czwartek, 25 kwietnia 2013

Rozdział 15


Rozdział 15

Wasyl uniósł wzrok. Z lustra vis-a-vis patrzył na niego typ, że w mordę dać. Ponure wejrzenie spod nastroszonych, czarnych brwi, złamany nochal i bogata kolekcja blizn, w sam raz na plakat "Poszukiwany! Uzbrojony i niebezpieczny!".
- Z czym do ludzi, Wasilewski? - mruknął. Pochylił się nad umywalką i ochlapał twarz zimną wodą.
No właśnie, z czym on do tej Pii chciał startować? Ani z niego amant, ani intelektualista, po prostu gość, uganiający się po trawie za kawałkiem skóry, w dodatku z opinią taniego podrywacza, lecącego na plastikowe balony, dzięki "Die Zeitung". Nic dziwnego, że uciekła. Ten picuś z którym przyszła, aktor musicalowy (co Wasyl wyciągnął od kumpla), może i miał oczojebny garniturek, ale miał też maniery, ogładę i erudycję. Światowy gość po prostu. Lepiej do niej pasował.
A że się do niego przytuliła na tym progu? To pewnie nic nie znaczy, nie ma co sobie robić nadziei.
- Alleluja i kurwa do przodu - mruknął, wycierając dłonie w papierowy ręcznik. Jakoś to przeżyje, trudno. Twardym trza być, nie miętkim.
Z tym postanowieniem w głowie wrócił na salę, nie zdając sobie sprawy, że odruchowo szuka wzrokiem zielonej sukienki i jasnych włosów.
Nie znalazł. Stolik, przy którym wcześniej siedziała Pia był pusty.
Sama zaś Pia pędziła właśnie na parking, w tempie zawodowego chodziarza, wlekąc za sobą skonfundowanego Marcela.
- Pia, kochanie, co się stało? - domagał się wyjaśnień.
Miała ochotę wyrżnąć go za to "kochanie" w zęby. Zdecydowanie nie była w nastroju do bycia nazywaną pieszczotliwymi określeniami. Nie była niczyim kochaniem... chociaż chciałaby być.
Zdusiła w sobie wspomnienie oczu Marcina i przyspieszyła jeszcze bardziej. żadnych uczuć, to za dużo kosztuje, stwierdziła. Najchętniej zamroziłaby sobie wnętrze w ciekłym azocie. Na zawsze.
- Stój, no stój, no! - zapiszczał Marcel. - To mój samochód!
Wyhamowała w pędzie. Aktor otworzył drzwiczki, a ona klapnęła na siedzeniu pasażera.
- Słuchaj no, ja się nie chcę narzucać, ale czy mogę wiedzieć co się stało? - Schmidt był wyraźnie naburmuszony. Ruszył, wyładowując frustrację na pedale gazu. - Wyciągnęłaś mnie bez słowa ze znakomitego występu, chyba należy mi się jakieś wyjaśnienie? Kto to był ten facet, który cię obejmował?
- Mój... sąsiad - odparła Pia, nieco przez zęby.
- Sąsiad? Często się tulisz do sąsiadów i dajesz im całować się po głowie? - w głosie Marcela brzmiała wyraźna pretensja.
- To Polak, u nich to normalne, tak wyrażają przyjaźń - skłamała. - Słuchaj, Marcel, muszę ci coś powiedzieć...
- Tak? Zamieniam się w słuch.
Pia nabrała powietrza w płuca.
- Nasze dzisiejsze wyjście było pomyłką - powiedziała mężnie. - Jesteś bardzo miły, ale nie powiniśmy się więcej spotykać.
Marcel z wrażenia przejechał przez skrzyżowanie na czerwonym świetle.
- Ale jak to?! Dlaczego nie?! - jęknął.
- Nie jestem jeszcze na to gotowa! - wypaliła Pia. - Ja... Ja chyba wciąż jeszcze myślę o kimś innym i nie byłabym fair ani wobec ciebie, ani wobec siebie, gdybym coś z tobą... no wiesz.
- Rozumiem - rzekł Marcel, chociaż nie rozumiał. - Nie chcę cię naciskać. Będę zatem czekał aż poczujesz się gotowa.
- Dziękuję.
Wróciwszy do mieszkania swej matki Pia usiadła w kuchni z kubkiem gorącej herbaty. Siedziała tak długo w noc, wpatrując się w lśniące wężyki spływających po szybie okiennej kropli deszczu i wspominając w nieskończoność tę chwilę na progu kawiarni. W jej głowie tłukł się oderwany fragment piosenki z musicalu "Jekyll&Hyde".
In his eyes I can see
Where my heart longs to be

W Eindhoven też padało, w dodatku wiał chłodny wiatr od Morza Północnego, który przenikał do szpiku kości. Lily wróciła z zajęć sina z zimna i dopiero solidny kubek gorącego kakao z rumem przywrócił jej normalną temperaturę i koloryt. Na gotowanie kolacji jednak nie miała siły, wygrzebała więc z zamrażalnika pizzę i wetknęła ją do piekarnika, po czym poszła się myć, z nadzieją, że posiłek będzie gotów akurat gdy ona wyjdzie spod prysznica.
Pizza okazała się oporna, albo tez Lily nastawiła zbyt niską temperaturę, dość, że gdy zajrzała do piekarnika, ciasto było jeszcze blade niczym księżyc w pełni.
- Cholera - mruknęła, wpychając danie z powrotem w gorącą czeluść piekarnika. Ktoś zastukał do drzwi. Podskoczyła, zaskoczona i oparzyła się w rękę.
- Psia mać! Cholera jasna! - wrzasnęła.
Stukanie powtórzyło się, brzmiąc znacznie energiczniej. Odwróciła się, wściekła, ale gdy poszła otworzyć, furia rozpłynęła się, zamieniając się w emocjonalny melanż. Za drzwiami stał bowiem ociekający wodą Przemek.
- Co ty tu robisz? - zapytała gniewnie, ssąc sparzony grzbiet dłoni.
- Pokaż - zażądał Tytoń, sięgając po jej rękę. - Czym się oparzyłaś?
- Sprawdzałam pizzę w piekarniku.
- Bardzo boli?
- Tylko trochę. Nic takiego, do wesela się zagoi.
Patrzył na nią z czułością trzymając jej dłoń w swoich, lodowatych.
- Ech ty - powiedział. - Nigdy nie pamiętasz o rękawicach.
- Po co tu przyszedłeś? - powtórzyła.
- Porozmawiać. Nie odbierasz telefonów, esemesów ani maili, więc pofatygowałem się osobiście - odpowiedział. Deszcz spływał mu z czoła i kapał kroplami z czubka nosa. - Wpuścisz mnie?
- Nie - odparła stanowczo. - Przemek, nie mamy o czym rozmawiać. Wszystko ci wyjaśniłam.
- Mamy - rzekł Przemysław, a w jego głosie zadźwięczała stal. - I dlatego nie pójdę stąd, dopóki ze mną nie porozmawiasz.
- Nie pójdziesz?
- Nie.
Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem, pewna, że gdyby go wpuściła złamałaby się i padłaby mu prosto w ramiona. A na to nie mogła pozwolić, dla jego własnego dobra.
Pizza zasygnalizowała wonią, że zdecydowanie powinna już opuścić piekarnik, więc Lily pomaszerowała do kuchni. Wyrzuciła właśnie pizzę na talerz, gdy Przemek zastukał w kuchenne okno.
Otworzyła, zupełnie wbrew woli własngo umysłu.
- Nie wpuścisz mnie? - zapytał Przemek, starając się nie drżeć.
- Nie!
- To daj przynajmniej kawałek pizzy. Głodny jestem, przyjechałem prosto z meczu.
Lily popatrzyła na niego. Był juz zupełnie przemoczony, uszy miał jak dwa czerwone lampiony, nos fioletowy i trząsł się jak osika. Przez chwilę widziała go na łozu boleści, powalonego obustronnym zapaleniem płuc, nabytym skutkiem fatalnego wychłodzenia, kaszlącego niczym dogorywający na suchoty Szopen.
- Przemek, ja cię proszę, idź stąd! - jęknęła.
Tytoń skrzyżował ramiona na piersi jak indiański wódz.
- Nie ma mowy - odparł niezłomnie. - Albo ze mną pogadasz, albo będę tak stał.
Lily zatrzasnęła okno z hukiem, zeźlona już do reszty. Przez chwilę kręciła się po kuchni, nie wiedząc co począć, wreszcie usiadła przy stole, ale jakoś nie mogła zacząć jeść, wiedząc, że Przemek stoi na dworze i moknie.
- Jasna cholera - warknęła sama do siebie.
Zerwała się od stołu i popędziła do drzwi.
- Właź pomyleńcze! - wrzasnęła w kierunku Tytonia. - Ale już! Biegusiem!
Nie trzeba mu było tego dwa razy powtarzać, znalazł sie za progiem jednym susem.
- Dawaj kurtkę! - komenderowała Lily. - Portki też dawaj!
Przemek uniósł brew.
- To jest taka gra wstępna? - zapytał.
Panna Neumayer spojrzała na niego spode łba.
- Ratuję cię przed zapaleniem płuc - oznajmiła. - Buty na kaloryfer i wyskakuj z portek!
Niemal wyrwała mu wierzchnie okrycie z rąk i rzuciła na wieszak wytrenowanym ruchem koszykarza, zdobywającego trzy punkty. Przemysław posłusznie zdjął portki i podał ukochanej.
- Do kuchni! - rozkazała tonem starszego sierżanta, po czym sama poszła do łazienki, rozwiesić spodnie na kaloryferze.
Weszła do kuchni starannie omijając wzrokiem długie, muskularne nogi Przemka, wyciągnięte na środek pomieszczenia, po czym, ostentacyjnie obrócona do niego plecami przystąpiła do robienia herbaty, trzaskając wszystkim, czym się dało trzasnąć.
- Lily - zaczął Tytoń ostrożnie. - Doceniam to, co dla mnie zrobiłaś, ale to jest bez sensu.
- Co jest bez sensu?! - wrzasnęła. - To, że chciałeś pójść do drugiej ligi?!
- To też - zgodził się gorliwie. - Ale przecież my się kochamy, do jasnej cholery! Nie możemy się rozstać z powodu takiej pierdoły!
Lily rąbnęła kubkiem o stół. Herbata rozbryzła się dookoła złocistym gejzerem.
- To nie jest pierdoła, tylko moje i twoje życie!
- To jest pierdoła! - zagrzmiał Przemysław, zrywając się na równe nogi. - Jakoś to się da poukładać! Ja nie chcę żyć bez ciebie, Lily! Dlatego chciałem do drugiej ligi, żeby być z tobą!
- Zmarnowałbyś się tam, dobrze o tym wiesz! - ryknęła. - A ja nie chcę marnować ci życia! Rozumiesz? Chcę zebyś był szczęśliwy...
Przemek porwał Lily w objęcia i przegiął, tak jak Rhett Butler przeginał Scarlett.
- Bez ciebie nie mogę być szczęśliwy - powiedział. - No dobra, druga liga to był denny pomysł, przyznaję, ale na pewno da się coś wymyślić! Znajdę klub w Niemczech, albo ty pojedziesz do Sevilli...
Pocałował ją, w usta, oczy, czoło, całował ją jak szaleniec.
- Przemek... - jęknęła. - Ja nie mogę jechać do Sevilli, przez co najmniej pół roku. Badania kończymy w grudniu, a na semestr letni muszę być w Hamburgu... Jak ja się teraz przeniosę do Hiszpanii? To nie takie proste.
- Ale wykonalne - oznajmił Tytoń. - Proszę, nie zostawiaj mnie samego, bez ciebie nie ma dla mnie życia. Proszę.
- Odprostuj mnie - żażądała Lily. - Kręgosłup mnie boli.
Zastosował się do jej polecenia.
- Nie masz pojęcia jak za tobą tęskniłam - powiedziała, odzyskawszy normalną pozycję. - Nie masz pojęcia co robiłam, żeby o tobie nie myśleć...
- Wyobraź sobie, że mam - jego usta muskały jej ucho. - Cholernie dobre pojęcie. To co zrobimy z tym wszystkim?
- Ni mów do mnie o tym - poprosiła Lily, zgubiwszy już ton sierżanta. - I kochaj mnie Przemek. Teraz.
Bez namysłu wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni, kopniakiem otwierając drzwi.
Barman z kamiennym spokojem przyjął kolejne zamówienie na Aperol Spritzer, z ulgą odwracając się od klienta w upiornie różowym garnturze i wyciągając niezbędne ingrediencje z półek. Tymczasem Marcel Schmidt półleżał na barze i głośno siąkał nosem.
- Pański drink - przed nosem aktora wylądował wielki kieliszek pomarańczowej cieczy.
Schmidt rzucił się na napój niczym spragniony wędrowiec na Saharze. Wysysał właśnie z kieliszka ostatnie krople, gdy na stołku obok usiadł jakiś facet.
- Zły dzień? - zagaił.
Marcel pokiwał głową.
- Dziewczyna rzuciła? - indagował nieznajomy.
- Tak jakby... - mruknął Schmidt.
- Tak jakby?
W Marcelu pękły tamy, zza nich zaś wylała sie nieskładna relacja z fatalnej randki z Pią.
- Nie powiedziała mi kto to - szlochał. - Ale ja wiem, nie jestem głupi! Ja wiem!
- To takie smutne - rzekł kojąco nieznajomy. - Barman, spritzera dla tego pana!
Aktor przyjął drinka z wdzięcznością, a pokrzepiwszy się kontynuował.
- To ten osiłek z Hamburgera, z Polski, wie pan gdzie jest Polska? W Azji chyba? On ma takie pogańskie nazwisko, Vazilevsky i ona go kocha! Ona go woli ode mnie!
Zawył głośno a rozpaczliwie.
- Pan zobaczy, ja o siebie dbam. Depiluję się, ciężką kasę na laser wydaję, pan zobaczy! - rozpiął koszulę i popukał się w bezwłosą pierś. - Ani jednego włoska, widzi pan? Na nogach też, gładziutkie jak pupcia niemowlaka! Na solarkę chodzę, fortunę wydaję na balsamy, na maseczki, na peelingi, ciuchy mam zawsze najmodniejsze, ja na Fashion Week do Berlina i Wiednia jeżdżę! Włosy, o pan patrzy, najmodniejsze cięcie od najlepszego fyzjera w Hamburgu, balejaż, odżywki, najlepsze środki do stylizacji! Ja jestem człowiek zadbany! A ona co? Ona daje się obłapiać łachudrze, co lata na co dzień w dżinsach i jakichś koszulkach polo, łeb se wygolił, że wygląda jak piorun w szczypiorek, a w dodatku jest włochaty! Włochaty jak jakiś cholerny niedźwiedź! Prymityw taki, a ona go woli ode mnie!!!
Marcel oparł głowę na ramionach i jął szlochać rzewnie.
- Widzi pan, ja pana rozumiem - rzekł nieznajomy. - Jestem Felix Wagner i tak się składa, że Pia to moja była żona. Potrafię panu pomóc.
- Ale dlaczego?
- Bo uważam, że zasługuje na kogoś takiego jak pan - odparł Wagner z diabolicznym uśmiechem. - Kogoś tak... niepospolitego. Widzi pan, moja żona potrzebuje troski i czułości, to ją bierze.
Postawił na blacie buteleczkę z ciemnego szkła.
- Będzie jej pan dodawał to do jedzenia, delikatnie i po trochu, ona się gorzej poczuje, a pan wtedy otoczy ją czułą opieką. I ona będzie cała pańska, zobaczy pan!
- Naprawdę? - Schmidt patrzył w Wagnera jak w tęczę.
- Naprawdę - odparł Felix.
____________________________________________________________________________
Witajcie! Miało być wczoraj, ale nie mogłyśmy się ogarnąć przez szok w meczu BVB z Realem.
Cieszymy się sukcesem BVB, opłakujemy cztery gongi dla Realu i staramy się jakoś odnaleźć w świecie zdominowanym przez media zorgazmowane Lewym. A w dzisiejszym odcinku Przemek w końcu obłaskawił Lily- powiało Przeminęło z wiatrem, facet w różu okazał się kompletnym, konkretnym debilem i wrócił nasz ukochany czarny charakter co się zowie Felix!
Życzymy Wam miłego czytania! 

                                                                        Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)

9 komentarzy:

  1. Oho, jasny gwint!
    Proszę Cię, Felix naprawdę nie ma zamiaru przestać? Poza tym jakim cudem trafił na tego całego Marcela? Intryga za intrygą.
    Wiadomo, że Pia cały czas kocha Marcina i jakiekolwiek umawianie się z mężczyzną, który nie jest Wasylem jest głupie. A to było naprawdę głupie.
    Czekam na nowość :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny rozdział :) Nie lubię Marcela ani Felixa. Szkoda mi Pii :( Czekam na next :)) U mnie nowe rozdziały ale to w spamie :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wierze! Felix posunie się chyba do wszystkiego aby uprzykrzyć życie tej dziewczynie. Teraz to co robi to już gruba przesada. Ciesze się, że Przemek dogadał się z Lily :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest cudowny ;D
    jestem CIEKAWA co jeszcze wymyślisz , bo wszystko mnie zaskakuję ;D
    Zapraszam do mnie na nowy
    http://two-love-one-life.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurde... Teraz Felix w parze z Marcelem mogą namieszać... Mam jednak nadzieję, że to co jest pomiędzy Marcinem i Pią będzie silniejsze od ich spisków...

    OdpowiedzUsuń
  6. Uuu... szykuje się coś niedobrego...
    Sama do teraz jestem w szoku co do tego meczu i mam już po prostu dość Lewandowskiego...
    Facet który się depiluje, brać mi takiego na kilometr... ja potrzebuje macho a nie lalusi.. bleee xD
    Czekam na NN i zapraszam do siebie ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Szkoda mi Wasyla, bo on naprawdę "coś" czuje do Pii, a zaczyna coraz bardziej przekonywać samego siebie, że nie jest JEJ wart. Powinien walczyć o Pię, żeby później nie musieć niczego żałować.
    Bardzo się cieszę, że Pia powiedziała Marcelowi wprost, że nie jest gotowa na związek. Chociaż mam wrażenie, że Marcel to nie jest ten typ faceta, który przyjął tą wiadomość na tak zwaną klatę.
    Coś czuję, że skoro pojawił się Felix to nadciągają kłopoty. Jeśli oni będą działać razem to nie wyjdzie z tego nic dobrego.
    Czekam na nowy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wasul, kochanie! Masz mi się nie poddać i dalej walczyć o Pię. Przynajmniej ją naprawdę kocha, a facet nie musi być wydepilowany i w najmodniejszych ciuchach, by zapewnić kobiecie poczucia bezpieczeństwa i miłość.
    Końcówka znów zbiła mnie z tropu. Felix i ciemna buteleczka? Nie widzę tego w kolorowych barwach
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń