Przetrawiwszy w umyśle oraz
sercu informację otrzymaną od Heidda, Marika opuściła posterunek
przy łózku śpiącej córki i, zapowiedziawszy Heiddowi, że jeśli
Pii coś się stanie to czekają go straszliwe konsekwencje, znalazła
Agatę, która właśnie kończyła nocny dyżur. Usiadły obie nad
kubkami kawy w przyszpitalnym barze.
- Wphaaaa... aaaaadłam do Pii
wczoraj - wyjaśniła Agata, ziewając jak hipopotam nilowy. - Ale
tam Wasyl siedział i nie chciałam im przeszkadzać. No a potem
zasnęła, a ja miałam dyyyhhhhyyyyaaa... Przepraszam. Dyżur.
Marika, nic nie mówiąc,
popijała kawę, a minę miała jak chmura gradowa. Nawet zaspana
świadomość Agaty zdołała zarejestrować, że coś musiało się
stać i nie było to nic dobrego.
- Co z nią? - Agata momentalnie
oprzytomniała. - Coś się stało w nocy? Jakieś załamanie? No
niechże pani mówi!
- Heidd wie już co jej jest -
odparła Marika jakimś dziwnym tonem.
- Co?!
- Arszenik.
- Co? - Agata mało nie zadławiła
się kawą. - Pani żartuje?
Marika popatrzyła na
przyjaciółkę swojej córki.
- Wyglądam na ubawioną?
- Jezu Chryste, niech pani nie
mówi, że to znowu ta gnida - Agata wczepiła palce obu rąk we
włosy, formując sobie na głowie coś na kształt strzechy,
potraktowanej nagłym wyładowaniem atmosferycznym.
- Obie chyba wiemy, że tylko
jeden człowiek mógł wpaść na taki pomysł - rzekła Marika
cierpko.
- Noż kurwa jego mać! - ulżyła
sobie gromko po polsku Agata. - Dosyć tego! Trzeba wyrwać tego
chwasta z korzeniami! Jesli Pia nie potrafiła, my to zrobimy za nią!
U mnie, dziewiąta wieczór, trzeba się naradzić! Akurat przyjedzie
Lily z tym jej bramkarzem, więc będzie więcej mózgów do
myślenia!
- Sama chciałam to zaproponować
- rzekła Marika spokojnie. - Czytasz mi w myślach. Jeszcze tylko z
kimś porozmawiam...
W głosie pani Bartmann
zgrzytnęło coś tak morderczo złowieszczego, że Agata wolała nie
dociekać z kim mianowicie ona chce rozmawiać. Miała tylko niejasne
wrażenie, że ów rozmówca może nie wyjść z tego żywy.
Po rozstaniu z Agatą Marika
udała się do domu, aby przygotować się do owej konwersacji.
Zaczęła od drzemki, aby być w pełni sił, wypocząwszy zaś
wzięła prysznic, przyodziała się w elegancki acz stonowany
kostium, uczesała się, umalowała i, wyglądając w pełni
profesjonalnie, jak na dyrektorkę teatru przystało, pojechała do
pracy.
Tam bez żadnych skrupułów
zwaliła swej zastępczyni, miłej, energicznej dziewczynie, całą
papierkowo-administracyjną robotę na głowę (co ta, znając
sytuację szefowej przyjęła ze zrozumieniem), po czym, usiadłszy
wygodnie za biurkiem, wezwała dyrektor artystyczną.
- Schmidt jest? -zapytała bez
wstępów.
- A jest - odparła artystyczna z
niechęcią. - Podrywał przed chwilą jakąś chórzystkę za
kulisami.
Marika zacisnęła szczęki. O
cham niemyty...!
- Złap Dennisa i powiedz mu,
żeby szukał sobie kogoś nowego w tym jego świątecznym show -
poleciła. - Reżyserowi "Wild Party" powiedz, żeby
wstawił chłopaka z drugiej obsady do pierwszej, na jakiś czas, a
ty rozpisuj casting na Burrsa.
- Mamy jakiś problem ze
Schmidtem? - zdziwiła się sekretarka.
- Schmidt jako artysta właśnie
przestał istnieć - oznajmiła dobitnie Marika. - Przyślij go do
mnie. Natychmiast.
Artystyczna tylko uniosła brwi i
ruszyła ku drzwiom.
- Byłabym zapomniała -
zatrzymała ją szefowa. - Poproś Lenę, żeby mi znalazła tę
specjalną laskę, ona wie którą. Kłopoty z kolanami mi się
odzywają.
Dyrektor artystyczna wyszła z
gabinetu, przetrawiając usłyszane informacje.
Marcel pojawił się jakieś
dziesięć minut później, eksponując w rozpiętej dżinsowej
koszuli wydepilowaną klatę i podzwaniając licznymi łańcuchami na
szyi. W Marice błysnęło skojarzenie z lat osiemdziesiątych, kiedy
to odwiedziła komunistyczną wówczas Polskę. Podobnie odzianych
panów widziała wówczas pod sklepami dewizowymi "Pewex",
a zwali się oni cinkciarzami.
- Coś się stało? - zapytał,
kierując na nią niewinne spojrzenie wielkich niebieskich oczu.
- Nie pieprz, proszę - rzekła
głosem suchym, jak pustynia Gobi w lipcu. - Dobrze wiesz co się
stało.
- Ale ja nie rozumiem o co chodzi
- uśmiechnął się, próbując na niej swego chłopięcego wdzięku.
- Moja córka, na której podobno
tak ci zależało, jest w szpitalu - Marika z wysiłkiem
powstrzymywała się od rozbicia temu padalcowi czaszki przyciskiem
do papieru.
-Słyszałem, to smut...
- Milcz! - wrzasnęła
straszliwie. - Wiesz, co spowodowało jej chorobę? Trucizna!
Znajdująca się w czekoladkach, które Pia dostała od ciebie!
Marcel pobladł jak giezło.
- Nie sądzi pani chyba, że ja
mógłbym truć Pię arszenikiem - rzekł, siląc się na kpiący
ton.
- O, dziękuję ci uprzejmie -
Marika wyszczerzyła zęby w złym uśmiechu. - Właśnie
dostarczyłeś mi ostatecznego dowodu własnej winy.
- Nie rozumiem? - wybełkotał.
- Powiedziałeś: arszenik. Skąd
wiedziałeś?
- Pani przecież mó...
- Nie, idioto, nie mówiłam. -
Wstała zza biurka i podeszła do niego. Marcel skurczył się, jakby
chciał zniknąć pod tureckim dywanem, leżącym na podłodze.
- Ja nie chciałem jej
skrzywdzić, ja tylko chciałem, żeby ona mnie chciała! - kwiczał,
oblewając się zimnym potem. - Żeby zapomniała o tamtym gorylu i
zauważyła, jaki jestem fajny i przystojny i w ogóle...
- Słuchaj no, gnido - Marika
złapała Schmidta za poły koszuli i potrząsnęła nim jak worem
kartofli. - Nie jesteś wart jednego włosa z głowy mojej córki! A
temu gorylowi możesz co najwyżej buty pastować!
- Ja nie, ja nie ja nieeee... -
pokwikiwał.
- Kto ci podsunął ten pomysł?
- znowu nim potrząsnęła. - Gadaj!
- Bbbbo ja... bbbbo ja się
upiłem i w barze on przyszedł i postawił mi drinka i powiedział,
że ma sposób i dał mi arszenik, ale ja nie chciałem nikogo zabić,
niech mnie pani nie wydaje policji, on powiedział, że ona mnie
pokocha jak się nią zaopiekuję, ja naprawdę nie chciałem! -
wyrzucił z siebie jednym tchem.
- Kto?!
- Fe... fe... fe... Felix. Felix
Wagner.
Marika odsunęła się od
Marcela, ocierając ręce o spódnicę, jakby dotknęła czegoś
obrzydliwego.
- Nie wydam cię - rzekła.
- Nie? - w oczach Schmidta
zabłysła radość.
- Nie. Sam pójdziesz na policję
i grzecznie powiesz im, to co mnie.
- Ale ja nie mogę! - zajęczał.
- Moja kariera artystyczna, co z nią będzie?
- Twoja kariera artystyczna jest
już skończona - oznajmiła Marika. - Nie zatrudnią cię w żadnym
szanującym się teatrze w Europie, możesz być o to spokojny. Na
Amerykę zresztą też bym za bardzo nie liczyła. A teraz marsz na
policję.
Podniosła słuchawkę interkomu.
- Pepe, pozwól no tu na górę -
powiedziała.
Po chwili do gabinetu wszedł
wysoki, dobrze zbudowany facet, ubrany w czarne bojówki i bluzę
tegoż koloru. Głowę miał łysą, nos mały i zadarty, z nasadą
zaklęśniętą jak u mopsa i czarne, niespokojne oczka.
- Tak, szefowo? - zapytał.
- Pepe, pan Schmidt wybiera się
na najbliższy komisariat. Dopilnuj, żeby tam trafił, na pewno
wszedł do środka i załatwił co potrzeba.
- Tajest - odparł Pepe,
świdrując Schmidta tymi swoimi oczkami.
- Znasz Pepe, Marcel? Chroni
teatr już od lat, a teraz odprowadzi ciebie. Tylko nie próbuj
niczego głupiego, bo Pepe szybko się denerwuje i łatwo wpada w
szał.
- No - ochroniarz wyszczerzył
białe zęby. - Jak ten obrońca Realu, dlatego mówią na mnie Pepe.
Czasami totalnie mi odbija i mogę wtedy kogoś skopać.
Marcel przełknął nerwowo
ślinę.
- Idźcie już - zażądała
Marika. Miała ochotę zdezynfekować sobie gabinet, skażony
obecnością tego plugawca.
Wasyl krążył po mieszkaniu jak
lew po klatce. Był zdenerwowany, nie, wkurwiony niemiłosiernie,
uczucie to zaś brało się z potężnego poczucia bezradności. A on
nie cierpiał być bezradny. Był przyzwyczajony do działania. Jest
problem, to trzeba go rozwiązać, wziąć się z życiem za bary i
walczyć, a nie siedzieć na zadku.
A tymczasem nie mógł nic
zrobić. Wprawdzie stan zdrowia Pii zaczął się wyraźnie
poprawiać, rokowania były dobre, ale faktem jest, że ona
cierpiała, a on mógł tylko na to patrzeć. Kiedy był u niej koło
południa przywołał na gębę uśmiech, ale w środku wszystko mu
wyło. Nie pomógł nawet trening i wysiłek, wrócił wieczorem do
domu tak samo nieszczęśliwy, jak z niego wyszedł.
Teraz miotał się po mieszkaniu,
kopiąc bogu ducha winne meble, rzucając przedmiotami i klnąc tak,
że niejeden marynarz słysząc to zarumieniłby się jak panienka.
Zaczął właśnie rozważać walenie łbem o ścianę, gdy z opresji
wybawił go dzwonek.
Marcin przybrał wyraz twarzy
człowieka cywilizowanego i poszedł otworzyć.
- Musimy porozmawiać - Marika,
wspierająca się na eleganckiej laseczce, jak zwykle była rzeczowa
i opanowana.
- A coś się stało? Niech pani
wejdzie - Wasyl przypomniał sobie o dobrym wychowaniu.
Usiedli w salonie.
- Słuchaj synu, wiem o tym od
rana, ale nie chciałam ci mówić wcześniej - Marika ujęła dłoń
Marcina. - Masz dość... emocjonalną naturę, wolałam, żeby to
się odbyło, kiedy będziesz w domu.
- Ale co się stało? Niech pani
wali! - Wasyl czuł, jak w głębi jestestwa lęgnie mu się jakieś
paskudne przeczucie.
Marika wzięła głęboki oddech
i opowiedziała Marcinowi wszystko o truciźnie, Marcelu i Feliksie.
Wysłuchał całej historii do końca, ze szczękami zaciskającymi
się coraz mocniej, potem złapał się za głowę, wreszcie zerwał
się z kanapy jak wyrzucony sprężyną, rycząc straszliwym głosem
wszelkie najohydniejsze przekleństwa znane w języku polskim,
angielskim, niemieckim i francuskim.
- Że ja tej różowej gnidy nie
zatłukłem w tej knajpie! - wył. - Że ja Pię wypuściłem z rąk!
Pozwoliłem, żeby ją skrzywdzili! Jestem debilem!
Wyczerpany tym potokiem
samokrytyki, opadł z powrotem na kanapę i chwycił się oburącz za
głowę.
- Ale tego Felixa to ja zabiję -
spojrzał na Marikę, a w jego oczach drgała straszliwa furia.
- Spokojnie synu - pani Bartmann
wydawała się niewzruszona. - Felixa zabijesz, a odpowiesz jak za
człowieka. Nie warto.
- Przecież nie może mu to ujść
na sucho! - wybuchł. - Nie pozwolę, żeby on jej wciąż zagrażał,
już i tak dałem dupy, ale teraz już tego nie zrobię! Pia musi być
bezpieczna, a nie będzie, dopóki ten złamas jest w pobliżu!
- Racja, synu, Pia musi być
bezpieczna - rzekła Marika spokojnie. - I będzie, a my o to
zadbamy, ale nie piąchą. Rozumiesz?
Marcin patrzył na nią, a w
oczach zapalały mu się iskry zrozumienia.
- Jasne! Oczywiście!
Marika odetchnęła z ulgą.
- Cieszę się niezmiernie, że doszliśmy do porozumienia -
powiedziała. - Podnoś się, chłopcze, jedziemy na naradę wojenną
do Neumayerów.
- Wciąż mam na ogonie papsa od tego skurwysyna - ostrzegł Marcin.
- Wyjątkowo uparte ścierwo. Mogę spróbować go zgubić...
Marika ogarniała sytuację umysłem zaledwie przez chwilę.
- To nie będzie potrzebne - rzekła. - Kiedy wyjdę, odczekasz pół
godziny i pojedziesz do Teatru Bez Nazwy. Ubrany wieczorowo, bo mamy
w salach jakiś celebrycki iwent, ale nic zdrożnego, Felixowi to się
nie przyda nijak. Wchodzisz głównym wejściem, on za tobą nie
wejdzie, gwarantowane.
- A jak spróbuje?
- To będzie łowił swój sprzęt w Łabie. Ty mi nie przerywaj,
tylko słuchaj co mówię. Pójdziesz nie na górę, do sali balowej,
tylko za kulisy. Korytarzem dla pracowników. Do garderób. Tam ci
zmienimy wygląd i będziesz mógł spokojnie pojechać do Agaty.
Wasyl kiwnął głową.
- To jesteśmy umówieni - z tymi słowy Marika wymaszerowała z
mieszkania.
Marcin rzucił się ku szafie, wyrwał z niej jeden z niewielu
posiadanych garniturów, wbił się w niego, po czym okazało się,
że zostało mu jeszcze 25 minut. Przeczekał je z zaciśniętymi
zębami, obiecując sobie w duchu, że jak w końcu dorwie Wagnera,
to przyłoży mu tak, że ten w locie z głodu zdechnie.
Wreszcie zegar pokazał upragnioną informację: pół godziny
minęło. Wasyl wypadł z mieszkania, nieomal wyrywając drzwi z
zawiasów, łypnął w przelocie okiem na zamknięte i ciche
mieszkanie Pii i popędził do samochodu. Ruszył z piskiem opon, po
czym przypomniał sobie, że nie powinno mu się spieszyć, bo
oficjalnie wcale nie udaje się na naradę dotyczącą kobiety, którą
kocha, tylko jedzie na jakiś durny spęd dla celebrytów. Z
nadludzkim wysiłkiem zwolnił i w tempie relaksacyjnym dojechał pod
teatr.
Przez hall na dole i foyer udało mu się przejść spokojnym
krokiem, ale gdy tylko zamknął za sobą drzwi z napisem "Tylko
dla pracowników" nie wytrzymał i puścił się sprintem.
Wyhamował dopiero przed drzwiami do pierwszej garderoby.
- Tutaj proszę - Marika wychylała się zza zupełnie innych drzwi.
Za nimi kryła się, rzecz jasna, garderoba jakiejś gwiazdy i to w
dodatku kobiety, Marika jednak nie była w niej sama. Przed wielkim
lustrem nieduża dziewczyna w okularach rozkładała przybory do
charakteryzacji, a obok wieszaków stała chuda kobieta z czarną
suknią w dłoniach.
Osłupiały nieco Wasyl został wciągnięty do środka i zanim się
obejrzał, już siedział przed lustrem, rozdziany do majtek, a
Marika i dwie obce kobiety omawiały szczegóły jego
charakteryzacji.
- Jego za kobietę? - pani od makijażu podniosła Wasylowi palcem
podbródek i przyjrzała się jego twarzy z powatpiewaniem. - No
trudno będzie, dobrze, że chociaż ogolony.
- Nie musi wyglądać zupełnie jak kobieta - odparła Marika. - Jest
taki transik, Edith, co się włóczy po imprezach, akurat jego
gabarytów, czasami chodzimy razem do kosmetyczki, albo na kawusię.
Ktoś patrzący z daleka może ich pomylić.
- Ale jak to za kobietę?! - zaprotestował Marcin. - I dlaczego nikt
mnie tu nie pyta o zdanie?
Wszystkie trzy panie popatrzyły na niego potepiająco.
- No wie pan - rzekła charakteryzatorka. - Niech pan to przyjmie jak
mężczyzna, zamiast marudzić!
- Dla kobiety swego życia pan się nie poświęci? - poparła
kostiumolog.
- Skąd one to wiedzą? - zapytał Wasyl ze zgrozą, wpatrując się
w Marikę.
- Są dla mnie jak rodzina - odparła Marika spokojnie. - Nie dałabym
rady rozkręcić teatru, kiedy mój szczęśliwie już były mąż
raczył się ulotnić w siną dal, gdyby nie one. Pomagały mi we
wszystkim, łącznie z wychowaniem Pii.
Marcin zamilkł i grzecznie pozwolił się oglądać.
Charakteryzatorka szybko wybrała kosmetyki i spojrzała na jego
pierś.
- Ja nic nie mówię, ale czy te włosy mu nie będą wystawać z
dekoltu? Może wydepilować?
- Nie! - wrzasnął Wasyl straszliwie, zasłaniając tors rękami. -
Żadnych takich! Nie pozwalam!
- Szkoda byłoby takiego futra - mruknęła kostiumolog, opierając
się z rozmarzeniem o stojak z odzieżą. Wyprostowała się szybko,
spiorunowana spojrzeniem szefowej.
- Lena, zamiast się gapić, gdzie nie powinnaś, lepiej dawaj tę
kieckę - zarządziła Marika. - A depilować nie trzeba, ta suknia
ma stójkę.
- Ale czy on w nią wejdzie? - Lena przyjrzała się z powątpiewaniem
aksamitnej sukni.
- Wejdzie, wejdzie to na Evę szyte, ona wielka jak kolubryna -
pouczyła charakteryzatorka.
- Fi ma rację - poparła Marika. - Eva ma ile, sto osiemdziesiąt
trzy? No to te trzy centymetry różnicy nie grają roli, zwłaszcza,
że szmata ma obfity tren.
- Ale on ma bary jak szafa - Lena nie czuła się przekonana.
- A Eva ma cycki i to wcale nie takie małe. Co jej się opina na
cycach, jemu się rozciągnie na barach. Ubierajcie go i malujcie,
jazda!
Nie minęło wiele czasu, a Marcin został odziany w aksamitną
szatę, umalowany i przystrojony w blond perukę w stylu Marylin
Monroe.
- No nieźle - rzekła Marika, mrużąc oczy.
Wasyl spojrzał w lustro i odebrało mu dech. W odbiciu widział nie
siebie, tylko jakieś wielgachne i niemożebnie szpetne babsko z
grubo upudrowaną twarzą i czerwonymi ustami, układającymi się w
kuszący dzióbek. Gdyby zobaczył takie w naturze ani chybi uciekłby
z wrzaskiem.
- No dobra, ale co my zrobimy z tymi jego płetwami? - zapytała
Lena. - Eva ma wielką stopę, ale przy nim i tak malutką. Nie
posiadam na stanie damskiego obuwia w tak gigantycznym rozmiarze.
Trzy Walkirie popatrzyły z naganą na stopy Marcina, mające,
istotnie, bardzo słuszne rozmiary.
- No ale graliśmy "Rocky Horror Show" - wytknęła Marika.
- Ale nikt tam takiego numeru nie nosił - odparła kostiumolog. -
Pamiętałabym.
- Czekajcie! Mam! - wykrzyknęła Fi. - Pamiętacie tego wielkoluda,
co grał u nas oficera w "Napoleonie"? Jego buty powinny
pasować, a z daleka ujdą za damskie! Takie szpiczaste czubki mają!
Wybiegła z garderoby, by po dłuższej chwili powrócić z parą
czarnych oficerek.
- Proszę! Niech pan przymierzy!
Marcin spróbował się schylić, ale czarna kiecka, opięta na jego
klacie do granic możliwości, zatrzeszczała alarmująco.
- Nie schylaj się! - wrzasnęły kobiety unisono.
Obuły go, zasadziły mu na głowę czarny kapelusz, po czym Lena
kazała mu stanowczo przywdziać jeszcze rękawiczki.
- Te rączki jak u grabarza trzeba zasłonić - orzekła stanowczo.
Marcin, mamrocząc pod nosem coś o wrednych jędzach, posłusznie
wbił dłonie w aksamitne rękawiczki.
- Ślicznie - orzekła Marika, biorąc się pod boki. - Lena, dawaj
to futro.
Lena posłusznie podała wielkie i bardzo kudłate futro w kolorze
różowym, zrobione z czegoś, co przypominało cieniutkie piórka.
- O Chryste - jęknął Wasyl. - No nic...
Mężnie przywdział różowe futro i spojrzał na Marikę.
- Jedziemy - oznajmił stanowczo.
Kiedy dotarli do Neumayerów, wszyscy pozostali członkowie rady
wojennej, z Tytkiem i Lily włącznie, siedzieli już przy stole
kuchenym, przy którym, jak twierdziła Agata, najlepiej jej się
myślało. Moritz naparzył tureckiej herbaty i zaserwował ją w
ozdobnych, pękatych szklaneczkach, Agata zaś, aby się czymś
zająć, stawiała na stole kolejne przekąski, również wschodniej
proweniencji, jako, że Moritz przechodził akurat fazę turecką,
równolegle zresztą z fazą czarnego kryminału.
Ze zdenerwowania gospodyni wywlekła na stół prawie wszystko, co
miała, było tam zatem rachatłukum, migdały i orzechy w cukrze i
cynamonie, sucha konfitura, chałwa, migdały w jakieś tajemniczej,
białej i miemożebnie słodkiej warstewce, baklava i mnóstwo innych
tajemniczych słodkości, złożonych głównie z miodu i bakalii.
- Mamo, opanuj się, kto to wszystko zje? - protestowała Lily. -
Przewidujesz wizytę pułku wojska?
Tytek nic nie mówił, patrzył tylko na ukochaną,, myśląc, że
ślicznie wygląda, kiedy się tak irytuje.
- Muszę czymś zająć ręce - oznajmiła twardo Agata, grzebiąc w
czeluściach kredensu.
- To jest narada wojenna, a nie kinderbal u sułtana - Lily nie
wydawała się przekonana.
- Mózg, moja droga - rzekł Moritz, spowity we wzorzysty, turecki
szlafrok - zużywa mnóstwo kalorii na myślenie. Będziemy ich
potrzebować, gdy w naszych umysłach będzie się gotować niczym
rosół w kotle, plan zniszczenia Felixa.
- Jezu, tato...
- Słucham, córko?
- Czy musisz przemawiać, jakbyś się najarał?
Agata gwałtownie odwróciła się od kredensu.
- Lily! Jak ty się zwracasz do ojca?! - krzyknęła. - Czy wy
wszyscy musicie mnie dodatkowo denerwować?
W tym właśnie momencie ktoś zadzwonił do drzwi.
- Ja otworzę - Moritz zniknął na korytarzu, wlokąc za sobą
majestatycznie wzorzysty tren szalfroka.
Po chwili wrócił, prowadząc za sobą dwójkę gości i zagryzając
wargi w tłumionym śmiechu.
- Pani Bartmann, dobrze, ze pani jest, ja już tu z nerwów wytrzymać
nie mogę, a jeszcze rodzina mnie dobija, zaraz - Agata przerwała
nagle potok wymowy. - A kim pani.. pan... osoba jest?
Wasyl, do którego skierowane było to pytanie, nie odpowiedział,
ponieważ stał jak wmurowany i wpatrywał się w siedzącego za
stołem Przemka. Przez chwilę miał ochotę zapaść się pod
ziemię. Rany boskie, żeby go kumpel widział, w damskich
fatałaszkach i tym durnym różowym futerku!
- Tytek, co ty tu robisz? - zapytał słabo.
Bramkarz przez chwilę nie był w stanie odpowiedzieć, bo zakrztusił
się kawałkiem rachatłukum. Lily bez namysłu przyrżnęła mu w
plecy aż zadudniło, Agata stała i patrzyła na Marcina kompletnie
osłupiała, a Moritz, równie oszołomiony, lał herbatę obok
szklanki, tworząc malowniczą kałużę na szafce.
- Wasyl? - zionął Przemysław odzyskawszy dech.
- Wasyl? - wykrzyknęła równocześnie Agata.
- Wasyl? - zdziwiła się Lily.
- Wasyl? Znaczy pan Wasyl? Aua! - Moritz wreszcie zdołał nalać
sobie herbaty na obutą w miękki kapeć stopę.
- No Wasyl, Wasyl - powiedziała niecierpliwie Marika. - Możecie
przestać głupieć? Mamy robotę.
- Ale co ty masz na sobie? - Tytek oglądał przyjaciela z
niedowierzaniem.
- To jest kamuflaż - odparł Marcin z godnością. - Mam papsa na
ogonie, musiałem zmylić ślady.
- Moritz, coś ty narobił? - Agata dopiero dostrzegła ocean herbaty
na blacie szafki. - Pościeraj to, na miłość boską i nalej im
herbaty, tylko tym razem do szklanek!
Skarcony, posłusznie sięgnął po ścierkę, tymczasem Wasyl i
Marika zajęli miejsca przy stole.
- Wasyl, a może cyknąć ci fotkę? - zachichotał Tytoń. Ułamek
sekundy później mała rączka ukochanej trzasnęła go karcąco w
potylicę.
- Nie waż mi się z niego śmiać! - rzekła stanowczo Lily. - On
się poświęca dla ukochanej kobiety!
Marcin spojrzał na Lily z wyraźną wdzięcznością, Przemek zaś z
wyrzutem.
- Też się chciałem dla ciebie poświęcić, to nazwałaś mnie
idiotą - rzekł z urazą.
- No jeśli nie widzisz różnicy... - zaczęła Lily, ale nie
skończyła, bo w tym momencie Marika zastukała stanowczo wziętym z
suszarki tłuczkiem do mięsa w stół.
- Cisza! - zarządziła. - Zajmijmy się naszym problemem!
- A ten problem to? - zapytał Moritz. - Wybaczcie, ale chyba
zgubiłem wątek.
- Ten problem - rzekł Marcin przez zęby - to Felix Wagner.
- Otóż to. Musimy sprawić, żeby ta gnida wylądowała za kratami
na bardzo długo. - Marika wzniosła w górę palec wskazujący.
- Chwila, a zeznania tego jak mu tam, co takie paskudne gajery nosi,
nie wystarczą? - wtrąciła się Agata.
- Podżeganie i to nawet nie do zabójstwa. Jak dwa lata dostanie, to
już będzie dobrze - pani Bartmann pokręciła głową.
- Trzeba wyciągnąć coś grubszego - Marcin zdjął perukę i
położył na stół. - Czym on się właściwie zajmuje?
Marika westchnęła.
- Zaczynał jako dziennikarz w brukowcu. Wzbogacił się, podobno na
spekulacjach giełdowych i z gryzipióra stał się właścicielem
tego bajzlu. Oraz biznesmenem, ma jakąś tam firmę, ale Bóg jeden
wie, czym ona się zajmuje.
- Jakoś nie podejrzewam, żeby Felix zajmował się wyłącznie
legalnymi interesami - mruknęła Lily. - Jeśli znajdziemy kogoś,
kto wie coś o jego aferach, może uda nam się poszczuć na niego
policję?
- Jego żona? - zasugerowała Agata. - Co o niej wiemy?
- Była sekretarką wspólnika Pii, bardziej dzięki cyckom, niz
kwalifikacjom - przemówił znienacka Moritz. - Felix odwiedzał Pię
w pracy, a potem zaczął odwiedzać także Sarah. Która, jak wiemy,
skutkiem tego odwiedzania zaszła w ciążę. Dlatego została panią
Wagner, bo kochanek to on w ogóle miał więcej. Głupia jak but,
ale wieść niesie, że wykradała z kancelarii informacje dla
Wagnera. Może coś wiedzieć.
- A skąd ty to wiesz? - Agata spojrzała na męża podejrzliwie.
- Ma się te umiejętności detektywa - rzekł wymijająco Moritz.
- Fajnie, ale jak skłonimy ją do zeznań przeciw mężowi? - Marcin
był sceptyczny.
- Prosto - odezwał się Tytek. - Z tego co mówicie, facet cierpi na
syndrom wędrującego fiuta. Mogę się założyć, że w tej chwili
też ma kochanki. Należy je wyśledzić, cyknąć zdjęcia Feliksa w
akcji i wysłać je małżonce.
W głowie Marcina jął rodzić się szatański plan.
- Słuchajcie, a jakby tak pogadać z tym papsem, co mi się wozi na
dupie i mu zapłacić, żeby teraz szwendał się za tą mendą?
- Dobre, dobre, pokonamy Wagnera jego własną bronią - Agata
zatarła ręce.
- Umiesz myśleć, synu - pochwaliła Marika. - Ja bym jeszcze
sugerowała, przyjrzeć się innym pracownikom tego jego piśmidła.
Na przykład...
Tu przerwała, bo słuchający jej Przemek wpakował sobie do ust
kawałek baklavy, po czym zamarł, porażony. Lepka, gęsta,
skondensowana słodycz zalewała jego kubki smakowe, gustujące
raczej w potrawach wytrawnych. Próbując je uratować chwycił
najbliższą szklankę z herbatą i pociągnął tęgi łyk. Na jego
nieszczęście była to szklanka Moritza, zawierająca w sobie pięć
kostek cukru. Przez chwilę siedział z wydętymi policzkami, nie
wiedząc co robić, pluć na stół, czy szukać kwiecia
doniczkowego, wreszcie zebrał się w sobie i przełknął ten syrop.
Reszta biesiadników przyglądała mu się w milczeniu, dziwnym
wzrokiem.
- Ma pani śledzia? Albo ogórki w occie? - zapytał Agatę żałośnie.
- Zalepiłem się...
Agata bez słowa sięgnęła do lodówki i wyciągnęła z niej słoik
ogórków kiszonych.
- Masz. Pani Mariko, na przykład kto?
- Pools? Jako naczelny tego szmatławca może coś wiedzieć o
interesach Wagnera.
- A to całkiem niewykluczone - Agata w zamyśleniu postukiwała
migdałem w cukrze o talerzyk. - Pia coś mówiła, że ten sukinsyn
używa naczelnego do różnych rzeczy. Jeszcze byli wtedy
małżeństwem.
- Pools? To ten co się tak Lewandowskim strasznie podnieca? - Lily
popatrzyła pytająco na Przemka, który pochłaniał właśnie
kolejnego ogórka.
- Na mnie nie patrz - powiedział, przełykając. - Ja nie czytam
niemieckich gazet.
- No ten - powiedział równocześnie Wasyl. Od makijażu zaczęły
go swędzieć oczy.
- Wkręćcie go, że Wagner próbuje zaszkodzić Lewemu - podsunęła
Lily w natchnieniu. - Że Lewy strasznie się przejął tą aferą z
burdelem! Wasyl, wy się przecież znacie! Niech ktoś powie
Poolsowi, że ty i Lewy jesteście przyjaciółmi! Przemek, ty
powiesz, tobie uwierzy!
Przemysław kiwnął tylko głową, nie mogąc odpowiedzieć inaczej,
jako że usta miał zapchane ogórkami.
- Dobra, to Tytek idzie do Poolsa, ja docisnę tego paparazziego -
zarządził Wasyl. - Byłoby dobrze, gdyby ktoś jeszcze powęszył
wokół Wagnera i poszukał innych haków. Moritz, może ty?
Agata spojrzała z powątpiewaniem na swego męża, zajętego w
skupieniu wydlubywaniem bakalii z baklawy.
- Czy ja wiem? - mruknęła. - Chociaż z drugiej strony Wagner
zawsze uważał go za półgłówka, więc nie będzie nic
podejrzewał.
- Za długo, powtarzam, za długo pozwalaliśmy, żeby ten skurwysyn
rozwalał życie Pii - oznajmił stanowczo Marcin. - Idiota ze mnie,
po tym napadzie powinienem był coś zrobic, wszyscy powinniśmy
byli. On ją nękał, rozpieprzał jej życie, a myśmy tylko
patrzyli, jak osły. Ale z tym już koniec!
Rąbnął urękawiczoną pięścią w stół, aż zabrzęczało
szkło.
- Nie pozwolę aby ją jeszcze kiedykolwiek skrzywdził!
W tej chwili, mimo makijażu i sukienki, zdał się wszystkim podobny
do gniewnego greckiego herosa.
_______________________________________________________________________________
Napiszemy krótko. Dzisiejszy odcinek sponsoruje piosenka Sweet Transvestite- Rocky Horror Picture Show oraz ten(ta?) uroczy jegomość :D Doktor Frank N-Furter!
Czyż nie jest słodki? ^^
Miłego czytania!
Fiolka&Martina :)
_______________________________________________________________________________
Napiszemy krótko. Dzisiejszy odcinek sponsoruje piosenka Sweet Transvestite- Rocky Horror Picture Show oraz ten(ta?) uroczy jegomość :D Doktor Frank N-Furter!
Czyż nie jest słodki? ^^
Miłego czytania!
Fiolka&Martina :)
No i tak ma być. Ten debil musi trafić za kratki! Nie może być tak, że rozwala innym życie. Mam nadzieję, ze plan działania ustanowiony na naradzie wojennej będzie skuteczny.
OdpowiedzUsuńWasyl jako kobieta? Bardzo ciekawe rozwiązanie. Teraz będzie mnie męczyć jak może wyglądać, bo jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić :)
Rozdział cudowny ;* Czekam na kolejny :)
Haha :D Wasyl jako kobieta? No nie wyobrażam sobie :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że Felix pójdzie za kraty! Na pewno tak będzie, prawda? :)
Pozdrawiam ;)
Rozdział fantastyczny. Normalnie odcinek doprowadził mnie do łez ze śmiechu.
OdpowiedzUsuńOsobiście chciałabym zobaczyć Wasyla w wersji damskiej. To musiał być "cudowny" widok :D Super opisałyście jak Marcina przygotowywały te kobiety do kamuflażu.
Zgadzam się ze stwierdzeniem, że Felix musi trafić za kraty na wiele lat. Coś czuję, że plan zdetronizowania Felixa zaczyna wchodzić w życie. Jestem bardzo ciekawa w jaki sposób to wszystko rozegracie.
Biedny, Tytoń :d Musiał mieć niezłego pecha przy spożywaniu tej konkretnej potrawy. Pewnie na przyszłość będzie ją omijał szerokim łukiem xd
Czekam na nowy.
p.s. Na Kubę przybędę z komentarzem wraz z nowym odcinkiem :)
HAHAHAHAH! WSZYSTKO, ALE WASYL JAKO KOBIETA. Popłakałam się przez to ze śmiechu. No gdzież? On jest zbyt męski! No chyba, że się na Grodzką tak bardzo napatrzył *no hate*
OdpowiedzUsuńOj ten Felix. Nie lubiłam go i mam nadzieję, że spotka go surowa kara.
Pozdrawiam :)
Hahaha xD Wasyl jako kobieta musiał wyglądać przekomicznie :D Jestem pewna, że Tytek mu tak szybko tego nie odpuści i długo będzie się z niego nabijał ;) Ale czego się nie robi dla ukochanej kobiety... Ciekawa jestem, czy ich zemsta na Felixie powiedzie się...
OdpowiedzUsuńLEŻĘ I PŁACZĘ XD Pierwszym powodem jest oczywiście Wasyl jako kobieta. NO NIE, WSZYSTKO, ALE WASYL W KIECCE ZMIÓTŁ MNIE Z NÓG. Moja wyobraźnia nie może tego pojąć.
OdpowiedzUsuńOby zakończyli Felixa, raz, a porządnie...
O matko z córką :D Wasyl przebrany za kobietę? Jeszcze w różowym futerku? hahaha to musiał być powalający widok. Wcale się nie dziwię na reakcję Lily, Tytka itd.
OdpowiedzUsuńDobrze, że w końcu postanowili zająć się tym Felixem, już czas żeby zapłacił za wszystkie krzywdy.
Pozdrawiam :)
Kobiety będą prowadzić naradę wojenną. No, mam nadzieję, że dadzą popalić tej gnidzie, co tak ją załatwił. Przez chwilę myślałam, że będzie chciała tą laską mu przyłożyć. Podoba mi się ta mamuśka Pii :D Taka konkretna babka. Wasyl… Wasyl kobietą? Buahah to musiał być widok. No, ale cóż nie było innego wyjścia. Różowe futerko :D Hehe noo Tytoń to tego Wasylowego stroju nie zapomni do końca życia. Mam nadzieję, że ten plan im wyjdzie i ten Felix dostane w końcu za swoje. Czekam na kolejną część. Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńNo ja przeczuwałam, że Felix w końcu dostanie za swoje i dobrze mu tak! Niech teraz zobaczy jak to przyjemnie jest psuć czyjeś życie.
OdpowiedzUsuńKażdego poruszyła ta historia, mnie również. Trudno jest mi wyobrazić sobie Wsylka w postaci żeńskiej, musiało to wyglądać dość komicznie ;D
Pozdrawiam ;*