Tej nocy Pia nie mogła długo
zasnąć, a potem obudziła się bardzo wcześnie. Było jeszcze
kompletnie ciemno, wyciągnęła więc rękę spod kołdry i
spojrzała na komórkę. Czwarta czterdzieści pięć. Narzuciła
pościel na głowę, usiłując złapać jeszcze trochę snu, nie
pomagało. Po krótkim przewracaniu się w łóżku i wypróbowaniu
wszystkich możliwych pozycji do spania, skapitulowała i poszła do
kuchni. Po drodze, w lustrze na korytarzu, złapała kątem oka widok
rozczochranego straszydła, odzianego w spraną piżamę z
wizerunkiem Tygryska i napisem "Bryknij mnie!". Ziewnęła
jak krokodyl ludojad i sięgnęła po puszkę z kawą, zastanawiając
się co teraz zrobić z Wasylem. Miał rację, wczorajszy wieczór,
po tym co się stało, to był fatalny moment na to... na to, co o
mało nie zaszło i była mu szalenie wdzięczna, że się
powstrzymał od wykorzystania jej słabości i rozdygotania.
Był tylko jeden problem.
Pia miała szaloną ochotę, żeby
to jednak zaszło, tym razem z pełnym rozmysłem i premedytacją ich
obojga. Och, jak bardzo tego chciała... Na samo wspomnienie tamtej
chwili robiło jej się gorąco, a zdradziecka wyobraźnia kazała
myśleć, jak on wygląda, cały nagi, jak by to było go dotykać...
Odstawiła z łomotem kubek na
blat, gotowa odkręcić zimną wodę i wsadzić głowę do zlewu. Noż
cholera, samej siebie nie poznawała. Nie to, żeby była szczególnie
pruderyjna, ale spotkała Feliksa jako młoda dziewczyna, szybko
wyszła za niego za mąż, nie miała więc wielu doświadczeń w tej
materii, zwłaszcza, że Feliks lubił dużo opowiadać o swym
łóżkowym potencjale, ale gdy przychodziło do realizacji... No
cóż, Don Juan de Marco to z niego nie był, delikatnie mówiąc.
Dlatego Pia, w dojrzałym wieku lat 28, nie była do końca świadoma
jak jej ciało może reagować na mężczyznę, zwłaszcza takiego,
który emanował zapowiedzią bezpieczeństwa, siłą, a jednocześnie
delikatnością.
I w związku z tym, była
zaskoczona, że jej ciało reaguje na Marcina właśnie tak. Dzikim i
niepohamowanym entuzjazmem.
A jednocześnie wciąż się
bała. Od rozwodu minęło niewiele czasu, nie chciała kolejnej
pomyłki. Do licha ciężkiego, nie skończyła jeszcze lizać ran po
tej żałosnej farsie, zwanej małżeństwem. I co, ma od razu skakać
na głęboką wodę? No nie. Nie skoczy, za wcześnie i za szybko.
Z drugiej strony zaś
zaciągnięcie Wasyla do łóżka na jednorazową, czy kilkurazową
przygodę, po prostu nie wchodziło w rachubę. Nie po tym, co dla
niej zrobił, nie po tym, gdy ją bronił i był dla niej oparciem.
Toż to człowiek, nie jednorazowy kubek, też ma swoje problemy, a
gdyby go tym skrzywdziła? O nie. Nigdy. Przenigdy.
Bulgotanie perkolatora
przywróciło ją do rzeczywistości. Zestawiła urządzenie z ognia,
nalała sobie kawy i wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
Pia zmartwiała, niepewna, czy
uciekać, czy też walić w najbliższą rurę by wezwać Wasyla. Po
chwili podeszła do drzwi ostrożnie i wyjrzała przez wizjer. Całość
pola widzenia wypełniała szeroka klata, obleczona w podkoszulek z
nadrukiem. Serce Pii wywinęło radosnego kozła.
- Cześć Wasyl - otworzyła
błyskawicznie, uśmiechając się.
Wasyl zamrugał kompletnie
zaspanymi oczkami.
- Cze-eh-ść- rzekł, tłumiąc
usilnie ziewnięcie. - Coś nie mogłem spać w nocy. Jak z tym u
ciebie?
- No wchodź - Pia z trudem
opanowała chęć wciągnięcia go do środka. - Też nie spałam za
dobrze.
- Masz może kawy? Mnie się
skończyła - zełgał Marcin bez mrugnięcia. Tak naprawdę chciał
zobaczyć Pię, ale głupio mu było tak wbijać, bez żadnego
pretekstu.
- Mam, świeżo zaparzoną. Już
nalewam! - oznajmiła Pia, wchodząc do kuchni. W tym momencie
przypomniała sobie jak wygląda - wronie gniazdo na głowie, sprana
piżama na tyłku i to jeszcze z dziecinnym nadrukiem. Aj.
Przygładziła nerwowo Tygryska
na piersiach.
- Przepraszam cię za ten strój
- powiedziała. - Nie zdążyłam się jeszcze ubrać i w ogóle...
Marcin uśmiechnął się szeroko
i odsunął jej krzesło.
- Wyglądasz prześlicznie -
zapewnił. - Poza tym, tego... Ja też lubię kreskówki Disneya.
- Naprawdę? - Pia zastygła na
moment z dwoma kubkami kawy w dłoniach.
- No. Mam koszulkę z Gburkiem -
wyznał, lekko się rumieniąc. - I kubek z Puchatkiem.
Pia siadła machinalnie na
krześle, gapiąc się na Wasyla z rozdziawioną buzią.
- Wiesz co - oznajmiła stawiając
kubki - jesteś jak pudełko niespodzianka. Takie wiesz, pudełko w
pudełku, a w tym pudełku kolejne pudełko. I otwierając kolejne
wieczko człowiek się zastanawia co tam jeszcze znajdzie. A po
otwarciu i tak jest zadziwiony.
Wasyl spuścił wzrok na stół,
uśmiechając się przy tym.
- No toś mnie skomplementowała
- powiedział, wpatrując się w kawę w kubku. Nie śmiał, po
prostu nie śmiał spojrzeć jej teraz w oczy. Obawiał się, że po
prostu wpadłby jak śliwka w kompot. - Ale wiesz co? Ty też jesteś
wyjątkowa. Nie myślisz stereotypami, tylko starasz się patrzeć w
człowieka.
Zebrał się na odwagę i oderwał
spojrzenie od napoju. Oczy Pii były błękitne i świetliste jak
letnie niebo.
- A ja, kretyn jeden, nawet ci
porządnie nie podziękowałem za to, że mi pomogłaś z pismakami -
westchnął.
- Już ci mówiłam, to była
tylko drobna odpłata, za to, że TY mi pomogłeś. Zawsze jesteś
wtedy gdy... - zaplątała się. - Tak jak wczoraj...
- No właśnie - Wasyl, na
wspomnienie poprzedniego wieczoru poczuł się znienacka jak podły
uwodziciel. Czy też raczej podły niedoszły uwodziciel. - Ja cię
przepraszam, chyba mnie trochę ponio...
Nie zdążył dokończyć, bo Pia
przyłożyła mu palec do ust.
- Ani słowa, proszę -
powiedziała szybko. - Nie masz za co przepraszać.
Ukrył jej dłoń w swoich
wielkich łapach i tak siedzieli, wpatrzeni w siebie, a w oknie niebo
rumieniło się pierwszymi promieniami słońca.
Korzystając z poranka wolnego od
ślęczenia w laboratorium, lub na zajęciach, Lily siedziała na
trybunach, rozkoszując się świeżym powietrzem i obserwując
trenujących piłkarzy. Rozgrywali właśnie minimeczyk. Na jednej
bramce stał Boy Waterman, na drugiej Przemek, który jak zwykle w
obecności Lily, dostał skrzydeł u ramion i popisywał się
zabójczymi paradami. Lubiła patrzeć gdy grał. Wkładał w to tyle
serca, tyle siebie, no i ten ogień w jego oczach, gdy wychodził na
boisko, nie na trening, ale na prawdziwy mecz... To było coś, co
Lily bardzo szanowała, a zarazem ją to niezmiernie pociągało.
Sama miała swoją pasję, chemię i nie potrafiłaby być z facetem,
który żadnej nie posiada, któremu do szczęścia wystarczają
ciepłe kapcie i obiad pod nos. Od Lily by go pewnie zresztą nie
dostał, nie była dobra w gotowaniu i nie przepadała za tym.
Przyjrzała się z rozczuleniem
jego szczupłej sylwetce, wyprężonej właśnie w próbie sięgnięcia
piłki. Ach ten Przemek! Wojownik w bramce, ale poza nią taki
delikatny i czuły. Gdyby go nie powstrzymała usiłowałby zapewne
przepuścić swoje zarobki, próbując wykupić cały plon
kwiaciarski holenderskich szklarni. Wytłumaczyła mu jednak, że w
kwiatach brodzić nie musi, choć docenia potrzebę romantycznego
gestu.
Z miłych rozmyślań wyrwało ją
rytmiczne mlaskanie, rozlegające się gdzieś nad jej uchem.
Obejrzała się. W rzędzie powyżej mościła się właśnie jakaś
osoba. Przedziwna ta istota miała nóżki chude jak wykałaczki i
mimo chłodnego wiatru maksymalnie wyeksponowane za pomocą
minispódniczki. Powyżej pasa chudość jednak chwilowo znikała,
ustępując dwóm, niewątpliwie sztucznym piersiom, które wypływały
z dekoltu różowego sweterka. Ciamkający odgłos natomiast był
skutkiem tego, iż osoba żuła gumę, z rozmachem i nie zamykając
pomalowanych na różowo i obwiedzionych ciemną konturówką ust.
Widząc iż Lily się odwróciła, posłała jej niechętne
spojrzenie spod czarnych brwi.
"Ona je sobie markerem
malowała?" pomyślała Lily.
Kobieta odchyliła głowę, tak
aby jej blond włosy mogły łopotać na wietrze i jęła dopingować
zawodników. Po dłuższej chwili Lily zdołała zrozumieć jeden z
okrzyków.
- Psimek Titoooooon! -
wrzeszczała mianowicie blondynka. - Psiiiiiiiiiiiiiimeeeeeek!
- Ja ci dam zaraz Psimka -
mruknęła Lily pod nosem po polsku.
Meczyk się skończył. Zdyszany
Tytoń wspiął się na trybuny, zanim Lily zdołała z nich zejść
i chwycił ją w objęcia.
- To ja, twój
tygrrrrrrrrrrrrrrrrrys! - oznajmił, obsypując dziewczynę gradem
pocałunków.
- Cześć tygrysie - Lily nie
pozostawała dłużna.
Nagle za ich plecami rozległo
się kasłanie gruźlika w ostatnim stadium.
- Hey Psimek - blondyna łopotała
zalotnie rzęsami.
- A cześć Lotte - Tytoń
odwrócił się z powrotem do Lily. - To co, mała kawka ze mną i
chłopakami?
Zeszli do pomieszczeń klubowych,
gdzie nad kawą siedzieli już Boy Waterman, Ola Toivonen i Mark van
Bommel.
- To jest Lily, a to Mark, Boy i
Ola - przedstawił elegancko Tytoń po angielsku.
- Hej chłopcy - nie wiadomo skąd
zmaterializowała się Lotte. - Mogę się dosiąść?
Bommel bez słowa wskazał jej
miejsce obok siebie. Oczywiście wbiła się obok Przemka, spychając
Lily na Watermana.
Po chwili trajkotała już jak
najęta, monopolizując konwersację, podtykając Przemkowi biust pod
nos przy każdej okazji i traktując Lily jak powietrze.
- Co to za jedna? - Lily
nieelegancko zaszeptała do Watermana.
- Kretynka - odparł. - Niestety
również siostrzenica prezesa, więc musimy być dla niej mili. A to
nie jest łatwe...
Tymczasem Lotte rozparła się
demonstracyjnie, opierając rękę na stole tuż przed twarzą Lily.
- Mój tata jest taki kochany,
obiecał mi karierę piosenkarki i wiecie, wczoraj byłam na
pierwszych nagraniach - trajkotała.
- Czy możesz zabrać tę rękę?
- zapytała Lily przez zaciśnięte zęby.
Lotte ją po raz kolejny
zignorowała.
- Lotte, czy możesz się
przesiąść? - zapytał Przemek, mozliwie dyplomatycznie. - Mark się
posunie, będzie ci wygodniej koło niego. I przestaniesz zasłaniać
Lily.
Odęła wzgardliwie usta.
- Ale mnie tu dobrze, Psimek, tak
koło ciebie. - prawie się na nim położyła.
- Natychmiast przestań! -
zażądał Przemek, odpychając ją.
Odsunęła się. Na chwilę.
- A ty Psimek zabierz mnie ze
soba do Sevilli, cooo?
- Do jakiej Sevilli? - zapytała
Lily, zdumiona.
- Hiszpanie się koło niego
kręcą - odparł Ola. - Chcą go na przyszły sezon.
- Będę twoją WAG! Będziemy
się opalać na plażach! Będą nas fotografować! - wrzasnęła
radośnie Lotte.
- Po pierwsze Sevilla nie leży
nad morzem - rzekł Przemysław z furią. - Po drugie, ja się nie
opalam, bo mam za jasną cerę, a po trzecie, mam, do cholery,
dziewczynę, która, tak się składa tu siedzi, a którą ty
traktujesz w sposób obraźliwy. Kocham Lily, ciebie nie chcę,
rozumiesz?
Lotte odwróciła się do niego
plecami, wyraźnie nadąsana.
- No co za rażący brak klasy! -
rzekła.
- Na temat klasy nie powinni się
wypowiadać ludzie, którzy jej nie posiadają - rzekła Lily
słowiczym głosem.
Blondynka zerwała się, niemal
wywracając łokciem kawę Oli, prychnęła gniewnie i wyszła.
"Muszę później pogadać z
Przemkiem o tej Sewilli" pomyślała Lily.
Wieczorem do Pii wpadła Marika,
z tomem zatytułowanym "Kuchnia Polska" pod pachą.
- Tak mi wpadło w ręce na
wyprzedaży - oznajmiła, wręczając go córce. - Tobie się przyda,
ja i tak nie lubię stac przy garach.
- Mamo! - zaprotestowała Pia.
- No cóż? - zdziwiła się
Marika. - Nie powiesz mi, że pan Marcin nie był dzisiaj u ciebie na
obiedzie.
- Na obiedzie nie, ale na
śniadaniu... - wyznała Pia, a oczy jej lśniły jak gwiazdy.
Matka przyjrzała jej się
uważnie.
- Na pewno ci się przyda ta
książka - oceniła. - Ty lubisz karmić mężczyzn na których ci
zależy.
- Ja nie wiem co w ciebie
wstąpiło - zirytowała się Pia, pakując tomiszcze do kuchennej
szafki. - Nigdy się nie mieszałaś do mojego życia uczuciowego!
- Bo to jest dobry człowiek,
moja droga i widzę, że coś między wami jest - Marika przystąpiła
do parzenia herbaty. - Nie wpychałabym ci nikogo na siłę, pana
Marcina też nie, ale boję się kochanie, że ze strachu możesz
zrobić coś... no wiesz. Zamknąć się jak małż.
- Mamooooooo!
- Tak, córko? Próbuję cię
wspierać. Możliwe, że nieco przesadzam, to mi się zdarza. -
Marika nalała wrzątku do czajniczka z liśćmi i zakryła go
pokrywką.
- Kocham cię, mamuś, ale
czasami mam ochotę udusić - westchnęła Pia. Wyjęła filiżanki z
kredensu.
- Och, też mam cię ochotę
udusić i to bardzo często - odparła pani Bartmann, nalewając
wonnego naparu do naczyń i dopełniając wrzątkiem. - Na przykład
teraz. Kiedy mianowicie miałaś zamiar mi powiedzieć, że cię
wczoraj napadnięto?
Pia wytrzeszczyła oczy.
- Skąd wiesz?
Marika wzruszyła ramionami.
- Początek napadu uwiecznił się
na monitoringu tej japońskiej restauracji w której wczoraj byłyśmy,
a której właściciel jest...
-...twoim przyjacielem -
dokończyła Pia z rezygnacją.
- Tak - rzekła jej matka. - Moim
przyjacielem. I przeglądając rano taśmy rozpoznał ciebie,
bandzior niestety trzymał swój parszywy ryj w cieniu.
Przez chwilę panowało
milczenie, z góry tylko dochodziło stłumione fałszowanie Wasyla
pod prysznicem.
- Słuchu to on nie ma - mruknęła
Marika. - Ale to drobiazg. Wracając do tematu, czy mnie się
słusznie zdaje, że to sprawka Felixa?
- Bardzo słusznie - mruknęła
Pia.
- Nosem już mi wychodzi, ten
Felix! - warknęła wkurzona pani Bartmann. - Czy ta menda nie ma
własnego życia? Na przykład we włosach łonowych tej dmuchanej
lali, którą poślubił?
- Ona na pewno ma zrobioną
brazylijską - zauważyła smętnie Pia.
- To była przenośnia. Pia,
kochanie, wiem, że to trudne, ale coś z tym trzeba będzie zrobić!
Tak być nie...
Przerwało jej energiczne pukanie
do drzwi. Za nimi stał uśmiechnięty niczym rekin z encyklopedii
Wasyl, z czupryną jeszcze wilgotną po myciu. I z bukietem tulipanów
w dłoni.
- Dobry wieczór, pani Bartmann -
zagaił, całując szarmancko dłoń Mariki. - Czy jest Pia?
________________________________________________________________________
Wybaczcie nam straszny poślizg, ale epidemia grypy szaleje i nas też nie oszczędza. Rozdzialik pisany był długo i na raty, ale mamy nadzieję, że Wam się spodoba. życzymy miłego czytania!
Fiolka&Martina
O jak cudowniulko! Tak się naczekałam na nową nocię! I jest!!! Oni są tacy słodziulcy, Wasylek i Piusia!
OdpowiedzUsuń"Takie wiesz, pudełko w pudełku, a w tym pudełku kolejne pudełko. I otwierając kolejne wieczko człowiek się zastanawia co tam jeszcze znajdzie. A po otwarciu i tak jest zadziwiony" Naprawdę fajnie to ujęłaś :)
OdpowiedzUsuńLotte ... taka słodka idiotka ale jakoś ją lubię :) Lily i Przemek są już parą ale mam nadzieję że nie wpadną teraz w rutynę ;)
Codziennie tu wchodziłam licząc, że coś nowego się pojawiło, a ja po prostu nie dostałam informacji. Oficjalnie mówię, że tydzień bez nowego rozdziału na tym blogu zdecydowanie traci na wartości.
OdpowiedzUsuńNo, ale do rzeczy...WASYL I TYTEK <3<3, no kocham was za to opowiadanie!!
Tyle;)
Błagam nie każcie długo czekać na następny...
Popłakałam się ze śmiechu przez tą całą Lotte! Plastic fantastic jak to połowa lasek w Holandii.
OdpowiedzUsuńNo i bardzo mi się podobała poranna akcja w mieszkaniu Pii :) Och ten Wasylek i Disney <3
Pozdrawiam! :)
Lotte jest rozbrajająca. Zawsze śmieszą mnie takie słodkie idiotki. Myśli, że jak ma bogatego ojca to wszystko jej wolno. Dobrze, że Przemek jasno i wyraźnie powiedział, co ma dziewczynę.
OdpowiedzUsuńPia coraz częściej rozmyśla o Wasylu, to dobrze wróży :D
Pozdrawiam ;)
"Ja się nie opalam, bo mam za jasną cerę" - nie wiem czemu, ale padłam ze śmiechu :D
OdpowiedzUsuńWasyl i Pia . Hmmm. Teraz to ja jestem stóprocentowo pewna, że coś do siebie czują!
Felix to największy błąd w życiu Pii. Nawet teraz nie da jej spokoju. Aż się boję co ta menda jeszcze wykombinuje.
Lotte jest rozbrajająco-denerwująca. Nie dziwię się Przemkowi, że powiedział jej dosadnie co myśli o jej podchodach. Normalnie jestem z niego dumna, bo zachował się jak prawdziwy facet :D
OdpowiedzUsuńNatomiast jeśli chodzi o Pię i Przemka to ogromnie podobał mi się ten fragment z pudełeczkami. Wyszedł z tego naprawdę "ładny" komplement w stronę Wasyla. No i mam wrażenie, że ona coś zaczyna do niego czuć. Niby z jednej strony wmawia sobie, że jest to za wcześnie, a z drugiej chciałaby by być blisko niego. Zastanawiające jest jej rozmyślanie o Wasylu.
Życzę weny i czekam na jedenasty rozdział :)
p.s. A widziałaś ten trailer z Wasylem do tego filmu "Będziesz legendą człowieku"?
Obie widzialysmy ten trailer :-D
OdpowiedzUsuń