czwartek, 23 maja 2013

Rozdział 18


Przetrawiwszy w umyśle oraz sercu informację otrzymaną od Heidda, Marika opuściła posterunek przy łózku śpiącej córki i, zapowiedziawszy Heiddowi, że jeśli Pii coś się stanie to czekają go straszliwe konsekwencje, znalazła Agatę, która właśnie kończyła nocny dyżur. Usiadły obie nad kubkami kawy w przyszpitalnym barze.
- Wphaaaa... aaaaadłam do Pii wczoraj - wyjaśniła Agata, ziewając jak hipopotam nilowy. - Ale tam Wasyl siedział i nie chciałam im przeszkadzać. No a potem zasnęła, a ja miałam dyyyhhhhyyyyaaa... Przepraszam. Dyżur.
Marika, nic nie mówiąc, popijała kawę, a minę miała jak chmura gradowa. Nawet zaspana świadomość Agaty zdołała zarejestrować, że coś musiało się stać i nie było to nic dobrego.
- Co z nią? - Agata momentalnie oprzytomniała. - Coś się stało w nocy? Jakieś załamanie? No niechże pani mówi!
- Heidd wie już co jej jest - odparła Marika jakimś dziwnym tonem.
- Co?!
- Arszenik.
- Co? - Agata mało nie zadławiła się kawą. - Pani żartuje?
Marika popatrzyła na przyjaciółkę swojej córki.
- Wyglądam na ubawioną?
- Jezu Chryste, niech pani nie mówi, że to znowu ta gnida - Agata wczepiła palce obu rąk we włosy, formując sobie na głowie coś na kształt strzechy, potraktowanej nagłym wyładowaniem atmosferycznym.
- Obie chyba wiemy, że tylko jeden człowiek mógł wpaść na taki pomysł - rzekła Marika cierpko.
- Noż kurwa jego mać! - ulżyła sobie gromko po polsku Agata. - Dosyć tego! Trzeba wyrwać tego chwasta z korzeniami! Jesli Pia nie potrafiła, my to zrobimy za nią! U mnie, dziewiąta wieczór, trzeba się naradzić! Akurat przyjedzie Lily z tym jej bramkarzem, więc będzie więcej mózgów do myślenia!
- Sama chciałam to zaproponować - rzekła Marika spokojnie. - Czytasz mi w myślach. Jeszcze tylko z kimś porozmawiam...
W głosie pani Bartmann zgrzytnęło coś tak morderczo złowieszczego, że Agata wolała nie dociekać z kim mianowicie ona chce rozmawiać. Miała tylko niejasne wrażenie, że ów rozmówca może nie wyjść z tego żywy.
Po rozstaniu z Agatą Marika udała się do domu, aby przygotować się do owej konwersacji. Zaczęła od drzemki, aby być w pełni sił, wypocząwszy zaś wzięła prysznic, przyodziała się w elegancki acz stonowany kostium, uczesała się, umalowała i, wyglądając w pełni profesjonalnie, jak na dyrektorkę teatru przystało, pojechała do pracy.
Tam bez żadnych skrupułów zwaliła swej zastępczyni, miłej, energicznej dziewczynie, całą papierkowo-administracyjną robotę na głowę (co ta, znając sytuację szefowej przyjęła ze zrozumieniem), po czym, usiadłszy wygodnie za biurkiem, wezwała dyrektor artystyczną.
- Schmidt jest? -zapytała bez wstępów.
- A jest - odparła artystyczna z niechęcią. - Podrywał przed chwilą jakąś chórzystkę za kulisami.
Marika zacisnęła szczęki. O cham niemyty...!
- Złap Dennisa i powiedz mu, żeby szukał sobie kogoś nowego w tym jego świątecznym show - poleciła. - Reżyserowi "Wild Party" powiedz, żeby wstawił chłopaka z drugiej obsady do pierwszej, na jakiś czas, a ty rozpisuj casting na Burrsa.
- Mamy jakiś problem ze Schmidtem? - zdziwiła się sekretarka.
- Schmidt jako artysta właśnie przestał istnieć - oznajmiła dobitnie Marika. - Przyślij go do mnie. Natychmiast.
Artystyczna tylko uniosła brwi i ruszyła ku drzwiom.
- Byłabym zapomniała - zatrzymała ją szefowa. - Poproś Lenę, żeby mi znalazła tę specjalną laskę, ona wie którą. Kłopoty z kolanami mi się odzywają.
Dyrektor artystyczna wyszła z gabinetu, przetrawiając usłyszane informacje.
Marcel pojawił się jakieś dziesięć minut później, eksponując w rozpiętej dżinsowej koszuli wydepilowaną klatę i podzwaniając licznymi łańcuchami na szyi. W Marice błysnęło skojarzenie z lat osiemdziesiątych, kiedy to odwiedziła komunistyczną wówczas Polskę. Podobnie odzianych panów widziała wówczas pod sklepami dewizowymi "Pewex", a zwali się oni cinkciarzami.
- Coś się stało? - zapytał, kierując na nią niewinne spojrzenie wielkich niebieskich oczu.
- Nie pieprz, proszę - rzekła głosem suchym, jak pustynia Gobi w lipcu. - Dobrze wiesz co się stało.
- Ale ja nie rozumiem o co chodzi - uśmiechnął się, próbując na niej swego chłopięcego wdzięku.
- Moja córka, na której podobno tak ci zależało, jest w szpitalu - Marika z wysiłkiem powstrzymywała się od rozbicia temu padalcowi czaszki przyciskiem do papieru.
-Słyszałem, to smut...
- Milcz! - wrzasnęła straszliwie. - Wiesz, co spowodowało jej chorobę? Trucizna! Znajdująca się w czekoladkach, które Pia dostała od ciebie!
Marcel pobladł jak giezło.
- Nie sądzi pani chyba, że ja mógłbym truć Pię arszenikiem - rzekł, siląc się na kpiący ton.
- O, dziękuję ci uprzejmie - Marika wyszczerzyła zęby w złym uśmiechu. - Właśnie dostarczyłeś mi ostatecznego dowodu własnej winy.
- Nie rozumiem? - wybełkotał.
- Powiedziałeś: arszenik. Skąd wiedziałeś?
- Pani przecież mó...
- Nie, idioto, nie mówiłam. - Wstała zza biurka i podeszła do niego. Marcel skurczył się, jakby chciał zniknąć pod tureckim dywanem, leżącym na podłodze.
- Ja nie chciałem jej skrzywdzić, ja tylko chciałem, żeby ona mnie chciała! - kwiczał, oblewając się zimnym potem. - Żeby zapomniała o tamtym gorylu i zauważyła, jaki jestem fajny i przystojny i w ogóle...
- Słuchaj no, gnido - Marika złapała Schmidta za poły koszuli i potrząsnęła nim jak worem kartofli. - Nie jesteś wart jednego włosa z głowy mojej córki! A temu gorylowi możesz co najwyżej buty pastować!
- Ja nie, ja nie ja nieeee... - pokwikiwał.
- Kto ci podsunął ten pomysł? - znowu nim potrząsnęła. - Gadaj!
- Bbbbo ja... bbbbo ja się upiłem i w barze on przyszedł i postawił mi drinka i powiedział, że ma sposób i dał mi arszenik, ale ja nie chciałem nikogo zabić, niech mnie pani nie wydaje policji, on powiedział, że ona mnie pokocha jak się nią zaopiekuję, ja naprawdę nie chciałem! - wyrzucił z siebie jednym tchem.
- Kto?!
- Fe... fe... fe... Felix. Felix Wagner.
Marika odsunęła się od Marcela, ocierając ręce o spódnicę, jakby dotknęła czegoś obrzydliwego.
- Nie wydam cię - rzekła.
- Nie? - w oczach Schmidta zabłysła radość.
- Nie. Sam pójdziesz na policję i grzecznie powiesz im, to co mnie.
- Ale ja nie mogę! - zajęczał. - Moja kariera artystyczna, co z nią będzie?
- Twoja kariera artystyczna jest już skończona - oznajmiła Marika. - Nie zatrudnią cię w żadnym szanującym się teatrze w Europie, możesz być o to spokojny. Na Amerykę zresztą też bym za bardzo nie liczyła. A teraz marsz na policję.
Podniosła słuchawkę interkomu.
- Pepe, pozwól no tu na górę - powiedziała.
Po chwili do gabinetu wszedł wysoki, dobrze zbudowany facet, ubrany w czarne bojówki i bluzę tegoż koloru. Głowę miał łysą, nos mały i zadarty, z nasadą zaklęśniętą jak u mopsa i czarne, niespokojne oczka.
- Tak, szefowo? - zapytał.
- Pepe, pan Schmidt wybiera się na najbliższy komisariat. Dopilnuj, żeby tam trafił, na pewno wszedł do środka i załatwił co potrzeba.
- Tajest - odparł Pepe, świdrując Schmidta tymi swoimi oczkami.
- Znasz Pepe, Marcel? Chroni teatr już od lat, a teraz odprowadzi ciebie. Tylko nie próbuj niczego głupiego, bo Pepe szybko się denerwuje i łatwo wpada w szał.
- No - ochroniarz wyszczerzył białe zęby. - Jak ten obrońca Realu, dlatego mówią na mnie Pepe. Czasami totalnie mi odbija i mogę wtedy kogoś skopać.
Marcel przełknął nerwowo ślinę.
- Idźcie już - zażądała Marika. Miała ochotę zdezynfekować sobie gabinet, skażony obecnością tego plugawca.
Wasyl krążył po mieszkaniu jak lew po klatce. Był zdenerwowany, nie, wkurwiony niemiłosiernie, uczucie to zaś brało się z potężnego poczucia bezradności. A on nie cierpiał być bezradny. Był przyzwyczajony do działania. Jest problem, to trzeba go rozwiązać, wziąć się z życiem za bary i walczyć, a nie siedzieć na zadku.
A tymczasem nie mógł nic zrobić. Wprawdzie stan zdrowia Pii zaczął się wyraźnie poprawiać, rokowania były dobre, ale faktem jest, że ona cierpiała, a on mógł tylko na to patrzeć. Kiedy był u niej koło południa przywołał na gębę uśmiech, ale w środku wszystko mu wyło. Nie pomógł nawet trening i wysiłek, wrócił wieczorem do domu tak samo nieszczęśliwy, jak z niego wyszedł.
Teraz miotał się po mieszkaniu, kopiąc bogu ducha winne meble, rzucając przedmiotami i klnąc tak, że niejeden marynarz słysząc to zarumieniłby się jak panienka. Zaczął właśnie rozważać walenie łbem o ścianę, gdy z opresji wybawił go dzwonek.
Marcin przybrał wyraz twarzy człowieka cywilizowanego i poszedł otworzyć.
- Musimy porozmawiać - Marika, wspierająca się na eleganckiej laseczce, jak zwykle była rzeczowa i opanowana.
- A coś się stało? Niech pani wejdzie - Wasyl przypomniał sobie o dobrym wychowaniu.
Usiedli w salonie.
- Słuchaj synu, wiem o tym od rana, ale nie chciałam ci mówić wcześniej - Marika ujęła dłoń Marcina. - Masz dość... emocjonalną naturę, wolałam, żeby to się odbyło, kiedy będziesz w domu.
- Ale co się stało? Niech pani wali! - Wasyl czuł, jak w głębi jestestwa lęgnie mu się jakieś paskudne przeczucie.
Marika wzięła głęboki oddech i opowiedziała Marcinowi wszystko o truciźnie, Marcelu i Feliksie. Wysłuchał całej historii do końca, ze szczękami zaciskającymi się coraz mocniej, potem złapał się za głowę, wreszcie zerwał się z kanapy jak wyrzucony sprężyną, rycząc straszliwym głosem wszelkie najohydniejsze przekleństwa znane w języku polskim, angielskim, niemieckim i francuskim.
- Że ja tej różowej gnidy nie zatłukłem w tej knajpie! - wył. - Że ja Pię wypuściłem z rąk! Pozwoliłem, żeby ją skrzywdzili! Jestem debilem!
Wyczerpany tym potokiem samokrytyki, opadł z powrotem na kanapę i chwycił się oburącz za głowę.
- Ale tego Felixa to ja zabiję - spojrzał na Marikę, a w jego oczach drgała straszliwa furia.
- Spokojnie synu - pani Bartmann wydawała się niewzruszona. - Felixa zabijesz, a odpowiesz jak za człowieka. Nie warto.
- Przecież nie może mu to ujść na sucho! - wybuchł. - Nie pozwolę, żeby on jej wciąż zagrażał, już i tak dałem dupy, ale teraz już tego nie zrobię! Pia musi być bezpieczna, a nie będzie, dopóki ten złamas jest w pobliżu!
- Racja, synu, Pia musi być bezpieczna - rzekła Marika spokojnie. - I będzie, a my o to zadbamy, ale nie piąchą. Rozumiesz?
Marcin patrzył na nią, a w oczach zapalały mu się iskry zrozumienia.
- Jasne! Oczywiście!
Marika odetchnęła z ulgą.
- Cieszę się niezmiernie, że doszliśmy do porozumienia - powiedziała. - Podnoś się, chłopcze, jedziemy na naradę wojenną do Neumayerów.
- Wciąż mam na ogonie papsa od tego skurwysyna - ostrzegł Marcin. - Wyjątkowo uparte ścierwo. Mogę spróbować go zgubić...
Marika ogarniała sytuację umysłem zaledwie przez chwilę.
- To nie będzie potrzebne - rzekła. - Kiedy wyjdę, odczekasz pół godziny i pojedziesz do Teatru Bez Nazwy. Ubrany wieczorowo, bo mamy w salach jakiś celebrycki iwent, ale nic zdrożnego, Felixowi to się nie przyda nijak. Wchodzisz głównym wejściem, on za tobą nie wejdzie, gwarantowane.
- A jak spróbuje?
- To będzie łowił swój sprzęt w Łabie. Ty mi nie przerywaj, tylko słuchaj co mówię. Pójdziesz nie na górę, do sali balowej, tylko za kulisy. Korytarzem dla pracowników. Do garderób. Tam ci zmienimy wygląd i będziesz mógł spokojnie pojechać do Agaty.
Wasyl kiwnął głową.
- To jesteśmy umówieni - z tymi słowy Marika wymaszerowała z mieszkania.
Marcin rzucił się ku szafie, wyrwał z niej jeden z niewielu posiadanych garniturów, wbił się w niego, po czym okazało się, że zostało mu jeszcze 25 minut. Przeczekał je z zaciśniętymi zębami, obiecując sobie w duchu, że jak w końcu dorwie Wagnera, to przyłoży mu tak, że ten w locie z głodu zdechnie.
Wreszcie zegar pokazał upragnioną informację: pół godziny minęło. Wasyl wypadł z mieszkania, nieomal wyrywając drzwi z zawiasów, łypnął w przelocie okiem na zamknięte i ciche mieszkanie Pii i popędził do samochodu. Ruszył z piskiem opon, po czym przypomniał sobie, że nie powinno mu się spieszyć, bo oficjalnie wcale nie udaje się na naradę dotyczącą kobiety, którą kocha, tylko jedzie na jakiś durny spęd dla celebrytów. Z nadludzkim wysiłkiem zwolnił i w tempie relaksacyjnym dojechał pod teatr.
Przez hall na dole i foyer udało mu się przejść spokojnym krokiem, ale gdy tylko zamknął za sobą drzwi z napisem "Tylko dla pracowników" nie wytrzymał i puścił się sprintem. Wyhamował dopiero przed drzwiami do pierwszej garderoby.
- Tutaj proszę - Marika wychylała się zza zupełnie innych drzwi.
Za nimi kryła się, rzecz jasna, garderoba jakiejś gwiazdy i to w dodatku kobiety, Marika jednak nie była w niej sama. Przed wielkim lustrem nieduża dziewczyna w okularach rozkładała przybory do charakteryzacji, a obok wieszaków stała chuda kobieta z czarną suknią w dłoniach.
Osłupiały nieco Wasyl został wciągnięty do środka i zanim się obejrzał, już siedział przed lustrem, rozdziany do majtek, a Marika i dwie obce kobiety omawiały szczegóły jego charakteryzacji.
- Jego za kobietę? - pani od makijażu podniosła Wasylowi palcem podbródek i przyjrzała się jego twarzy z powatpiewaniem. - No trudno będzie, dobrze, że chociaż ogolony.
- Nie musi wyglądać zupełnie jak kobieta - odparła Marika. - Jest taki transik, Edith, co się włóczy po imprezach, akurat jego gabarytów, czasami chodzimy razem do kosmetyczki, albo na kawusię. Ktoś patrzący z daleka może ich pomylić.
- Ale jak to za kobietę?! - zaprotestował Marcin. - I dlaczego nikt mnie tu nie pyta o zdanie?
Wszystkie trzy panie popatrzyły na niego potepiająco.
- No wie pan - rzekła charakteryzatorka. - Niech pan to przyjmie jak mężczyzna, zamiast marudzić!
- Dla kobiety swego życia pan się nie poświęci? - poparła kostiumolog.
- Skąd one to wiedzą? - zapytał Wasyl ze zgrozą, wpatrując się w Marikę.
- Są dla mnie jak rodzina - odparła Marika spokojnie. - Nie dałabym rady rozkręcić teatru, kiedy mój szczęśliwie już były mąż raczył się ulotnić w siną dal, gdyby nie one. Pomagały mi we wszystkim, łącznie z wychowaniem Pii.
Marcin zamilkł i grzecznie pozwolił się oglądać. Charakteryzatorka szybko wybrała kosmetyki i spojrzała na jego pierś.
- Ja nic nie mówię, ale czy te włosy mu nie będą wystawać z dekoltu? Może wydepilować?
- Nie! - wrzasnął Wasyl straszliwie, zasłaniając tors rękami. - Żadnych takich! Nie pozwalam!
- Szkoda byłoby takiego futra - mruknęła kostiumolog, opierając się z rozmarzeniem o stojak z odzieżą. Wyprostowała się szybko, spiorunowana spojrzeniem szefowej.
- Lena, zamiast się gapić, gdzie nie powinnaś, lepiej dawaj tę kieckę - zarządziła Marika. - A depilować nie trzeba, ta suknia ma stójkę.
- Ale czy on w nią wejdzie? - Lena przyjrzała się z powątpiewaniem aksamitnej sukni.
- Wejdzie, wejdzie to na Evę szyte, ona wielka jak kolubryna - pouczyła charakteryzatorka.
- Fi ma rację - poparła Marika. - Eva ma ile, sto osiemdziesiąt trzy? No to te trzy centymetry różnicy nie grają roli, zwłaszcza, że szmata ma obfity tren.
- Ale on ma bary jak szafa - Lena nie czuła się przekonana.
- A Eva ma cycki i to wcale nie takie małe. Co jej się opina na cycach, jemu się rozciągnie na barach. Ubierajcie go i malujcie, jazda!
Nie minęło wiele czasu, a Marcin został odziany w aksamitną szatę, umalowany i przystrojony w blond perukę w stylu Marylin Monroe.
- No nieźle - rzekła Marika, mrużąc oczy.
Wasyl spojrzał w lustro i odebrało mu dech. W odbiciu widział nie siebie, tylko jakieś wielgachne i niemożebnie szpetne babsko z grubo upudrowaną twarzą i czerwonymi ustami, układającymi się w kuszący dzióbek. Gdyby zobaczył takie w naturze ani chybi uciekłby z wrzaskiem.
- No dobra, ale co my zrobimy z tymi jego płetwami? - zapytała Lena. - Eva ma wielką stopę, ale przy nim i tak malutką. Nie posiadam na stanie damskiego obuwia w tak gigantycznym rozmiarze.
Trzy Walkirie popatrzyły z naganą na stopy Marcina, mające, istotnie, bardzo słuszne rozmiary.
- No ale graliśmy "Rocky Horror Show" - wytknęła Marika.
- Ale nikt tam takiego numeru nie nosił - odparła kostiumolog. - Pamiętałabym.
- Czekajcie! Mam! - wykrzyknęła Fi. - Pamiętacie tego wielkoluda, co grał u nas oficera w "Napoleonie"? Jego buty powinny pasować, a z daleka ujdą za damskie! Takie szpiczaste czubki mają!
Wybiegła z garderoby, by po dłuższej chwili powrócić z parą czarnych oficerek.
- Proszę! Niech pan przymierzy!
Marcin spróbował się schylić, ale czarna kiecka, opięta na jego klacie do granic możliwości, zatrzeszczała alarmująco.
- Nie schylaj się! - wrzasnęły kobiety unisono.
Obuły go, zasadziły mu na głowę czarny kapelusz, po czym Lena kazała mu stanowczo przywdziać jeszcze rękawiczki.
- Te rączki jak u grabarza trzeba zasłonić - orzekła stanowczo.
Marcin, mamrocząc pod nosem coś o wrednych jędzach, posłusznie wbił dłonie w aksamitne rękawiczki.
- Ślicznie - orzekła Marika, biorąc się pod boki. - Lena, dawaj to futro.
Lena posłusznie podała wielkie i bardzo kudłate futro w kolorze różowym, zrobione z czegoś, co przypominało cieniutkie piórka.
- O Chryste - jęknął Wasyl. - No nic...
Mężnie przywdział różowe futro i spojrzał na Marikę.
- Jedziemy - oznajmił stanowczo.
Kiedy dotarli do Neumayerów, wszyscy pozostali członkowie rady wojennej, z Tytkiem i Lily włącznie, siedzieli już przy stole kuchenym, przy którym, jak twierdziła Agata, najlepiej jej się myślało. Moritz naparzył tureckiej herbaty i zaserwował ją w ozdobnych, pękatych szklaneczkach, Agata zaś, aby się czymś zająć, stawiała na stole kolejne przekąski, również wschodniej proweniencji, jako, że Moritz przechodził akurat fazę turecką, równolegle zresztą z fazą czarnego kryminału.
Ze zdenerwowania gospodyni wywlekła na stół prawie wszystko, co miała, było tam zatem rachatłukum, migdały i orzechy w cukrze i cynamonie, sucha konfitura, chałwa, migdały w jakieś tajemniczej, białej i miemożebnie słodkiej warstewce, baklava i mnóstwo innych tajemniczych słodkości, złożonych głównie z miodu i bakalii.
- Mamo, opanuj się, kto to wszystko zje? - protestowała Lily. - Przewidujesz wizytę pułku wojska?
Tytek nic nie mówił, patrzył tylko na ukochaną,, myśląc, że ślicznie wygląda, kiedy się tak irytuje.
- Muszę czymś zająć ręce - oznajmiła twardo Agata, grzebiąc w czeluściach kredensu.
- To jest narada wojenna, a nie kinderbal u sułtana - Lily nie wydawała się przekonana.
- Mózg, moja droga - rzekł Moritz, spowity we wzorzysty, turecki szlafrok - zużywa mnóstwo kalorii na myślenie. Będziemy ich potrzebować, gdy w naszych umysłach będzie się gotować niczym rosół w kotle, plan zniszczenia Felixa.
- Jezu, tato...
- Słucham, córko?
- Czy musisz przemawiać, jakbyś się najarał?
Agata gwałtownie odwróciła się od kredensu.
- Lily! Jak ty się zwracasz do ojca?! - krzyknęła. - Czy wy wszyscy musicie mnie dodatkowo denerwować?
W tym właśnie momencie ktoś zadzwonił do drzwi.
- Ja otworzę - Moritz zniknął na korytarzu, wlokąc za sobą majestatycznie wzorzysty tren szalfroka.
Po chwili wrócił, prowadząc za sobą dwójkę gości i zagryzając wargi w tłumionym śmiechu.
- Pani Bartmann, dobrze, ze pani jest, ja już tu z nerwów wytrzymać nie mogę, a jeszcze rodzina mnie dobija, zaraz - Agata przerwała nagle potok wymowy. - A kim pani.. pan... osoba jest?
Wasyl, do którego skierowane było to pytanie, nie odpowiedział, ponieważ stał jak wmurowany i wpatrywał się w siedzącego za stołem Przemka. Przez chwilę miał ochotę zapaść się pod ziemię. Rany boskie, żeby go kumpel widział, w damskich fatałaszkach i tym durnym różowym futerku!
- Tytek, co ty tu robisz? - zapytał słabo.
Bramkarz przez chwilę nie był w stanie odpowiedzieć, bo zakrztusił się kawałkiem rachatłukum. Lily bez namysłu przyrżnęła mu w plecy aż zadudniło, Agata stała i patrzyła na Marcina kompletnie osłupiała, a Moritz, równie oszołomiony, lał herbatę obok szklanki, tworząc malowniczą kałużę na szafce.
- Wasyl? - zionął Przemysław odzyskawszy dech.
- Wasyl? - wykrzyknęła równocześnie Agata.
- Wasyl? - zdziwiła się Lily.
- Wasyl? Znaczy pan Wasyl? Aua! - Moritz wreszcie zdołał nalać sobie herbaty na obutą w miękki kapeć stopę.
- No Wasyl, Wasyl - powiedziała niecierpliwie Marika. - Możecie przestać głupieć? Mamy robotę.
- Ale co ty masz na sobie? - Tytek oglądał przyjaciela z niedowierzaniem.
- To jest kamuflaż - odparł Marcin z godnością. - Mam papsa na ogonie, musiałem zmylić ślady.
- Moritz, coś ty narobił? - Agata dopiero dostrzegła ocean herbaty na blacie szafki. - Pościeraj to, na miłość boską i nalej im herbaty, tylko tym razem do szklanek!
Skarcony, posłusznie sięgnął po ścierkę, tymczasem Wasyl i Marika zajęli miejsca przy stole.
- Wasyl, a może cyknąć ci fotkę? - zachichotał Tytoń. Ułamek sekundy później mała rączka ukochanej trzasnęła go karcąco w potylicę.
- Nie waż mi się z niego śmiać! - rzekła stanowczo Lily. - On się poświęca dla ukochanej kobiety!
Marcin spojrzał na Lily z wyraźną wdzięcznością, Przemek zaś z wyrzutem.
- Też się chciałem dla ciebie poświęcić, to nazwałaś mnie idiotą - rzekł z urazą.
- No jeśli nie widzisz różnicy... - zaczęła Lily, ale nie skończyła, bo w tym momencie Marika zastukała stanowczo wziętym z suszarki tłuczkiem do mięsa w stół.
- Cisza! - zarządziła. - Zajmijmy się naszym problemem!
- A ten problem to? - zapytał Moritz. - Wybaczcie, ale chyba zgubiłem wątek.
- Ten problem - rzekł Marcin przez zęby - to Felix Wagner.
- Otóż to. Musimy sprawić, żeby ta gnida wylądowała za kratami na bardzo długo. - Marika wzniosła w górę palec wskazujący.
- Chwila, a zeznania tego jak mu tam, co takie paskudne gajery nosi, nie wystarczą? - wtrąciła się Agata.
- Podżeganie i to nawet nie do zabójstwa. Jak dwa lata dostanie, to już będzie dobrze - pani Bartmann pokręciła głową.
- Trzeba wyciągnąć coś grubszego - Marcin zdjął perukę i położył na stół. - Czym on się właściwie zajmuje?
Marika westchnęła.
- Zaczynał jako dziennikarz w brukowcu. Wzbogacił się, podobno na spekulacjach giełdowych i z gryzipióra stał się właścicielem tego bajzlu. Oraz biznesmenem, ma jakąś tam firmę, ale Bóg jeden wie, czym ona się zajmuje.
- Jakoś nie podejrzewam, żeby Felix zajmował się wyłącznie legalnymi interesami - mruknęła Lily. - Jeśli znajdziemy kogoś, kto wie coś o jego aferach, może uda nam się poszczuć na niego policję?
- Jego żona? - zasugerowała Agata. - Co o niej wiemy?
- Była sekretarką wspólnika Pii, bardziej dzięki cyckom, niz kwalifikacjom - przemówił znienacka Moritz. - Felix odwiedzał Pię w pracy, a potem zaczął odwiedzać także Sarah. Która, jak wiemy, skutkiem tego odwiedzania zaszła w ciążę. Dlatego została panią Wagner, bo kochanek to on w ogóle miał więcej. Głupia jak but, ale wieść niesie, że wykradała z kancelarii informacje dla Wagnera. Może coś wiedzieć.
- A skąd ty to wiesz? - Agata spojrzała na męża podejrzliwie.
- Ma się te umiejętności detektywa - rzekł wymijająco Moritz.
- Fajnie, ale jak skłonimy ją do zeznań przeciw mężowi? - Marcin był sceptyczny.
- Prosto - odezwał się Tytek. - Z tego co mówicie, facet cierpi na syndrom wędrującego fiuta. Mogę się założyć, że w tej chwili też ma kochanki. Należy je wyśledzić, cyknąć zdjęcia Feliksa w akcji i wysłać je małżonce.
W głowie Marcina jął rodzić się szatański plan.
- Słuchajcie, a jakby tak pogadać z tym papsem, co mi się wozi na dupie i mu zapłacić, żeby teraz szwendał się za tą mendą?
- Dobre, dobre, pokonamy Wagnera jego własną bronią - Agata zatarła ręce.
- Umiesz myśleć, synu - pochwaliła Marika. - Ja bym jeszcze sugerowała, przyjrzeć się innym pracownikom tego jego piśmidła. Na przykład...
Tu przerwała, bo słuchający jej Przemek wpakował sobie do ust kawałek baklavy, po czym zamarł, porażony. Lepka, gęsta, skondensowana słodycz zalewała jego kubki smakowe, gustujące raczej w potrawach wytrawnych. Próbując je uratować chwycił najbliższą szklankę z herbatą i pociągnął tęgi łyk. Na jego nieszczęście była to szklanka Moritza, zawierająca w sobie pięć kostek cukru. Przez chwilę siedział z wydętymi policzkami, nie wiedząc co robić, pluć na stół, czy szukać kwiecia doniczkowego, wreszcie zebrał się w sobie i przełknął ten syrop.
Reszta biesiadników przyglądała mu się w milczeniu, dziwnym wzrokiem.
- Ma pani śledzia? Albo ogórki w occie? - zapytał Agatę żałośnie. - Zalepiłem się...
Agata bez słowa sięgnęła do lodówki i wyciągnęła z niej słoik ogórków kiszonych.
- Masz. Pani Mariko, na przykład kto?
- Pools? Jako naczelny tego szmatławca może coś wiedzieć o interesach Wagnera.
- A to całkiem niewykluczone - Agata w zamyśleniu postukiwała migdałem w cukrze o talerzyk. - Pia coś mówiła, że ten sukinsyn używa naczelnego do różnych rzeczy. Jeszcze byli wtedy małżeństwem.
- Pools? To ten co się tak Lewandowskim strasznie podnieca? - Lily popatrzyła pytająco na Przemka, który pochłaniał właśnie kolejnego ogórka.
- Na mnie nie patrz - powiedział, przełykając. - Ja nie czytam niemieckich gazet.
- No ten - powiedział równocześnie Wasyl. Od makijażu zaczęły go swędzieć oczy.
- Wkręćcie go, że Wagner próbuje zaszkodzić Lewemu - podsunęła Lily w natchnieniu. - Że Lewy strasznie się przejął tą aferą z burdelem! Wasyl, wy się przecież znacie! Niech ktoś powie Poolsowi, że ty i Lewy jesteście przyjaciółmi! Przemek, ty powiesz, tobie uwierzy!
Przemysław kiwnął tylko głową, nie mogąc odpowiedzieć inaczej, jako że usta miał zapchane ogórkami.
- Dobra, to Tytek idzie do Poolsa, ja docisnę tego paparazziego - zarządził Wasyl. - Byłoby dobrze, gdyby ktoś jeszcze powęszył wokół Wagnera i poszukał innych haków. Moritz, może ty?
Agata spojrzała z powątpiewaniem na swego męża, zajętego w skupieniu wydlubywaniem bakalii z baklawy.
- Czy ja wiem? - mruknęła. - Chociaż z drugiej strony Wagner zawsze uważał go za półgłówka, więc nie będzie nic podejrzewał.
- Za długo, powtarzam, za długo pozwalaliśmy, żeby ten skurwysyn rozwalał życie Pii - oznajmił stanowczo Marcin. - Idiota ze mnie, po tym napadzie powinienem był coś zrobic, wszyscy powinniśmy byli. On ją nękał, rozpieprzał jej życie, a myśmy tylko patrzyli, jak osły. Ale z tym już koniec!
Rąbnął urękawiczoną pięścią w stół, aż zabrzęczało szkło.
- Nie pozwolę aby ją jeszcze kiedykolwiek skrzywdził!
W tej chwili, mimo makijażu i sukienki, zdał się wszystkim podobny do gniewnego greckiego herosa.
_______________________________________________________________________________
Napiszemy krótko. Dzisiejszy odcinek sponsoruje piosenka Sweet Transvestite- Rocky Horror Picture  Show oraz ten(ta?) uroczy jegomość :D Doktor Frank N-Furter! 

Czyż nie jest słodki? ^^
Miłego czytania!
                 Fiolka&Martina :)


9 komentarzy:

  1. No i tak ma być. Ten debil musi trafić za kratki! Nie może być tak, że rozwala innym życie. Mam nadzieję, ze plan działania ustanowiony na naradzie wojennej będzie skuteczny.

    Wasyl jako kobieta? Bardzo ciekawe rozwiązanie. Teraz będzie mnie męczyć jak może wyglądać, bo jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić :)

    Rozdział cudowny ;* Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha :D Wasyl jako kobieta? No nie wyobrażam sobie :D
    Mam nadzieję że Felix pójdzie za kraty! Na pewno tak będzie, prawda? :)
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział fantastyczny. Normalnie odcinek doprowadził mnie do łez ze śmiechu.
    Osobiście chciałabym zobaczyć Wasyla w wersji damskiej. To musiał być "cudowny" widok :D Super opisałyście jak Marcina przygotowywały te kobiety do kamuflażu.
    Zgadzam się ze stwierdzeniem, że Felix musi trafić za kraty na wiele lat. Coś czuję, że plan zdetronizowania Felixa zaczyna wchodzić w życie. Jestem bardzo ciekawa w jaki sposób to wszystko rozegracie.
    Biedny, Tytoń :d Musiał mieć niezłego pecha przy spożywaniu tej konkretnej potrawy. Pewnie na przyszłość będzie ją omijał szerokim łukiem xd
    Czekam na nowy.

    p.s. Na Kubę przybędę z komentarzem wraz z nowym odcinkiem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. HAHAHAHAH! WSZYSTKO, ALE WASYL JAKO KOBIETA. Popłakałam się przez to ze śmiechu. No gdzież? On jest zbyt męski! No chyba, że się na Grodzką tak bardzo napatrzył *no hate*
    Oj ten Felix. Nie lubiłam go i mam nadzieję, że spotka go surowa kara.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hahaha xD Wasyl jako kobieta musiał wyglądać przekomicznie :D Jestem pewna, że Tytek mu tak szybko tego nie odpuści i długo będzie się z niego nabijał ;) Ale czego się nie robi dla ukochanej kobiety... Ciekawa jestem, czy ich zemsta na Felixie powiedzie się...

    OdpowiedzUsuń
  6. LEŻĘ I PŁACZĘ XD Pierwszym powodem jest oczywiście Wasyl jako kobieta. NO NIE, WSZYSTKO, ALE WASYL W KIECCE ZMIÓTŁ MNIE Z NÓG. Moja wyobraźnia nie może tego pojąć.
    Oby zakończyli Felixa, raz, a porządnie...

    OdpowiedzUsuń
  7. O matko z córką :D Wasyl przebrany za kobietę? Jeszcze w różowym futerku? hahaha to musiał być powalający widok. Wcale się nie dziwię na reakcję Lily, Tytka itd.
    Dobrze, że w końcu postanowili zająć się tym Felixem, już czas żeby zapłacił za wszystkie krzywdy.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kobiety będą prowadzić naradę wojenną. No, mam nadzieję, że dadzą popalić tej gnidzie, co tak ją załatwił. Przez chwilę myślałam, że będzie chciała tą laską mu przyłożyć. Podoba mi się ta mamuśka Pii :D Taka konkretna babka. Wasyl… Wasyl kobietą? Buahah to musiał być widok. No, ale cóż nie było innego wyjścia. Różowe futerko :D Hehe noo Tytoń to tego Wasylowego stroju nie zapomni do końca życia. Mam nadzieję, że ten plan im wyjdzie i ten Felix dostane w końcu za swoje. Czekam na kolejną część. Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  9. No ja przeczuwałam, że Felix w końcu dostanie za swoje i dobrze mu tak! Niech teraz zobaczy jak to przyjemnie jest psuć czyjeś życie.
    Każdego poruszyła ta historia, mnie również. Trudno jest mi wyobrazić sobie Wsylka w postaci żeńskiej, musiało to wyglądać dość komicznie ;D
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń