sobota, 16 marca 2013

Rozdział 10




Tej nocy Pia nie mogła długo zasnąć, a potem obudziła się bardzo wcześnie. Było jeszcze kompletnie ciemno, wyciągnęła więc rękę spod kołdry i spojrzała na komórkę. Czwarta czterdzieści pięć. Narzuciła pościel na głowę, usiłując złapać jeszcze trochę snu, nie pomagało. Po krótkim przewracaniu się w łóżku i wypróbowaniu wszystkich możliwych pozycji do spania, skapitulowała i poszła do kuchni. Po drodze, w lustrze na korytarzu, złapała kątem oka widok rozczochranego straszydła, odzianego w spraną piżamę z wizerunkiem Tygryska i napisem "Bryknij mnie!". Ziewnęła jak krokodyl ludojad i sięgnęła po puszkę z kawą, zastanawiając się co teraz zrobić z Wasylem. Miał rację, wczorajszy wieczór, po tym co się stało, to był fatalny moment na to... na to, co o mało nie zaszło i była mu szalenie wdzięczna, że się powstrzymał od wykorzystania jej słabości i rozdygotania.
Był tylko jeden problem.
Pia miała szaloną ochotę, żeby to jednak zaszło, tym razem z pełnym rozmysłem i premedytacją ich obojga. Och, jak bardzo tego chciała... Na samo wspomnienie tamtej chwili robiło jej się gorąco, a zdradziecka wyobraźnia kazała myśleć, jak on wygląda, cały nagi, jak by to było go dotykać...
Odstawiła z łomotem kubek na blat, gotowa odkręcić zimną wodę i wsadzić głowę do zlewu. Noż cholera, samej siebie nie poznawała. Nie to, żeby była szczególnie pruderyjna, ale spotkała Feliksa jako młoda dziewczyna, szybko wyszła za niego za mąż, nie miała więc wielu doświadczeń w tej materii, zwłaszcza, że Feliks lubił dużo opowiadać o swym łóżkowym potencjale, ale gdy przychodziło do realizacji... No cóż, Don Juan de Marco to z niego nie był, delikatnie mówiąc. Dlatego Pia, w dojrzałym wieku lat 28, nie była do końca świadoma jak jej ciało może reagować na mężczyznę, zwłaszcza takiego, który emanował zapowiedzią bezpieczeństwa, siłą, a jednocześnie delikatnością.
I w związku z tym, była zaskoczona, że jej ciało reaguje na Marcina właśnie tak. Dzikim i niepohamowanym entuzjazmem.
A jednocześnie wciąż się bała. Od rozwodu minęło niewiele czasu, nie chciała kolejnej pomyłki. Do licha ciężkiego, nie skończyła jeszcze lizać ran po tej żałosnej farsie, zwanej małżeństwem. I co, ma od razu skakać na głęboką wodę? No nie. Nie skoczy, za wcześnie i za szybko.
Z drugiej strony zaś zaciągnięcie Wasyla do łóżka na jednorazową, czy kilkurazową przygodę, po prostu nie wchodziło w rachubę. Nie po tym, co dla niej zrobił, nie po tym, gdy ją bronił i był dla niej oparciem. Toż to człowiek, nie jednorazowy kubek, też ma swoje problemy, a gdyby go tym skrzywdziła? O nie. Nigdy. Przenigdy.
Bulgotanie perkolatora przywróciło ją do rzeczywistości. Zestawiła urządzenie z ognia, nalała sobie kawy i wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
Pia zmartwiała, niepewna, czy uciekać, czy też walić w najbliższą rurę by wezwać Wasyla. Po chwili podeszła do drzwi ostrożnie i wyjrzała przez wizjer. Całość pola widzenia wypełniała szeroka klata, obleczona w podkoszulek z nadrukiem. Serce Pii wywinęło radosnego kozła.
- Cześć Wasyl - otworzyła błyskawicznie, uśmiechając się.
Wasyl zamrugał kompletnie zaspanymi oczkami.
- Cze-eh-ść- rzekł, tłumiąc usilnie ziewnięcie. - Coś nie mogłem spać w nocy. Jak z tym u ciebie?
- No wchodź - Pia z trudem opanowała chęć wciągnięcia go do środka. - Też nie spałam za dobrze.
- Masz może kawy? Mnie się skończyła - zełgał Marcin bez mrugnięcia. Tak naprawdę chciał zobaczyć Pię, ale głupio mu było tak wbijać, bez żadnego pretekstu.
- Mam, świeżo zaparzoną. Już nalewam! - oznajmiła Pia, wchodząc do kuchni. W tym momencie przypomniała sobie jak wygląda - wronie gniazdo na głowie, sprana piżama na tyłku i to jeszcze z dziecinnym nadrukiem. Aj.
Przygładziła nerwowo Tygryska na piersiach.
- Przepraszam cię za ten strój - powiedziała. - Nie zdążyłam się jeszcze ubrać i w ogóle...
Marcin uśmiechnął się szeroko i odsunął jej krzesło.
- Wyglądasz prześlicznie - zapewnił. - Poza tym, tego... Ja też lubię kreskówki Disneya.
- Naprawdę? - Pia zastygła na moment z dwoma kubkami kawy w dłoniach.
- No. Mam koszulkę z Gburkiem - wyznał, lekko się rumieniąc. - I kubek z Puchatkiem.
Pia siadła machinalnie na krześle, gapiąc się na Wasyla z rozdziawioną buzią.
- Wiesz co - oznajmiła stawiając kubki - jesteś jak pudełko niespodzianka. Takie wiesz, pudełko w pudełku, a w tym pudełku kolejne pudełko. I otwierając kolejne wieczko człowiek się zastanawia co tam jeszcze znajdzie. A po otwarciu i tak jest zadziwiony.
Wasyl spuścił wzrok na stół, uśmiechając się przy tym.
- No toś mnie skomplementowała - powiedział, wpatrując się w kawę w kubku. Nie śmiał, po prostu nie śmiał spojrzeć jej teraz w oczy. Obawiał się, że po prostu wpadłby jak śliwka w kompot. - Ale wiesz co? Ty też jesteś wyjątkowa. Nie myślisz stereotypami, tylko starasz się patrzeć w człowieka.
Zebrał się na odwagę i oderwał spojrzenie od napoju. Oczy Pii były błękitne i świetliste jak letnie niebo.
- A ja, kretyn jeden, nawet ci porządnie nie podziękowałem za to, że mi pomogłaś z pismakami - westchnął.
- Już ci mówiłam, to była tylko drobna odpłata, za to, że TY mi pomogłeś. Zawsze jesteś wtedy gdy... - zaplątała się. - Tak jak wczoraj...
- No właśnie - Wasyl, na wspomnienie poprzedniego wieczoru poczuł się znienacka jak podły uwodziciel. Czy też raczej podły niedoszły uwodziciel. - Ja cię przepraszam, chyba mnie trochę ponio...
Nie zdążył dokończyć, bo Pia przyłożyła mu palec do ust.
- Ani słowa, proszę - powiedziała szybko. - Nie masz za co przepraszać.
Ukrył jej dłoń w swoich wielkich łapach i tak siedzieli, wpatrzeni w siebie, a w oknie niebo rumieniło się pierwszymi promieniami słońca.
Korzystając z poranka wolnego od ślęczenia w laboratorium, lub na zajęciach, Lily siedziała na trybunach, rozkoszując się świeżym powietrzem i obserwując trenujących piłkarzy. Rozgrywali właśnie minimeczyk. Na jednej bramce stał Boy Waterman, na drugiej Przemek, który jak zwykle w obecności Lily, dostał skrzydeł u ramion i popisywał się zabójczymi paradami. Lubiła patrzeć gdy grał. Wkładał w to tyle serca, tyle siebie, no i ten ogień w jego oczach, gdy wychodził na boisko, nie na trening, ale na prawdziwy mecz... To było coś, co Lily bardzo szanowała, a zarazem ją to niezmiernie pociągało. Sama miała swoją pasję, chemię i nie potrafiłaby być z facetem, który żadnej nie posiada, któremu do szczęścia wystarczają ciepłe kapcie i obiad pod nos. Od Lily by go pewnie zresztą nie dostał, nie była dobra w gotowaniu i nie przepadała za tym.
Przyjrzała się z rozczuleniem jego szczupłej sylwetce, wyprężonej właśnie w próbie sięgnięcia piłki. Ach ten Przemek! Wojownik w bramce, ale poza nią taki delikatny i czuły. Gdyby go nie powstrzymała usiłowałby zapewne przepuścić swoje zarobki, próbując wykupić cały plon kwiaciarski holenderskich szklarni. Wytłumaczyła mu jednak, że w kwiatach brodzić nie musi, choć docenia potrzebę romantycznego gestu.
Z miłych rozmyślań wyrwało ją rytmiczne mlaskanie, rozlegające się gdzieś nad jej uchem. Obejrzała się. W rzędzie powyżej mościła się właśnie jakaś osoba. Przedziwna ta istota miała nóżki chude jak wykałaczki i mimo chłodnego wiatru maksymalnie wyeksponowane za pomocą minispódniczki. Powyżej pasa chudość jednak chwilowo znikała, ustępując dwóm, niewątpliwie sztucznym piersiom, które wypływały z dekoltu różowego sweterka. Ciamkający odgłos natomiast był skutkiem tego, iż osoba żuła gumę, z rozmachem i nie zamykając pomalowanych na różowo i obwiedzionych ciemną konturówką ust. Widząc iż Lily się odwróciła, posłała jej niechętne spojrzenie spod czarnych brwi.
"Ona je sobie markerem malowała?" pomyślała Lily.
Kobieta odchyliła głowę, tak aby jej blond włosy mogły łopotać na wietrze i jęła dopingować zawodników. Po dłuższej chwili Lily zdołała zrozumieć jeden z okrzyków.
- Psimek Titoooooon! - wrzeszczała mianowicie blondynka. - Psiiiiiiiiiiiiiimeeeeeek!
- Ja ci dam zaraz Psimka - mruknęła Lily pod nosem po polsku.
Meczyk się skończył. Zdyszany Tytoń wspiął się na trybuny, zanim Lily zdołała z nich zejść i chwycił ją w objęcia.
- To ja, twój tygrrrrrrrrrrrrrrrrrys! - oznajmił, obsypując dziewczynę gradem pocałunków.
- Cześć tygrysie - Lily nie pozostawała dłużna.
Nagle za ich plecami rozległo się kasłanie gruźlika w ostatnim stadium.
- Hey Psimek - blondyna łopotała zalotnie rzęsami.
- A cześć Lotte - Tytoń odwrócił się z powrotem do Lily. - To co, mała kawka ze mną i chłopakami?
Zeszli do pomieszczeń klubowych, gdzie nad kawą siedzieli już Boy Waterman, Ola Toivonen i Mark van Bommel.
- To jest Lily, a to Mark, Boy i Ola - przedstawił elegancko Tytoń po angielsku.
- Hej chłopcy - nie wiadomo skąd zmaterializowała się Lotte. - Mogę się dosiąść?
Bommel bez słowa wskazał jej miejsce obok siebie. Oczywiście wbiła się obok Przemka, spychając Lily na Watermana.
Po chwili trajkotała już jak najęta, monopolizując konwersację, podtykając Przemkowi biust pod nos przy każdej okazji i traktując Lily jak powietrze.
- Co to za jedna? - Lily nieelegancko zaszeptała do Watermana.
- Kretynka - odparł. - Niestety również siostrzenica prezesa, więc musimy być dla niej mili. A to nie jest łatwe...
Tymczasem Lotte rozparła się demonstracyjnie, opierając rękę na stole tuż przed twarzą Lily.
- Mój tata jest taki kochany, obiecał mi karierę piosenkarki i wiecie, wczoraj byłam na pierwszych nagraniach - trajkotała.
- Czy możesz zabrać tę rękę? - zapytała Lily przez zaciśnięte zęby.
Lotte ją po raz kolejny zignorowała.
- Lotte, czy możesz się przesiąść? - zapytał Przemek, mozliwie dyplomatycznie. - Mark się posunie, będzie ci wygodniej koło niego. I przestaniesz zasłaniać Lily.
Odęła wzgardliwie usta.
- Ale mnie tu dobrze, Psimek, tak koło ciebie. - prawie się na nim położyła.
- Natychmiast przestań! - zażądał Przemek, odpychając ją.
Odsunęła się. Na chwilę.
- A ty Psimek zabierz mnie ze soba do Sevilli, cooo?
- Do jakiej Sevilli? - zapytała Lily, zdumiona.
- Hiszpanie się koło niego kręcą - odparł Ola. - Chcą go na przyszły sezon.
- Będę twoją WAG! Będziemy się opalać na plażach! Będą nas fotografować! - wrzasnęła radośnie Lotte.
- Po pierwsze Sevilla nie leży nad morzem - rzekł Przemysław z furią. - Po drugie, ja się nie opalam, bo mam za jasną cerę, a po trzecie, mam, do cholery, dziewczynę, która, tak się składa tu siedzi, a którą ty traktujesz w sposób obraźliwy. Kocham Lily, ciebie nie chcę, rozumiesz?
Lotte odwróciła się do niego plecami, wyraźnie nadąsana.
- No co za rażący brak klasy! - rzekła.
- Na temat klasy nie powinni się wypowiadać ludzie, którzy jej nie posiadają - rzekła Lily słowiczym głosem.
Blondynka zerwała się, niemal wywracając łokciem kawę Oli, prychnęła gniewnie i wyszła.
"Muszę później pogadać z Przemkiem o tej Sewilli" pomyślała Lily.
Wieczorem do Pii wpadła Marika, z tomem zatytułowanym "Kuchnia Polska" pod pachą.
- Tak mi wpadło w ręce na wyprzedaży - oznajmiła, wręczając go córce. - Tobie się przyda, ja i tak nie lubię stac przy garach.
- Mamo! - zaprotestowała Pia.
- No cóż? - zdziwiła się Marika. - Nie powiesz mi, że pan Marcin nie był dzisiaj u ciebie na obiedzie.
- Na obiedzie nie, ale na śniadaniu... - wyznała Pia, a oczy jej lśniły jak gwiazdy.
Matka przyjrzała jej się uważnie.
- Na pewno ci się przyda ta książka - oceniła. - Ty lubisz karmić mężczyzn na których ci zależy.
- Ja nie wiem co w ciebie wstąpiło - zirytowała się Pia, pakując tomiszcze do kuchennej szafki. - Nigdy się nie mieszałaś do mojego życia uczuciowego!
- Bo to jest dobry człowiek, moja droga i widzę, że coś między wami jest - Marika przystąpiła do parzenia herbaty. - Nie wpychałabym ci nikogo na siłę, pana Marcina też nie, ale boję się kochanie, że ze strachu możesz zrobić coś... no wiesz. Zamknąć się jak małż.
- Mamooooooo!
- Tak, córko? Próbuję cię wspierać. Możliwe, że nieco przesadzam, to mi się zdarza. - Marika nalała wrzątku do czajniczka z liśćmi i zakryła go pokrywką.
- Kocham cię, mamuś, ale czasami mam ochotę udusić - westchnęła Pia. Wyjęła filiżanki z kredensu.
- Och, też mam cię ochotę udusić i to bardzo często - odparła pani Bartmann, nalewając wonnego naparu do naczyń i dopełniając wrzątkiem. - Na przykład teraz. Kiedy mianowicie miałaś zamiar mi powiedzieć, że cię wczoraj napadnięto?
Pia wytrzeszczyła oczy.
- Skąd wiesz?
Marika wzruszyła ramionami.
- Początek napadu uwiecznił się na monitoringu tej japońskiej restauracji w której wczoraj byłyśmy, a której właściciel jest...
-...twoim przyjacielem - dokończyła Pia z rezygnacją.
- Tak - rzekła jej matka. - Moim przyjacielem. I przeglądając rano taśmy rozpoznał ciebie, bandzior niestety trzymał swój parszywy ryj w cieniu.
Przez chwilę panowało milczenie, z góry tylko dochodziło stłumione fałszowanie Wasyla pod prysznicem.
- Słuchu to on nie ma - mruknęła Marika. - Ale to drobiazg. Wracając do tematu, czy mnie się słusznie zdaje, że to sprawka Felixa?
- Bardzo słusznie - mruknęła Pia.
- Nosem już mi wychodzi, ten Felix! - warknęła wkurzona pani Bartmann. - Czy ta menda nie ma własnego życia? Na przykład we włosach łonowych tej dmuchanej lali, którą poślubił?
- Ona na pewno ma zrobioną brazylijską - zauważyła smętnie Pia.
- To była przenośnia. Pia, kochanie, wiem, że to trudne, ale coś z tym trzeba będzie zrobić! Tak być nie...
Przerwało jej energiczne pukanie do drzwi. Za nimi stał uśmiechnięty niczym rekin z encyklopedii Wasyl, z czupryną jeszcze wilgotną po myciu. I z bukietem tulipanów w dłoni.
- Dobry wieczór, pani Bartmann - zagaił, całując szarmancko dłoń Mariki. - Czy jest Pia?
________________________________________________________________________
Wybaczcie nam straszny poślizg, ale epidemia grypy szaleje i nas też nie oszczędza. Rozdzialik pisany był długo i na raty, ale mamy nadzieję, że Wam się spodoba. życzymy miłego czytania!
Fiolka&Martina

8 komentarzy:

  1. O jak cudowniulko! Tak się naczekałam na nową nocię! I jest!!! Oni są tacy słodziulcy, Wasylek i Piusia!

    OdpowiedzUsuń
  2. "Takie wiesz, pudełko w pudełku, a w tym pudełku kolejne pudełko. I otwierając kolejne wieczko człowiek się zastanawia co tam jeszcze znajdzie. A po otwarciu i tak jest zadziwiony" Naprawdę fajnie to ujęłaś :)
    Lotte ... taka słodka idiotka ale jakoś ją lubię :) Lily i Przemek są już parą ale mam nadzieję że nie wpadną teraz w rutynę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Codziennie tu wchodziłam licząc, że coś nowego się pojawiło, a ja po prostu nie dostałam informacji. Oficjalnie mówię, że tydzień bez nowego rozdziału na tym blogu zdecydowanie traci na wartości.
    No, ale do rzeczy...WASYL I TYTEK <3<3, no kocham was za to opowiadanie!!
    Tyle;)
    Błagam nie każcie długo czekać na następny...

    OdpowiedzUsuń
  4. Popłakałam się ze śmiechu przez tą całą Lotte! Plastic fantastic jak to połowa lasek w Holandii.
    No i bardzo mi się podobała poranna akcja w mieszkaniu Pii :) Och ten Wasylek i Disney <3
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Lotte jest rozbrajająca. Zawsze śmieszą mnie takie słodkie idiotki. Myśli, że jak ma bogatego ojca to wszystko jej wolno. Dobrze, że Przemek jasno i wyraźnie powiedział, co ma dziewczynę.
    Pia coraz częściej rozmyśla o Wasylu, to dobrze wróży :D
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. "Ja się nie opalam, bo mam za jasną cerę" - nie wiem czemu, ale padłam ze śmiechu :D
    Wasyl i Pia . Hmmm. Teraz to ja jestem stóprocentowo pewna, że coś do siebie czują!
    Felix to największy błąd w życiu Pii. Nawet teraz nie da jej spokoju. Aż się boję co ta menda jeszcze wykombinuje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Lotte jest rozbrajająco-denerwująca. Nie dziwię się Przemkowi, że powiedział jej dosadnie co myśli o jej podchodach. Normalnie jestem z niego dumna, bo zachował się jak prawdziwy facet :D
    Natomiast jeśli chodzi o Pię i Przemka to ogromnie podobał mi się ten fragment z pudełeczkami. Wyszedł z tego naprawdę "ładny" komplement w stronę Wasyla. No i mam wrażenie, że ona coś zaczyna do niego czuć. Niby z jednej strony wmawia sobie, że jest to za wcześnie, a z drugiej chciałaby by być blisko niego. Zastanawiające jest jej rozmyślanie o Wasylu.
    Życzę weny i czekam na jedenasty rozdział :)

    p.s. A widziałaś ten trailer z Wasylem do tego filmu "Będziesz legendą człowieku"?

    OdpowiedzUsuń
  8. Obie widzialysmy ten trailer :-D

    OdpowiedzUsuń