Kiedy Marika Bartmann otwierała
przed laty Teatr Bez Nazwy, na poddaszu sąsiadującej z nim
kamienicy znajdował się wyłącznie kurz, mysie bobki i kilka
starych gratów, których ktoś zapomniał. Sama Marika, wraz z
malutką Pią, mieszkała wtedy jeszcze w skromnej kawalerce na
przedmieściach, nie grzeszącej nadmiarem przestrzeni do tego
stopnia, że w kuchni człowiek potykał się o własny tyłek, a w
łazience dwie osoby tworzyły morderczy ścisk. Marika nie lubiła
ścisku, tak więc gdy tylko założony przez nią teatr przeistoczył
się z półamatorskiego przedsięwzięcia w zupełnie profesjonalną
instytucję kulturalną, generującą coraz większe zyski, zaczęła
rozglądać się za większym lokalem. A że lubiła wyzwania, nie
nabyła gotowego apartamentu, wykupiła za to strych w kamienicy obok
i przystąpiła do przerabiania go, zarówno rękami fachowców jak i
niekiedy własnymi. Efektem było mieszkanie tyleż obszerne, co
przytulne, z pięknie wyeksponowanym belkowaniem, przestronną
kuchnią, jadalnią, w której można było jeździć na wrotkach
wokół wielkiego stołu (a Marika lubiła biesiadować z
przyjaciółmi), salonem o podobnych rozmiarach, dwoma pokojami
gościnnymi na wszelki wypadek, jak również z sypialniami pani domu
i jej latorośli.
To ostatnie pomieszczenie, od
dawna puste, ostatnio odzyskało jednak lokatorkę. Pia po prostu
zjawiła się pewnego dnia o poranku, wlekąc za sobą ponuro niedużą
walizkę i zapytała, czy może tu trochę pomieszkać.
- Bardzo cię proszę - odparła
zaskoczona Marika, wpuszczając córkę do środka. - Miałam jednak
wrażenie, że posiadasz własne mieszkanie?
- Posiadam - odparła Pia
apatycznie. - I nie chcę w nim aktualnie przebywać.
Szurnęła walizkę do kąta i
poczłapała do kuchni, gdzie natychmiast oklapła na najbliższym
krześle. Marika tylko uniosła brew i nastawiła czajnik.
- A co mianowicie jest tego
przyczyną? - zapytała.
- To, że mieszkając tam,
musiałabym widywać Wasyla. Nie chcę.
Odrobina ukropu poleciała
zamiast do filiżanki na nogi Mariki. Pani Bartmann syknęła jak
ranny wąż, zdołała jednak dokończyć operację parzenia herbaty
i postawić naczynia z napojem na stole.
- Co on ci zrobił? - spytała
podirytowana.
- Gazet nie czytasz? - Pia
wpatrywała się ponuro w paproch dryfujący po powierzchni herbaty.
- Die Zeitung o tym pisał chyba trzy dni z rzędu.
- Die Zeitung to nie gazeta,
tylko ścierwo nalezące do twojego eksmęża - oznajmiła z mocą
Marika. - Nie tknęłabym tego nawet narzędziem na długim trzonku.
Podaj mi proszę cukier.
- Otóż Die Zeitung napisał -
kontynuowała Pia, przysunąwszy matce cukiernicę - że Wasyl, ten
dżentelmen, jak go nazwałaś, odwiedził sobie na zgrupowaniu
burdel. A potem jeszcze obmacywał publicznie jakąś cizię.
- Przepraszam, ty im wierzysz?
- Tam były zdjęcia, mamo. A
kolega Wasyla z reprezentacji potwierdził, że on był w burdelu,
słyszałam to!
Marika zastanowiła się przez
chwilę.
- A co Wasyl na to? - zapytała
krótko.
- Nie wiem, mam to gdzieś -
odparła jej córka, równie krótko.
Od tej rozmowy minęły dwa
tygodnie, a Pia wciąż snuła się jak duch po mieszkaniu. Nie
chodziła do pracy, wspólnik wysłał ją na przymusowy urlop, każąc
sobie wszystko przemyśleć.
Kiedy Marika wpadła koło
trzeciej do domu, jej córka siedziała w salonie, odziana w piżamę
i szlafrok, czytając, zapewne dla rozrywki, książkę pod tytułem
"Stulecie seryjnych morderców". Na stoliku koło jej
fotela stał wielki kubek kakao.
- Może byś się ubrała? -
zasugerowała Marika niezobowiązująco.
- Nie chcę - odparła Pia, nie
odrywając oka od rozdziału o Tedzie Bundy.
- Będę miała gości -
ostrzegła ją matka. - Chcesz paradować przed nimi w tym stroju?
Pia popatrzyła na swój
szlafrok, oraz piżamę z Piękną i Bestią. To niestety uruchomiło
ciąg skojarzeń, nieuchronnie kończących się na niejakim
Wasilewskim i jego koszulce z Gburkiem.
- Szlag by to trafił - warknęła,
zatrzaskując książkę. - Musisz mi go przypominać?
Marika wzniosła oczy do niebios.
- Ja o nim nic nie mówię -
odparła. - To ty zaczęłaś.
- Nieważne - poważna pani
prawnik rzuciła dzieło o seryjnych zbrodniarzach na stolik. - Idę
się ubrać.
Obiad z udziałem kilku aktorów
udał się całkiem nieźle, prym zaś wodził niejaki Marcel
Schmidt, urodziwy blondyn, świeżo zatrudniony do roli Burrsa w
"Wild Party". Marika nie mogła jakoś przełamać w sobie
pewnej rezerwy wobec tego człowieka, jednak Pia w jego towarzystwie
przestała zachowywać się jak zombie i zaczęła wykazywać
odrobinę ludzkich reakcji.
- To był pierwszy raz, od czasu
jak wybuchła ta cała afera burdelowa - westchnęła Marika, siedząc
w kuchni Neumayerów tego samego dnia późnym wieczorem. - Wcześniej
albo miała wszystko gdzieś, albo zachowywała się jak obrażona
czternastolatka.
- Nic do mnie nie mów na ten
temat - mruknęła Agata. - Lily mi siąka w słuchawkę bez ustanku
i mówi, że tęskni za Tytoniem. ale jak pytam, czemu z nim zerwała,
to milczy. Oszaleć można. Czy my też tak wszystko komplikowaliśmy?
- Kochanie! Straciłem wątek w
powieści! - dobiegło z głębi domu. - Nie wiesz, gdzie położyłem
swój notes?
- Boże, ja tu chyba robię za
jakiś mózg zewnętrzny - sarknęła Agata. - W wychodku zostawiłeś!
- odwrzasnęła. - Musisz z nim wszędzie latać?
- Muszę - odparł gromko Moritz.
- Nigdy nie wiem kiedy mnie natchnienie złapie!
- Mężczyźni - podsumowała
Marika.
Tymczasem w Dortmundzie
rozpoczynała się właśnie narada wojenna. Miejsce miała w
mieszkaniu Kuby Błaszczykowskiego, a prócz gospodarza udział brali
w niej Piszczek, ściągnięci w trybie awaryjnym z Francji
Krychowiak i Ludo Obraniak, Tytoń, Boenisch i poprzez skype
Wawrzyniak. Wszyscy obecni fizycznie panowie zgromadzili się wokół
stołu w salonie Kuby, rozsiadając się na fotelach i kanapach.
- Panowie - zagaił kapitan
polskiej reprezentacji. - Tak, kurwa, być nie może. Wasyl zbiera za
cudze grzechy, media po nim jeżdżą, jego przyszłość w reprze
wisi na włosku, a wszystko przez trzech pieprzonych półmózgów.
Coś z tym trzeba zrobić.
- Znaczy co? - zapytał Boenisch
dość retorycznie.
- Znaczy to - odezwał się
Rumiany z laptopa na stole - że trzeba zmusić tych kretynów, żeby
wzięli na klatę odpowiedzialność za własny debilizm. Publicznie.
- No ale jak ? - zapytał Ludo. -
Chcę, żeby Wasyl wrócił do repry, bez niego się nie ogarniemy,
ale, kurwa, jak?
- Normalnie, dociśniemy ich -
zniecierpliwił się Błaszczu. - Przecież znamy ich wszystkie
ciemne sprawki, nie? Powie się, że jak się nie przyznają, to
media dostaną dużo ciekawych informacji, takich, że przy nich ta
cała afera burdelowa to pryszcz.
- Zaraz, zaraz, Kubulku -
Piszczek uniósł dłoń. - My też powinniśmy wyjść do publiki,
nie? Byliśmy w tym całym burdelu razem z Wasylem, więc musimy
otworzyć gęby. Ty, ja i Krycha.
- Się napisze oświadczenie -
rzekł spokojnie Krychowiak. - Się opublikuje w mediach, zaraz obok
spowiedzi tych debili i będzie wszystko ładnie pozamiatane. Dobra,
to kto dociska kogo?
- Ja się zajmę Peszkinem -
oznajmił Wawrzyniak. - W Kolonii go nie chcą, w Wolverhampton
pozdrowili go uprzejmym spierdalaj ostatnio, to siedzi w Wawie i
chla.
- Dobra. Majewski i Boruc? -
Błaszczu spojrzał surowo po kolegach.
- Borucem obiecał się zająć
Fabian - odezwał się Przemek. - Ja mu mogę pomóc, i tak ostatnio
siedzę tylko na dupie, więc mogę se skoczyć za kanał La Manche
na jeden dzień. A Majewskiego przyciśniesz przez telefon, jak już
ci dwaj popuszczą.
- Dobra jest - Błaszczykowski
poklepał Tytonia po ramieniu. - To mamy ustalone. Który ma dobre
dojścia u pismaków?
Panowie pogrążyli się w
żywiołowej dyskusji na temat polskich mediów.
Wasyl, kompletnie nieświadom
poczynań kolegów, usiłował zrobić to, co go zawsze w sytuacjach
kryzysowych stawiało do pionu - zająć się piłką. Myśleć tylko
o piłce, od rana do wieczora, trenować do urzygu i wypompowania,
tak, żeby paść wieczorem na łóżko jak kłoda i odpłynąć w
niebyt. Piłka, piłka i jeszcze raz piłka, 24 godziny na dobę.
Tylko, że po raz pierwszy w jego
życiu to nie działało. Nie potrafił myśleć tylko o futbolu,
chociaz harował na boisku za trzech, a na sparringach trener musiał
go hamować.
- Spokojnie, Wasilewski, stadion
mi tu zaraz rozniesiesz - mitygował Marcina.
Piłkarz tylko sapał jak
wściekły byk, cierpiąc, że nie dane jest mu się wyładowywać w
meczach.
- Ja nic do ciebie nie mam -
tłumaczył trener Fink. - Ale, widzisz, niemedialny teraz jesteś i
kazali mi cię schować na jakiś czas. Trzy, cztery tygodnie i
wrócisz do gry, tylko to gówno niec przyschnie.
Marcin tylko wzruszał ramionami.
Mimo całej tej szaleńczej pracy, jaką wykonywał, nie potrafił
przestać myśleć o Pii. Utkwiła w nim jak zadra, jak drzazga
jakaś, niby nie widzisz, a jest, a czujesz, a drażni. Schlał się
nawet raz z kumplami z drużyny jak nieboskie stworzenie, po czym
obudził się następnego poranka myśląc o tym, że strasznie chce
mu się pić i że ten kawałek nieba za oknem jest całkiem tak samo
niebieski jak jej oczy. Sklął się straszliwie, nawet nie w duchu,
tylko na głos, wlazł pod prysznic, za karę lodowaty, ale to też
nie pomogło.
Nie mógł, nie mógł, nie mógł
przestać. Nawet, gdy zobaczył ją w towarzystwie jakiegoś blond
fagasa, świecącego wydepilowanym torsem na pół miasta, nie
potrafił przestać, chociaż dziabnęło go to jak nożem. Wchodzili
razem do kamienicy obok Teatru Bez Nazwy, fagas trzymał Pii drzwi, a
Wasyl powstrzymywał się z całych sił, żeby nie przebiec na drugą
stronę ulicy i nie strzelić gościowi tęgiego kopa w ten modny
zad.
A z drugiej strony nie chciał
więcej próbować czegokolwiek Pii tłumaczyć. Skoro wolała
uwierzyć szmatławcom, a nie jemu, niech tak będzie. Nie mają o
czym gadać, teraz będzie cierpiał w milczeniu, a potem zapomni.
Kiedyś. W końcu. Trudno.
Akcja oczyszczania Wasyla z
zarzutów rozwijała się o tyle pomyślnie, że Wawrzyniak zdołał
przekonać Peszkina o konieczności wyznania prawdy.
- Ty patrz, jaki z Rumianego
dyplomata - rzekł refleksyjnie Błaszczu do Łukasza podczas
luźniejszego momentu na treningu. - Nie wiem jak to zrobił, ale
zaapelował do okruchów szlachetności w jaźni Sławeczka.
- Osobiście podejrzewam, że
raczej obiecał w zamian zabrać go na tę swoją słynną wiśniówkę
- powiedział trzeźwo Piszczek.
- No weź, psujesz mi złudzenia
- prychnął Kuba. Zaczęli się śmiać.
- Co was tak bawi? - zagadnął z
głupia frant Lewandowski, podchodząc do nich. Odpowiedzieli mu
zgodnie kosymi spojrzeniami.
- Nie twój interes - odburknął
Kuba.
Lewy uśmiechnął się
szyderczo.
- Dobra, dobra, wiem, co
knujecie. Chcecie, żeby odwiesili Wasilewskiego.
- No i? - Łukasz zmrużył oczy.
- Masz z tym jakiś problem?
- Jak tam sobie chcecie, ale bez
tego drewna w drużynie będzie lepiej - Lewandowski wzruszył
ramionami.
- Te, licz się, kurwa, ze
słowami - Kuba poczerwieniał na twarzy i zacisnął dłonie w
pięści. - Trochę szacunku dla kogoś, kto ma więcej jaj i mózgu
od ciebie.
Teraz poczerwieniał Lewy.
- Beze mnie ta cała zasrana
repra to szajs - warknął. - To ja jestem jej gwiazdą i to ja
powinienem być kapitanem.
Błaszczu wyglądał jak kocioł
parowy na pięć minut przed eksplozją, natomiast Łukasz zaczął
się śmiać.
- Ty? Kapitanem? W tobie,
chłopie, jest tyle charyzmy co trucizny w zapałce!
- Bo co? Bo niby on ma więcej? -
Lewy wskazał Kubę. - Albo ten tępak Wasilewski? Ja przynajmniej
jestem kimś, a nie jakimś pieprzonym prymitywem z Nowej Huty.
W tym momencie Łukasz nie
wytrzymał, wziął solidny zamach i trzasnął Lewego prawym
sierpowym w szczękę. Lewy nakrył się nogami, a Piszczek
stwierdził, że cała drużyna, Kuby i trenera nie wyłączajac,
gapi się na niego w niedowierzaniu.
- Piszczu, co on ci takiego
powiedział? - zapytał osłupiały Klopp.
- A, nieważne, trenerze -
wykręcił się Piszczek. - Poniosło mnie odrobinę, przepraszam.
- No ja myślę - trener, wciąż
w szoku, przecierał okulary rąbkiem koszulki.
Lewy podniósł się z murawy,
masując szczękę i obdarzył Łukasza spojrzeniem ciężko
obrażonej primadonny.
- Piszczuś - Kuba poklepał
Łukasza po ramieniu. - Masz u mnie skrzynkę piwa. A może nawet
wiśniówki Wawrzyna.
___________________________________________________________________________
Oto kolejny odcinek naszego opowiadania, w którym okazuje się, że Wasyl jednak nie został taki całkiem sam. Mamy nadzieję, że Wam się spodoba i życzymy miłego czytania :)
Fiolka&Martina
o lol, koniecznie muszę nadrobic całość. Widok Piszcza tłukącego lewego bezcenny, cóż moja wyobraxnia chyba za bardzo sie produkuje:P pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWidać, że Wasyl to ma prawdziwych przyjaciół. Nie zostawili go nawet w takim momencie i chcą zrobić wszystko, żeby wszyscy poznali prawdę.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że Pia nie pozwoliła się wytłumaczyć Wasilewskiemu. Może gdyby zdecydowała się wysłuchać jego argumentów to by teraz tak bardzo nie cierpiała.
Końcówka wyszła idealnie. Chciałabym zobaczyć minę Lewego, kiedy Piszczu go walnął. Normalnie scena bezcenna :D
Czekam na nowy.
Dobre, naprawdę.
OdpowiedzUsuńSpisek chłopaków jest boski i nareszcie ktoś pokazał Lewemu, gdzie raki zimują. Należało mu się, bo kim on niby jest, żeby się tak wywyższać? Jest taki sam jak każdy inny, więc nie rozumiem jego "jaki to ja jestem wspaniały, cudowny", a że Łukasz nie wytrzymał - to bardzo, bardzo dobrze.
Biedny Wasyl i jego towarzyszka - piłka. Ale jakby tak pomyśleć, to dwie piłki i ma prowizoryczne cycki. A tak na serio to mam nadzieję, że Pia się przełamie i wybaczy Marcinowi, bo mi go szkoda jak cholera.
Czekam na kolejny.
Pozdrawiam :)
Wasyl to ma jednak wspaniałych przyjaciół. Bardzo ładnie z ich strony, że chcą mu pomóc. Lewandowski chyba popadł w samozachwyt, może cios od Piszcza go troche ostudzi.
OdpowiedzUsuńNo i niech wreszcie Pia da szansę Wasylowi, żeby się wytłumaczył.
Pozdrawiam :)
Widać, że cały mur stoi za Wasylkiem :)
OdpowiedzUsuńA co do Lewego to należało mu się :x
Czekam na nexta
Mogłabyś poinformować mnie na gg kiedy pojawią się jakieś nowe rozdziały? Mój nr: 12813210. Z góry dziękuję:)
OdpowiedzUsuńZespół tworzy sztab piłkarzy, nie tylko 'idealny' Lewandowski. Piona dla chłopaków, bo naprawdę należało mu się za te bluzgi na nich.
OdpowiedzUsuńSzkoda mi teraz Wasyla ;< Przez tą zrytą gazetę ma przypał w swojej pracy, a także i w życiu prywatnym.
Czekam na nexta ;*
Matko szkoda mi Wasyla. A Lewy tutaj jest taki chamski , że masakra. Prawidłowo , że Piszczu mu przywalił :p. Oby plan chłopaków jak najszybciej się powiódł. ^^
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny :)