią z jakimś dziwnym wyrazem twarzy.
- Ni cholery - odparł. - Tytoń nie chce tam iść.
Panna Neumayer patrzyła na niego niczym na prehistoryczną zębatą żabę.
- Jak to nie chce? - zapytała w zdumieniu. - Chce siedzieć na ławie?
- Kiedy kończysz te swoje badania tutaj? - zapytał znienacka Toivonen.
- W grudniu - odparła bez zastanowienia. - A co?
- No właśnie - westchnął Szwed. - Tak myślałem. On się chce w styczniu przenieść do St. Pauli.
Łyżeczka wypadła z rąk Lily i plusnęła do filiżanki, rozbryzgując dookoła kawę.
- St. Pauli w Hamburgu? Ale to jest druga liga, na litość boską! Co on miałby tam robić?!
Tym razem w niebieskich oczach Toivonena odmalował się niesmak.
- No już nie udawaj takiej tępej - prychnął Szwed. - Wszyscy wiemy, że to przez ciebie. Poprzednia laska przyprawiła mu rogi, kiedy przyjechał tutaj, ona w Polsce została. A teraz dostał małpiego rozumu na twój temat i robi wszystko, żeby być blisko ciebie.
- Słodki Jezu na bananie... - jęknęła Lily. Niebo właśnie zaczęło jej się walić na głowę.
Wasyl skończył pakowac walizkę, dopchnął zręcznie wieko kolanem, zamknął i spojrzał na zegarek. Zaraz powinien pędzić na lotnisko, skąd miał lecieć do Warszawy, na zgrupowanie kadry, ale wiedział, że nie ruszy się bez pożegnania z Pią. Przez ostatnie kilka dni odbyli kilka spotkań, które chyba można nazwać randkami, chociaż najśmielszą rzeczą jaką na nich zrobili było trzymanie się za ręce. Tak jakby się bali tego, co mogłoby stać, gdyby posunęli się nawet odrobineczkę dalej. A mogłoby, oj mogło, bo Wasyl pragnął jej jak ostatni wariat. Ale nie chciał skrzywdzić i prawdę mówiąc to się trochę bał. Może nawet bardziej niż trochę. Bo co taki gość jak on miałby do zaoferowania takiej kobiecie jak Pia? Jedyne co potrafi, to kopać piłkę, co on może dać jej, tej mądrej, wyedukowanej prawniczce? A nikt nie chce zostać odrzucony.
Z drugiej zaś strony było w niej coś takiego, co przyciągało Wasyla jak magnes. Jakąś taką bezbronność i wewnętrzne ciepło, ukrywane na co dzień za maską chłodnego prawnika. I coś jeszcze, nieuchwytna obietnica czegoś, czego Wasyl zawsze pragnął odnaleźć w kobiecie. Coś mówiło Marcinowi, że ta kobieta oddałaby mu bez wahania całą siebie i stałaby przy nim zawsze, bez względu na wszystko.
Wasyl westchnął, rzucił okiem w lustro, nastroszył jednym ruchem ręki szczotkę włosów na szczycie podgolonej głowy i z walizką w dłoni zszedł na dół.
Pia czekała na niego, oparta o futrynę swoich drzwi, z takim uśmiechem na tej swojej drobnej buzi, że serce Marcina, mógłby przysiąc, zaczęło mu wyskakiwać z klaty niczym w kreskówce.
- Chciałam ci życzyć szczęśliwej drogi - powiedziała. - I skopcie tyłki Angolom.
Roześmiał się.
- Załatwione, szefowo - powiedział.
Objęła go w pasie.
- Będę ci kibicować - szepnęła i delikatnie pocałowała go w usta.
Wasyl był gotów w tym momencie skakać po dachach i wrzeszczeć z radości, lecz zamiast tego uścisnął Pię lekko, chwycił walizkę i pomaszerował do samochodu. Pomachała mu jeszcze, gdy odjeżdżał spod domu.
Wróciwszy do domu, zwolniona wcześniej z laboratorium, w którym doprowadziła do jednej niekontrolowanej reakcji chemicznej i jednego niewielkiego wybuchu, Lily zamknęła się w łazience, gdzie płakała przez pół godziny. Potem umyła twarz, usiadła przy stole w pokoju i napisała list, który następnie włożyła do koperty. Kopertę zakleiła, włożyła do torebki i pojechała do domu Przemka.
- Cześć tygrysico - Przemek w przelocie cmoknął ją w czubek głowy. - Nie wiesz co ja zrobiłem z czystymi gaciami? Przysiągłbym, że wisiały w łazience.
- Sprawdzałeś w szufladzie? W sypialni? - Lily usiłowała brzmieć naturalnie, ale się nie udało. Tytoń zahamował w pędzie i spojrzał na nią z troską.
- Coś się stało, tulipanku ty mój? - zapytał.
- A, nic takiego - rzekła, uśmiechając się blado. - Prawie wysadziłam dzisiaj lab.
Przytulił ją.
- Nie martw się, jeszcze dostaniesz nagrodę Nobla.
- Pakuj się, bo się spóźnisz - szepnęła mu w pierś.
- A! - zerknął na zegarek. - To już tak późno? Gdzie te gacie?
Kiedy popędził do sypialni, położyła na półeczce w korytarzu kopertę z listem, chociaż wahała się przez chwilę. Wiedziała, że Przemek sprawdzi to miejsce dopiero po powrocie, oczekując, że ona złoży tam całą zaległą korespondencję.
- Przemek? - weszła do sypialni. Jej ukochany wykonywał sobie właśnie rewizję w komodzie.
- O są! - wrzucił bieliznę do walizki. - Tak, moja słodka?
- Czy ty... - zagryzła wargi. - Czy ty chcesz zmieniać klub w zimie?
- Co? - spojrzał na nią tymi swoimi oczyma, niebieskimi jak polskie niebo. - No będę chciał, ale nie martw się, nigdzie daleko nie pojadę. Już mam coś w Niemczech nagrane.
Serce Lily się ścisnęło. A więc jednak. Zatem podjęła słuszną decyzję.
Przemek niczym przeciąg przeleciał na korytarz, postawił otwartą walizkę pod ścianą,, tracając przy tym półeczkę. Nie zauważył, że z półeczki sfrunęła koperta i wylądowała wśród ciuchów. Popędził za to do łazienki, notując w przelocie, że Lily stoi w sypialni, wyglądając w zadumie przez okno, zgarnął przybory toaletowe, wrzucił je do walizki, domknął ją i wydał radosny okrzyk.
- No!
Lily odprowadziła go do samochodu.
- Jedź, tygrysie - powiedziała.
Pocałował ją w usta, wsiadł do auta i tyle go widziała.
Pierwsze popołudnie na zgrupowaniu odbyło się spokojnie. Zaliczono otwarty trening, spokojną kolacyjkę, potem było trochę aktywności towarzyskiej, ale wszystko bez ekscesów. Piekło zaczęło się dnia następnego. Jakby mało było tego, że Wasyl, jako wicekapitan, zastępujący kontuzjowanego Błaszcza, musiał wziąć udział w konferencji prasowej, czego szczerze nie cierpiał, to potem sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Zaczęło się po wieczornym treningu i kolacji, kiedy wrócili do pokojów. Marcin akurat obgadywał możliwość rozegrania partyjki FIFA na playstation z Glikiem i Mierzejewskim, gdy nagle do pokoju wpadł zaaferowany Wawrzyniak.
- Wasyl! Jest problem! - wrzasnął Rumiany, jeszcze bardziej rumiany niz zwykle.
- Nie wrzeszcz tak, Wawrzyniaczku. Co jest? - zapytał Marcin rzeczowo.
- Tytek! - niebieskie oczka Jakuba wychodziły z orbit, przepełnione zgrozą. - Zdaje się, że rozwalił wam coś w pokoju! Wkurwił się czy coś!
Ta wizja wydała się Wasylowi bardziej nierzeczywista, niż lądowanie małych zielonych ludzików na Marsie.
- Co ty pierdolisz? - zapytał bardzo niedyplomatycznie, podążając za Rumianym w stronę pokoju, który zajmował razem z Tytkiem.
- No sam zobaczysz!
No i zobaczył. Poszła nocna lampka, jakiś wazonik i szkło w niewielkim obrazku na ścianie. Sprawca zniszczeń siedział na swoim łóżku, blady jak płótno i wpatrywał się w kartkę papieru.
- Tytek? Co jest? - zapytał zdumiony stoper.
- Nic - odparł Tytoń, głosem człowieka duszonego intensywnie. - Absokurwalutnie nic.
Podarł kartkę, cisnął strzępy na podłogę i wyszedł.
- Rumiany, dawaj tu obsługę hotelową - zarządził Wasyl. - Powiedz im, że parę rzeczy w naszym pokoju się stłukło. Zapłacę za nie.
Wyjaśniwszy kwestię zniszczeń z obsługą i zyskawszy zapewnienie, że to nie wycieknie, Wasyl poszedł do Glika rąbnąć w tę FIFA, bo czuł, że się musi odstresować. Coś tu się działo, a on nie wiedział co. Wkurwiało go to.
Gra podziałała nieźle, już się zaczynał wyluzowywać, rozwalając swoim Realem Glika w drobny mak, gdy w drzwiach pokoju objawił się Szczęsny.
- Tytoń się schlał jak świnia - powiadomił. - Mnie to rybka, może dzięki temu zagram, ale zrób coś z tym, bo będzie syf.
Marcin zerwał się na równe nogi.
- Trzymaj tę swoją niewyparzoną mordę na kłódkę, to nie będzie żadnego syfu - pouczył bramkarza. - Gdzie on jest?
Szczęsny wzruszył ramionami.
- U Boruca i Peszkina.
Przed drzwiami pokoju wymienionych piłkarzy stał Lewy, z miną jakby kot mu naszczał w buty.
- Co mu odjebało? - zapytał, patrząc pogardliwie na zwisającego z łóżka w artystycznej pozie Tytonia.
- Nie twój interes. Zawołaj mi tu Wawrzyniaka. - rozkazał Marcin.
Usiadł przy Tytoniu i poklepał go po twarzy.
- Tytek, ej!
Bramkarz otworzył jedno oko.
- Ona mje szuciła - oznajmił. - Kobiety to fiepsze.
Wasyl doprowadził kumpla do pozycji z grubsza siedzącej.
- Kto cię rzucił i czemu żeś się tak schlał, sieroto? - zapytał.
- Lily! - jęknął bramkarz. - Lis - hik! - czknął rozgłośnie. - List mi ssssostafiła! Ffalisce!
Wyprostował się znienacka.
- Ja dla niej do drugiej bundesligi chciałem iść, a ona mnie rzuciła! Dla mojego dobra! Bo nie chce mi kariery - hik! Niszczyć! - oznajmił z żalem. - Nie chcę - hik! Kariery! Bez niej!
W tym momencie kieszeń Wasyla się rozdzwoniła. Jedną ręką trzymając Tytka, drugą wyłuskał komórkę z portek.
- Halo! - warknął niecierpliwie do słuchawki.
- Wasyl, trzymaj gacie - oznajmił Piszczek po drugiej stronie. - Peszkin, Radek Majewski i Boruc właśnie pojechali do burdelu. Na dole jestem, widziałem jak wyłazili. Nawaleni całkiem galanto.
- O żeż jasna kurwa i stu milicjantów - jęknął Wasilewski. - Piszczu, zgarnij Krychę... Kogo tam sensownego masz jeszcze?
- Błaszcza - odparł Piszczek. - Akurat przylazł nas odwiedzić.
- Dobra, czekajcie na mnie, już lecę. Trzeba tych debili stamtąd wyciągnąć bo wszyscy wpadniemy w gówno po uszy.
Rozłączył się i spojrzał na zaaferowanego Wawrzyniaka, kóry stął obok od jakiejś chwili.
- Weź tego moczymordę pod prysznic i lej zimną wodę - skomenderował. - Jak wrócę ma być trzeźwy jak niemowlę. Jasne?
Kuba niemalże zasalutował.
- Rzuciła mnie! - jęknął Tytoń, chwiejąc się jak trawa na wietrze. - A ja bym jej szystko wypa -a - hik! Czył!
"To będzie długa noc" pomyślał ponuro Wasyl.

___________________________________________________________
W dzisiejszym odcinku zmierzyłyśmy się z hiszpańskim zgrzytem na linii Tygrys- Tulipanek, oraz alkoholowo- burdelowym problemem kadry :D
Życzymy miłego czytania!
                                                                              Fiolka&Martina


 -"Nie płacz Tytku pożyczę ci swój hełmofon a wtedy na pewno wygracie!"- rzekł Petr Cech :)



















Jeszcze małe Ogłoszenie Parafialne!
Ponieważ świetnie się  nam razem współpracuje, szykujemy nowy wspólny projekt pt" Siostrzyczki "- czyli jak z zawodnika Królewskich stać się siostrą zakonną z dalekiej Argentyny :D Banner i bohaterowie już uaktualnieni, więc zapraszamy do zaglądania. O pierwszym rozdziale poinformujemy niebawem! :D

sobota, 16 marca 2013

Rozdział 10




Tej nocy Pia nie mogła długo zasnąć, a potem obudziła się bardzo wcześnie. Było jeszcze kompletnie ciemno, wyciągnęła więc rękę spod kołdry i spojrzała na komórkę. Czwarta czterdzieści pięć. Narzuciła pościel na głowę, usiłując złapać jeszcze trochę snu, nie pomagało. Po krótkim przewracaniu się w łóżku i wypróbowaniu wszystkich możliwych pozycji do spania, skapitulowała i poszła do kuchni. Po drodze, w lustrze na korytarzu, złapała kątem oka widok rozczochranego straszydła, odzianego w spraną piżamę z wizerunkiem Tygryska i napisem "Bryknij mnie!". Ziewnęła jak krokodyl ludojad i sięgnęła po puszkę z kawą, zastanawiając się co teraz zrobić z Wasylem. Miał rację, wczorajszy wieczór, po tym co się stało, to był fatalny moment na to... na to, co o mało nie zaszło i była mu szalenie wdzięczna, że się powstrzymał od wykorzystania jej słabości i rozdygotania.
Był tylko jeden problem.
Pia miała szaloną ochotę, żeby to jednak zaszło, tym razem z pełnym rozmysłem i premedytacją ich obojga. Och, jak bardzo tego chciała... Na samo wspomnienie tamtej chwili robiło jej się gorąco, a zdradziecka wyobraźnia kazała myśleć, jak on wygląda, cały nagi, jak by to było go dotykać...
Odstawiła z łomotem kubek na blat, gotowa odkręcić zimną wodę i wsadzić głowę do zlewu. Noż cholera, samej siebie nie poznawała. Nie to, żeby była szczególnie pruderyjna, ale spotkała Feliksa jako młoda dziewczyna, szybko wyszła za niego za mąż, nie miała więc wielu doświadczeń w tej materii, zwłaszcza, że Feliks lubił dużo opowiadać o swym łóżkowym potencjale, ale gdy przychodziło do realizacji... No cóż, Don Juan de Marco to z niego nie był, delikatnie mówiąc. Dlatego Pia, w dojrzałym wieku lat 28, nie była do końca świadoma jak jej ciało może reagować na mężczyznę, zwłaszcza takiego, który emanował zapowiedzią bezpieczeństwa, siłą, a jednocześnie delikatnością.
I w związku z tym, była zaskoczona, że jej ciało reaguje na Marcina właśnie tak. Dzikim i niepohamowanym entuzjazmem.
A jednocześnie wciąż się bała. Od rozwodu minęło niewiele czasu, nie chciała kolejnej pomyłki. Do licha ciężkiego, nie skończyła jeszcze lizać ran po tej żałosnej farsie, zwanej małżeństwem. I co, ma od razu skakać na głęboką wodę? No nie. Nie skoczy, za wcześnie i za szybko.
Z drugiej strony zaś zaciągnięcie Wasyla do łóżka na jednorazową, czy kilkurazową przygodę, po prostu nie wchodziło w rachubę. Nie po tym, co dla niej zrobił, nie po tym, gdy ją bronił i był dla niej oparciem. Toż to człowiek, nie jednorazowy kubek, też ma swoje problemy, a gdyby go tym skrzywdziła? O nie. Nigdy. Przenigdy.
Bulgotanie perkolatora przywróciło ją do rzeczywistości. Zestawiła urządzenie z ognia, nalała sobie kawy i wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
Pia zmartwiała, niepewna, czy uciekać, czy też walić w najbliższą rurę by wezwać Wasyla. Po chwili podeszła do drzwi ostrożnie i wyjrzała przez wizjer. Całość pola widzenia wypełniała szeroka klata, obleczona w podkoszulek z nadrukiem. Serce Pii wywinęło radosnego kozła.
- Cześć Wasyl - otworzyła błyskawicznie, uśmiechając się.
Wasyl zamrugał kompletnie zaspanymi oczkami.
- Cze-eh-ść- rzekł, tłumiąc usilnie ziewnięcie. - Coś nie mogłem spać w nocy. Jak z tym u ciebie?
- No wchodź - Pia z trudem opanowała chęć wciągnięcia go do środka. - Też nie spałam za dobrze.
- Masz może kawy? Mnie się skończyła - zełgał Marcin bez mrugnięcia. Tak naprawdę chciał zobaczyć Pię, ale głupio mu było tak wbijać, bez żadnego pretekstu.
- Mam, świeżo zaparzoną. Już nalewam! - oznajmiła Pia, wchodząc do kuchni. W tym momencie przypomniała sobie jak wygląda - wronie gniazdo na głowie, sprana piżama na tyłku i to jeszcze z dziecinnym nadrukiem. Aj.
Przygładziła nerwowo Tygryska na piersiach.
- Przepraszam cię za ten strój - powiedziała. - Nie zdążyłam się jeszcze ubrać i w ogóle...
Marcin uśmiechnął się szeroko i odsunął jej krzesło.
- Wyglądasz prześlicznie - zapewnił. - Poza tym, tego... Ja też lubię kreskówki Disneya.
- Naprawdę? - Pia zastygła na moment z dwoma kubkami kawy w dłoniach.
- No. Mam koszulkę z Gburkiem - wyznał, lekko się rumieniąc. - I kubek z Puchatkiem.
Pia siadła machinalnie na krześle, gapiąc się na Wasyla z rozdziawioną buzią.
- Wiesz co - oznajmiła stawiając kubki - jesteś jak pudełko niespodzianka. Takie wiesz, pudełko w pudełku, a w tym pudełku kolejne pudełko. I otwierając kolejne wieczko człowiek się zastanawia co tam jeszcze znajdzie. A po otwarciu i tak jest zadziwiony.
Wasyl spuścił wzrok na stół, uśmiechając się przy tym.
- No toś mnie skomplementowała - powiedział, wpatrując się w kawę w kubku. Nie śmiał, po prostu nie śmiał spojrzeć jej teraz w oczy. Obawiał się, że po prostu wpadłby jak śliwka w kompot. - Ale wiesz co? Ty też jesteś wyjątkowa. Nie myślisz stereotypami, tylko starasz się patrzeć w człowieka.
Zebrał się na odwagę i oderwał spojrzenie od napoju. Oczy Pii były błękitne i świetliste jak letnie niebo.
- A ja, kretyn jeden, nawet ci porządnie nie podziękowałem za to, że mi pomogłaś z pismakami - westchnął.
- Już ci mówiłam, to była tylko drobna odpłata, za to, że TY mi pomogłeś. Zawsze jesteś wtedy gdy... - zaplątała się. - Tak jak wczoraj...
- No właśnie - Wasyl, na wspomnienie poprzedniego wieczoru poczuł się znienacka jak podły uwodziciel. Czy też raczej podły niedoszły uwodziciel. - Ja cię przepraszam, chyba mnie trochę ponio...
Nie zdążył dokończyć, bo Pia przyłożyła mu palec do ust.
- Ani słowa, proszę - powiedziała szybko. - Nie masz za co przepraszać.
Ukrył jej dłoń w swoich wielkich łapach i tak siedzieli, wpatrzeni w siebie, a w oknie niebo rumieniło się pierwszymi promieniami słońca.
Korzystając z poranka wolnego od ślęczenia w laboratorium, lub na zajęciach, Lily siedziała na trybunach, rozkoszując się świeżym powietrzem i obserwując trenujących piłkarzy. Rozgrywali właśnie minimeczyk. Na jednej bramce stał Boy Waterman, na drugiej Przemek, który jak zwykle w obecności Lily, dostał skrzydeł u ramion i popisywał się zabójczymi paradami. Lubiła patrzeć gdy grał. Wkładał w to tyle serca, tyle siebie, no i ten ogień w jego oczach, gdy wychodził na boisko, nie na trening, ale na prawdziwy mecz... To było coś, co Lily bardzo szanowała, a zarazem ją to niezmiernie pociągało. Sama miała swoją pasję, chemię i nie potrafiłaby być z facetem, który żadnej nie posiada, któremu do szczęścia wystarczają ciepłe kapcie i obiad pod nos. Od Lily by go pewnie zresztą nie dostał, nie była dobra w gotowaniu i nie przepadała za tym.
Przyjrzała się z rozczuleniem jego szczupłej sylwetce, wyprężonej właśnie w próbie sięgnięcia piłki. Ach ten Przemek! Wojownik w bramce, ale poza nią taki delikatny i czuły. Gdyby go nie powstrzymała usiłowałby zapewne przepuścić swoje zarobki, próbując wykupić cały plon kwiaciarski holenderskich szklarni. Wytłumaczyła mu jednak, że w kwiatach brodzić nie musi, choć docenia potrzebę romantycznego gestu.
Z miłych rozmyślań wyrwało ją rytmiczne mlaskanie, rozlegające się gdzieś nad jej uchem. Obejrzała się. W rzędzie powyżej mościła się właśnie jakaś osoba. Przedziwna ta istota miała nóżki chude jak wykałaczki i mimo chłodnego wiatru maksymalnie wyeksponowane za pomocą minispódniczki. Powyżej pasa chudość jednak chwilowo znikała, ustępując dwóm, niewątpliwie sztucznym piersiom, które wypływały z dekoltu różowego sweterka. Ciamkający odgłos natomiast był skutkiem tego, iż osoba żuła gumę, z rozmachem i nie zamykając pomalowanych na różowo i obwiedzionych ciemną konturówką ust. Widząc iż Lily się odwróciła, posłała jej niechętne spojrzenie spod czarnych brwi.
"Ona je sobie markerem malowała?" pomyślała Lily.
Kobieta odchyliła głowę, tak aby jej blond włosy mogły łopotać na wietrze i jęła dopingować zawodników. Po dłuższej chwili Lily zdołała zrozumieć jeden z okrzyków.
- Psimek Titoooooon! - wrzeszczała mianowicie blondynka. - Psiiiiiiiiiiiiiimeeeeeek!
- Ja ci dam zaraz Psimka - mruknęła Lily pod nosem po polsku.
Meczyk się skończył. Zdyszany Tytoń wspiął się na trybuny, zanim Lily zdołała z nich zejść i chwycił ją w objęcia.
- To ja, twój tygrrrrrrrrrrrrrrrrrys! - oznajmił, obsypując dziewczynę gradem pocałunków.
- Cześć tygrysie - Lily nie pozostawała dłużna.
Nagle za ich plecami rozległo się kasłanie gruźlika w ostatnim stadium.
- Hey Psimek - blondyna łopotała zalotnie rzęsami.
- A cześć Lotte - Tytoń odwrócił się z powrotem do Lily. - To co, mała kawka ze mną i chłopakami?
Zeszli do pomieszczeń klubowych, gdzie nad kawą siedzieli już Boy Waterman, Ola Toivonen i Mark van Bommel.
- To jest Lily, a to Mark, Boy i Ola - przedstawił elegancko Tytoń po angielsku.
- Hej chłopcy - nie wiadomo skąd zmaterializowała się Lotte. - Mogę się dosiąść?
Bommel bez słowa wskazał jej miejsce obok siebie. Oczywiście wbiła się obok Przemka, spychając Lily na Watermana.
Po chwili trajkotała już jak najęta, monopolizując konwersację, podtykając Przemkowi biust pod nos przy każdej okazji i traktując Lily jak powietrze.
- Co to za jedna? - Lily nieelegancko zaszeptała do Watermana.
- Kretynka - odparł. - Niestety również siostrzenica prezesa, więc musimy być dla niej mili. A to nie jest łatwe...
Tymczasem Lotte rozparła się demonstracyjnie, opierając rękę na stole tuż przed twarzą Lily.
- Mój tata jest taki kochany, obiecał mi karierę piosenkarki i wiecie, wczoraj byłam na pierwszych nagraniach - trajkotała.
- Czy możesz zabrać tę rękę? - zapytała Lily przez zaciśnięte zęby.
Lotte ją po raz kolejny zignorowała.
- Lotte, czy możesz się przesiąść? - zapytał Przemek, mozliwie dyplomatycznie. - Mark się posunie, będzie ci wygodniej koło niego. I przestaniesz zasłaniać Lily.
Odęła wzgardliwie usta.
- Ale mnie tu dobrze, Psimek, tak koło ciebie. - prawie się na nim położyła.
- Natychmiast przestań! - zażądał Przemek, odpychając ją.
Odsunęła się. Na chwilę.
- A ty Psimek zabierz mnie ze soba do Sevilli, cooo?
- Do jakiej Sevilli? - zapytała Lily, zdumiona.
- Hiszpanie się koło niego kręcą - odparł Ola. - Chcą go na przyszły sezon.
- Będę twoją WAG! Będziemy się opalać na plażach! Będą nas fotografować! - wrzasnęła radośnie Lotte.
- Po pierwsze Sevilla nie leży nad morzem - rzekł Przemysław z furią. - Po drugie, ja się nie opalam, bo mam za jasną cerę, a po trzecie, mam, do cholery, dziewczynę, która, tak się składa tu siedzi, a którą ty traktujesz w sposób obraźliwy. Kocham Lily, ciebie nie chcę, rozumiesz?
Lotte odwróciła się do niego plecami, wyraźnie nadąsana.
- No co za rażący brak klasy! - rzekła.
- Na temat klasy nie powinni się wypowiadać ludzie, którzy jej nie posiadają - rzekła Lily słowiczym głosem.
Blondynka zerwała się, niemal wywracając łokciem kawę Oli, prychnęła gniewnie i wyszła.
"Muszę później pogadać z Przemkiem o tej Sewilli" pomyślała Lily.
Wieczorem do Pii wpadła Marika, z tomem zatytułowanym "Kuchnia Polska" pod pachą.
- Tak mi wpadło w ręce na wyprzedaży - oznajmiła, wręczając go córce. - Tobie się przyda, ja i tak nie lubię stac przy garach.
- Mamo! - zaprotestowała Pia.
- No cóż? - zdziwiła się Marika. - Nie powiesz mi, że pan Marcin nie był dzisiaj u ciebie na obiedzie.
- Na obiedzie nie, ale na śniadaniu... - wyznała Pia, a oczy jej lśniły jak gwiazdy.
Matka przyjrzała jej się uważnie.
- Na pewno ci się przyda ta książka - oceniła. - Ty lubisz karmić mężczyzn na których ci zależy.
- Ja nie wiem co w ciebie wstąpiło - zirytowała się Pia, pakując tomiszcze do kuchennej szafki. - Nigdy się nie mieszałaś do mojego życia uczuciowego!
- Bo to jest dobry człowiek, moja droga i widzę, że coś między wami jest - Marika przystąpiła do parzenia herbaty. - Nie wpychałabym ci nikogo na siłę, pana Marcina też nie, ale boję się kochanie, że ze strachu możesz zrobić coś... no wiesz. Zamknąć się jak małż.
- Mamooooooo!
- Tak, córko? Próbuję cię wspierać. Możliwe, że nieco przesadzam, to mi się zdarza. - Marika nalała wrzątku do czajniczka z liśćmi i zakryła go pokrywką.
- Kocham cię, mamuś, ale czasami mam ochotę udusić - westchnęła Pia. Wyjęła filiżanki z kredensu.
- Och, też mam cię ochotę udusić i to bardzo często - odparła pani Bartmann, nalewając wonnego naparu do naczyń i dopełniając wrzątkiem. - Na przykład teraz. Kiedy mianowicie miałaś zamiar mi powiedzieć, że cię wczoraj napadnięto?
Pia wytrzeszczyła oczy.
- Skąd wiesz?
Marika wzruszyła ramionami.
- Początek napadu uwiecznił się na monitoringu tej japońskiej restauracji w której wczoraj byłyśmy, a której właściciel jest...
-...twoim przyjacielem - dokończyła Pia z rezygnacją.
- Tak - rzekła jej matka. - Moim przyjacielem. I przeglądając rano taśmy rozpoznał ciebie, bandzior niestety trzymał swój parszywy ryj w cieniu.
Przez chwilę panowało milczenie, z góry tylko dochodziło stłumione fałszowanie Wasyla pod prysznicem.
- Słuchu to on nie ma - mruknęła Marika. - Ale to drobiazg. Wracając do tematu, czy mnie się słusznie zdaje, że to sprawka Felixa?
- Bardzo słusznie - mruknęła Pia.
- Nosem już mi wychodzi, ten Felix! - warknęła wkurzona pani Bartmann. - Czy ta menda nie ma własnego życia? Na przykład we włosach łonowych tej dmuchanej lali, którą poślubił?
- Ona na pewno ma zrobioną brazylijską - zauważyła smętnie Pia.
- To była przenośnia. Pia, kochanie, wiem, że to trudne, ale coś z tym trzeba będzie zrobić! Tak być nie...
Przerwało jej energiczne pukanie do drzwi. Za nimi stał uśmiechnięty niczym rekin z encyklopedii Wasyl, z czupryną jeszcze wilgotną po myciu. I z bukietem tulipanów w dłoni.
- Dobry wieczór, pani Bartmann - zagaił, całując szarmancko dłoń Mariki. - Czy jest Pia?
________________________________________________________________________
Wybaczcie nam straszny poślizg, ale epidemia grypy szaleje i nas też nie oszczędza. Rozdzialik pisany był długo i na raty, ale mamy nadzieję, że Wam się spodoba. życzymy miłego czytania!
Fiolka&Martina

środa, 6 marca 2013

Rozdział 9


 Szmatławiec Felixa zdołał wydrukować jeszcze kilka artykułów na temat Marcina, sugerujących iż rozpija on niewiniątka z Hamburgera i demoralizuje drużynę. Wywlekli także starą awanturę, wywołaną przez Peszkę w taksówce, w Kolonii. Wasyl, towarzyszący Peszkinowi w tej eskapadzie, oberwał wtedy niejako rykoszetem i za niewinność, o mały włos nie wyleciawszy z reprezentacji Polski. Oczywiście dziennikarze brukowca nie omieszkali tego wywlec, czyniąc z Wasilewskiego głównego awanturnika i sugerując iż usiłował nieszczęsnego taksówkarza pobić. Zaraz potem do akcji wkroczył kolega Pii. Elegancją i ogólną prezencją w pełni godną angielskiego lorda skojarzył się on Wasylowi z Xabim Alonso, zaraz potem jednak zaprezentował zajadłość i brutalność właściwą raczej Pepe. Redakcja, chwycona żelaznym uściskiem za najczulsze miejsce, zaczęła cienko śpiewać i ograniczyła radosną twórczość na temat Wasyla do komentowania jego boiskowej brutalności. A to Marcin miał głęboko w nosie.
- Takie rzeczy mogą sobie pisać - oznajmił.
Schylił się po kamyk i puścił po morskich falach imponującą kaczkę.
Pia siedziała na pobliskim murku, machając nogami i wcinając jabłko. Wspólne spacery po plaży zaczynały im wchodzić w nawyk, od czasu tamtej rozmowy nad schabowymi.
- Nie przeszkadza ci, że robią z ciebie brutalnego osiłka? - zapytała, między jednym kęsem a drugim.
Wzruszył ramionami, zapatrzony w morze.
- Mam to gdzieś.
- Przecież ty taki nie jesteś - drążyła Pia.
- Znaczy jaki?
- Znaczy tępy brutal. Ani na boisku, ani poza.
Wasyl spojrzał na nią przez ramię.
- A skąd ty wiesz, jaki ja na boisku jestem? - zapytał, uśmiechając się lekko. - Myślałem, że nie lubisz piłki.
Pia uśmiechnęła się szeroko i zgrabnym ruchem wrzuciła ogryzek do pobliskiego kosza.
- Powiedzmy, że ostatnio zaczęłam oglądać mecze - zeskoczyła z murka. - I nie widzę żadnych dowodów na twoją rozszalałą brutalność.
- Nie chcę ci wypominać - stoper zalśnił zębami w rekinim uśmiechu - ale nie tak dawno temu nazwałaś mnie wrednym chamem.
Objęła Wasyla jedną ręką w pasie.
- A także zakutym, pyskatym łbem, o ile dobrze pamiętam - przyświadczyła. - Ale wtedy nie pozostałeś mi dłużny. Ksenofobka poleciała i parę innych kwiatuszków w moją stronę.
- Fakt - Marcin otoczył Pię ramieniem. - Oboje wtedy pojechaliśmy po bandzie.
Przez chwilę stali patrząc na wzburzone morze i chmury przepływające po niebie.
- Ale wiesz co? - Pia spojrzała na Wasyla, w jej oczach iskrzył się śmiech.
- Co?
- Lubię tę twoją niewyparzoną gębę. Tylko, na litość boską, nie śpiewaj pod prysznicem. Nie masz za grosz słuchu.
Wasyl roześmiał się tak głośno, że kilka mew zerwało się w popłochu z piasku i zaczęło kołować im nad głowami.
- Dobra, dobra, koneserko muzyczna - powiedział. - Idziemy do domu, masz lodowate ręce!
Poszli wpółobjęci, a wiatr niósł nad morzem ich śmiech.
Redaktor naczelny szmatławca siedział zgarbiony na niskim stołku przed biurkiem Felixa, podciągając kolana prawie pod brodę.
- Pools, jesteś bezużyteczny! - pieklił się Felix, waląc dłonią w biurko, aż kryształowy kałamarz, suszka i inne luksusowe przybory do pisania zaczęły podskakiwać i podzwaniać. - Zupełnie bezużyteczny! Miałeś zniszczyć tego australopiteka, a rozpisujesz się o tym, że kopnął kogoś w piszczel!
- Ale panie Wagner, ten adwokat trzyma nas za jaja! - zakwilił Pools. - Jeśli napiszemy coś mocniejszego, to wytoczy nam proces i będziemy bulić...
- Dosyć! - ryknął Felix straszliwie, łyskając nowiutkimi licówkami. - Nie pierdol mi tu!
Chwycił w furii leżący na biurku plik papierów i cisnął Poolsowi w twarz.
- Nadajesz się tylko do tego, żeby obcałowywać korki Lewego na plakacie! - zawył. - A tymczasem ja muszę oglądać sielankę mojej eksżoneczki z tym polskim King-Kongiem!!!
Obrócił monitor, na którym widniały zdjęcia Pii i Marcina na plaży,
- Widzisz? - przechylił się przez blat i postukał głową Poolsa w ekran. - Widzisz, baranie?
- Tak, panie Wagner - wymamrotał Pools. - Widzę, tylko trochę niewyraźnie, bo za blisko jestem...
Wagner wypuścił redaktora z rąk i zasłonił dłonią twarz.
Kiedy Pools wyszedł, Felix sięgnął po swój wierny czarny notes z numerami.
- Ten adwokat Wasilewskiego... głowę dam, że to sprawka tej suki - mruknął, przewracając stroniczki. - Trzeba mojej żoneczce przypomnieć, gdzie jej miejsce.
Wystukał numer na komórce, uśmiechając się przy tym paskudnie.
Tego wieczoru w Teatrze Bez Nazwy, zarządzanym żelazną dłonią Mariki Bartmann, grano musical "Jekyll&Hyde". Marika lubiła od czasu do czasu zapraszać swoją córkę i Agatę Neumayer na spektakle, a potem na kolację i ploteczki do wybranej knajpki.
- Ja bęęęędęęęę żył wiecznie, z Szatanem u bokuuuu! - podśpiewywała Agata, jeszcze w foyer.
- Wariatka - zachichotała Pia.
- No co, wiesz, że jestem fangirlem Edwarda Hyde. Całkiem tak samo nie znosimy hipokrrrrrrytów! - Agata nastroszyła groźnie brwi.
- Tylko ich, moja droga, nie duś w ciemnych zaułkach - rzekła spokojnie Marika. - To strasznie niszczy manicure.
- Dobrze - zapewniła solennie Agata. - Jeśli będę chciała kogoś udusić, założę rękawiczki!
- A propos rękawiczek, jak tam twoja córka i jej bramkarz? - zainteresowała się pani Bartmann.
- O to proszę raczej pytać Pię - odparła Agata. - Lily nigdy nie była skłonna do zwierzeń, a teraz w dodatku nie ma czasu, bo albo siedzi w laboratorium, albo lata na mecze, albo randkuje z Przemysławem. A nasza droga Pia od jakiegoś czasu jest w świetnej komitywie z pewnym stoperem, także.... - znacząco poruszyła brwiami.
- Aaaaa! No widzisz, moja córka też mi się nie zwierza! - Marika spojrzała na Pię wymownie. - Trzeci dzwonek, moje panie, idziemy do naszej loży. A po spektaklu oczekuję dokładnych zeznań!
"Jekylla..." Pia widziała wielokrotnie, tak, że libretto znała niemal na pamięć. Tym razem jednak to co działo się na scenie poruszyło ją o wiele mocniej niż zwykle, zwłaszcza zaś piosenka Lucy.

Dzielić sekrety
z kimś chciałabym.
Z kimś, kto po prostu
by przy mnie był,
bym zobaczyła świat,
którego nie znam wciąż.
i żeby uwolniła mnie
miłość i w dal
porwała mnie.

Gdy k
toś taki, jak ty
znajdzie taką jak ja
to wtedy już nic 
nie będzie nigdy takie samo.
Inaczej będzie się żyć
I kochać i żyć
Gdy taki, jak ty znajdzie mnie!


"Ktoś taki jak on" pomyślała Pia. Przed oczyma stanęła jej twarz Wasyla i zrobiło jej się ciepło na sercu. "Taki jak on".
Kiedy przedstawienie dobiegło końca, a tragiczny los doktora Jekylla dopełnił się, panie pojechały do japońskiej knajpki, na uwielbiane przez Pię sushi.
- To się nawet kompiluje - rzekła z zadumą Agata. - Moritz przechodzi teraz okres japoński, ponieważ postanowił wprowadzić do swej powieści Japończyka-tradycjonalistę. Usiłował nawet przez jakiś czas chodzić w kimonie.
- Serio? - zdziwiła się Marika. - Wybacz, ale nie potrafię sobie wyobrazić Moritza w jedwabiach.
- Serio - oznajmiła Agata. - Łaził w nim dopóki nie zleciał ze schodów, przydepnąwszy sobie rąbek szaty. Od tej pory twierdzi, że do zrozumienia duszy japońskiego tradycjonalisty wystarczy mu używanie wachlarza.
- Widzisz, on jest elastyczny - rzekła Pia w zadumie, maczając sushi w sosie sojowym. - Dostosowuje sposoby zrozumienia do okoliczności.
- Taaaa... Boję się tylko czasami, że zechce napisać powieść o nurkach głębinowych. Albo kosmonautach.
- Albo, na przykład, piromanach. I zacznie podpalać to i owo dla zrozumienia. - zachichotała Pia.
- No właśnie. Skąd ja go sobie właściwie wytrzasnęłam?
- Tak w temacie wytrzaskiwania sobie facetów - rzekła Marika. - Czy ja się dowiem czegoś o tobie, Pia i o panu Marcinie?
- Nie ma czego się dowiadywać, mamo - Pia zajęła się podejrzanie gorliwie maczaniem kolejnego kawałka sushi. - Po prostu się przyjaźnimy i tyle.
- To i tak postęp - Marika wdzięcznym ruchem ujęła porcję pożywienia w pałeczki.
- Ja ci się osobiście dziwię - mruknęła Agata - że go jeszcze nie zgwałciłaś. Ten facet jest obłędnie seksowny. I ma boskie ciało. Jak go wtedy zobaczyłam w samych gaciach u ciebie...
- A co on robił u ciebie, odziany tylko w bieliznę? - Marika z trudem powstrzymywała uśmiech.
- To było wtedy, gdy dał w mordę Felixowi - wyjaśniła Agata. - Taki rycerz, że przyleciał z góry jak stał!
- Tylko się przyjaźnimy - oświadczyła dobitnie Pia. - Koniec, kropka i nie ma tematu. Jasne?
Wobec stanowczego oporu Pii temat został zmieniony na neutralny i takimż pozostał do końca kolacji. Panie opuściły restaurację w znakomitych humorach. Agata odjechała pierwsza, sprawdzić, jak stwierdziła, czy jej mąż nie rozpoczął ćwiczeń władania mieczem samurajskim. Za nią pojechała Marika i Pia została sama przy swoim samochodzie.
Nie mogła znaleźć kluczyków w torebce. Musiały opaść gdzieś na dno i skryć się wśród całej masy innych niezmiernie potrzebnych rzeczy, w każdym razie nie dawały się wymacać. Po dłuższym gmeraniu na oślep zniecierpliwiona Pia postawiła torebkę na masce samochodu, tak, aby światło pobliskiej latarni oświetlało ją jak najlepiej i zaczęła szperać w środku.
Właśnie udało jej się wyłowić kluczyki, gdy ktoś pchnął ją potężnie od tyłu, aż uderzyła w maskę samochodu, boleśnie obijając łokcie. Jakiś ciężar zwalił jej się na plecy i przycisnął do zimnej karoserii, po czym brutalna ręka chwyciła ją za włosy, odginając jej głowę. Coś chłodnego dotknęło odsłoniętej skóry jej szyi. Nóż. On miał nóż.
- Masz wiadomość, laleczko - usta tego człowieka były tak blisko jej ucha, że niemal go dotykały. - Wiesz od kogo. Masz odpalantować się od tego troglodyty. To, co się z nim stanie, to nie twoja sprawa. Jeśli będziesz przeszkadzać, tobie też może stać się krzywda. Rozumiesz?
Nie odpowiedziała.
- Rozumiesz?
Ostrze noża wpiło się w jej skórę.
- Odpowiadaj, laleczko!
- Rozumiem - wykrztusiła.
- To dobrze.
Nóż przeniósł się z jej gardła na podbródek, rysując na nim kreskę.
- Pamiętaj, co ci powiedziałem.
Ciężar na jej plecach zelżał.
Nie pamiętała jak dojechała do domu. Zrobiła to na kompletnym autopilocie, zupełnie bez udziału świadomości. Tak samo automatycznie weszła na piętro i dopiero wtedy zorientowała się, że znajduje się pod niewłaściwymi drzwiami. Obróciła się, chcąc zejść z powrotem na dół, ale nogi jej się ugięły i siadła z rozmachem, waląc plecami w drzwi.
Uchyliły się szybko i wyjrzał z nich Marcin.
- Pia? - zdziwił się. - Chryste, kobieto, ty krwawisz!
Bez namysłu pomógł jej wstać i zaprowadził jak dziecko do środka, potem usadził na kanapie.
- Co się stało? - zapytał, sięgając po paczkę chusteczek higienicznych. Podniósł jej delikatnie brodę i przyłożył chusteczkę do skaleczenia na szyi. - Kto ci to zrobił?
Usta Pii zaczęły drżeć.
- F... f... f... Felix - wyjąkała. - P...pod teatrem...
- Napadł cię? - spytał Wasyl zdławionym głosem.
Pia pokręciła głową.
- Nie on, jego człowiek. - Tłumione dotąd emocje wybuchły teraz w niej, powodując potok wymowy. - To jest jakiś koszmar, ja się nie mogę uwolnić od tego człowieka, myślałam po rozwodzie, ze to juz koniec i jestem wolna, ale on ciągle wraca i próbuje niszczyć mi życie, ja nie mogę, ja tak nie mogę...
Zanim zdołała się zatrzymać opowiedziała Wasylowi całą żałosną, historię swojego małżeństwa z Felixem. A potem wybuchła nieopanowanym płaczem.
- Nie płacz, proszę - Marcin przytulił ją do siebie. - Nie płacz.
Ciągle płakała. Kołysał ją w ramionach jak dziecko, potem zaczął całować jej mokre oczy i policzki. Potem zaś jego ciepłe i miękkie usta natrafiły na jej wargi, słone jeszcze od łez. Pia czuła się jak we śnie, oderwana od rzeczywistości, owinięta ciepłą i pełną siły bliskością tego człowieka.
Całowali się coraz namiętniej. Żakiet Pii wylądował na podłodze, za nim poleciała koszulka Wasyla. Palce Pii zagłębiły się w gęstych czarnych włosach na piersi Marcina, a jego usta zsunęły się po jej szyi ku dekoltowi.
Zaczął już rozpinać jej bluzkę, gdy spłynęło na niego opamiętanie.
"Cholera, co ja robię?" przeleciało mu przez głowę. "Próbuję ją wykorzystać, czy co? Nie teraz! Nie tak!"
Odsunął się od niej, zdejmując delikatnie jej dłonie ze swego torsu.
- Przepraszam - powiedział. - Nie powinienem był...
Pia spojrzała na niego. Siedział przed nią półnagi, z tą swoją potężną piersią, z groteskowo nastroszoną czupryną, unikając jej spojrzenia, odsłonięty i bezbronny, zupełnie nie jak ten twardziel z boisk, którego znał świat.
- Masz rację - powiedziała cicho. - To nie jest dobry moment.
- Odprowadzę cię.
- Dzięki, nie trzeba. Trafię do siebie.
Kiedy schodziła na dół, obejrzała się jeszcze. Marcin stał w drzwiach, wciąż półnagi, oparty ramieniem o futrynę i patrzył za nią.

_________________________________________________________________________
Kolejna odsłona historii Wasyla i Pii.
Bez zbędnych ceregieli zapraszamy do czytania i życzymy miłych wrażeń :D

A pod spodem bonusik od firmy :D
                                                                   Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)
Samotność ciecia- czyli mały, smutny Wasylek z oklapniętym uszkiem :D