piątek, 31 maja 2013

Rozdział 19

 Gdy narada wojenna dobiegła końca, Marcin modlił się tylko, aby jak najszybciej dojechać do teatru i pozbyć się tego całego kamuflażu. Od tuszu swędziały go oczy, peruka niemiłosiernie grzała, a kiecka piła pod pachami. Dobrze, że te wiedźmy nie ubrały go przynajmniej w buty na obcasie, bo wtedy by niechybnie oszalał.
Kiedy Marika zaparkowała pod teatrem, Wasyl odetchnął z ulgą. Jednak była to ulga bardzo przedwczesna. W hallu bowiem wpadli na grupkę celebrytów, w stanie dość mocno wskazującym, która schwytała Marcina i zażądała stanowczo występu.
- Edith, słoneczko, zaśpiewaj nam - domagał się stanowczo wymięty blondyn, w którym Marika rozpoznała aktora serialowego, używającego pseudonimu Jacob Joyful. - Masz taki phiiięęęękny głos!
Wtulił w okrytą różowym futrem pierś Wasyla twarz i załkał.
Marcin łypnął okiem na Marikę, nie wiedząc co czynić. Uciec by nie zdołał, bez rozwalenia paru ryjów po drodze, a co do śpiewania, to jego głos nadawał się znakomicie do płoszenia koni.
- Edith nie czuje się za dobrze - wyjaśniła Marika spiesznie. - Proszę ją puścić.
- Nie! - uparł się Joyful. - Niech zaśpiewa!
- Niech śpiewa! - poparła go reszta.
Chwycili opierającego się Wasyla za ręce i pociągnęli do sali balowej. Przez jego czaszkę przemykały tysiące myśli, a żadna z nich nie była cenzuralna. Marika usiłowała nadążyć za radosną grupą, na ile jej pozwalała kulawizna i laska.
Jacob Joyful bez żadnej litości wepchnął Marcina na scenę. Jupitery walnęły Wasylowi prosto w oczy, mikrofon zaś zdawał się czymś na kształt złowrogiego, wężokształtnego potwora.
Tłum celebrytów zafalował ekstatycznie.
- Przeeeed państwem nasza kochana Edith Flint! - wrzasnął konferansjer.
Marika trąciła go w łokieć.
- Pani Flint jest niedysponowana - syknęła kątem ust. - Może kiedy indziej?
Wasyl czuł, jak pod kapeluszem i peruką zbiera mu się perlisty pot.
- Ależ, to tylko jedna piosenka! - zaśmiał się konferansjer, wciskając domniemanej Edith Flint mikrofon w dłoń.
- No to przejebane - wymamrotał Wasyl w kołnierz różowego futra, po czym wyszczerzył się fałszywie do publiczności.
- "I will always love you", prosimy! - zaryczała publika.
- Prosimy! - kwiknął konferansjer.
Była dziewczyna Wasyla wprawdzie miała fazy w których puszczała ten utwór w kółko, ale to jeszcze nie znaczy, że Marcin zapamiętał cokolwiek z tekstu. Sapnął, a wzmocniony dźwięk poniósł się echem po sali. Marika zacisnęła zęby.
- Ona nie jest dysponowana - syknęła jeszcze raz do konferansjera. - Pan tego poża...
- Endaaaaaaaj! Łil olłejs laaawjuuuuuu! - Marcin ryknął do mikrofonu niczym brontozaur z National Geographic, konający właśnie w szczękach T-Rexa.
Na sali zapadła kompletna cisza. Wszyscy obecni, z wyjątkiem Mariki, patrzyli na Wasyla szeroko rozwartymi oczyma.
- Endaaaaaaaaaaaaaaj! - spróbował jeszcze raz Wasyl, tym razem brzmiąc, dla odmiany, jak jodłujący goryl. Kryształowy żyrandol pod sufitem zadzwonił cichutko. - Olłeeeeeeeee....
Konferansjer wyrwał Wasylowi mikrofon.
- Cóż, życzymy szybkiej regeneracji głosu - rzekł, z szerokim, profesjonalnym uśmiechem. - A teraz dla państwa wystąpi znany iluzjonista...
Marcin nie czekał na ciąg dalszy, tylko wiał z sali, aż się za nim kurzyło.
Pół godziny później, domyty z charakteryzacji i przebrany we własną odzież, wymknął się dyskretnie z teatru i pojechał do domu.
Następnego dnia zaraz po treningu popędził do szpitala, z bukietem tulipanów w dłoni. W progu izolatki wpadł na Marikę.
- Powiedziałam jej o arszeniku i Marcelu - mruknęła. - Bardzo nią to wstrząsnęło. Zajmij się nią, synu.
Wbrew obawom Marcina Pia nie była załamana, czy smutna, ona była wściekła.
- No co za palant! - burczała. - I co on ma zamiast mózgu? Myślał, że jak mnie otruje to go pokocham?! Bezmózga ameba w różowym!
Wasyl nie mógł się powstrzymać i ryknął śmiechem.
- Sam bym go lepiej nie opisał! - rzekł.
Przez chwilę śmiali się oboje, jednak w końcu Pia spoważniała.
- Nie wpadłby na ten pomysł, gdyby nie Felix - powiedziała. - Co ja mam zrobić, żeby on się w końcu ode mnie odpierdolił?
- Pani mecenas, co za słownictwo - Marcin uniósł brwi. - A robić nie musisz nic, wystarczy że zajmiesz się zdrowieniem.
- Jak to nic? Przecież on znowu coś wymyśli! - Pia aż podskoczyła na łóżku.
- Jak się skończymy nim zajmować, to będzie miał dużo czasu na myślenie - Marcin uśmiechnął się złośliwie. - Kilkadziesiąt lat, mam nadzieję.
Pia przyjrzała mu się uważnie.
- Węszę tu jakiś spisek - oznajmiłą.
- A owszem, Twoja mama, państwo Neumayer, Tytek, Lily i ja, wszyscy jesteśmy w spisku - pochylił się do jej ucha. - Tylko nie mów nikomu. To tajemnica.
Spojrzała na niego wielkimi oczyma, które jak zwierciadła odbijały jej uczucia.
- Dziękuję - powiedziała.
Marcin, zamiast odpowiedzieć, delikatnie pocałował ją w usta.
Pielęgniarka, która właśnie zmierzała do izolatki, ujrzała tę scenę przez szybę. Znała wprawdzie panie Bartmann, jednak nie Wasyla, więc to, co zobaczyła wydało jej się podejrzane. Co tchu popędziła do Mariki, siedzącej akurat na krzesełku na drugim końcu korytarza.
- Pani Bartmann, pani Bartmann, tam jest jakiś bandzior! On całuje pani córkę!
Marika wzniosła w dziękczynnym geście oczy i dłonie do nieba, potem spojrzała na zaaferowaną pielęgniarkę.
- Spokojnie, to nie bandzior - rzekła. - To mój przyszły zięć. Niech pani im nie przeszkadza.
Uspokojona pielęgniarka poszła zająć się innymi chorymi.
Wasyl wyfrunął ze szpitala na skrzydłach szczęścia. Pocałował Pię, a ona się nie broniła, a w dodatku miała wyjść ze szpitala za parę dni! Był tak szczęśliwy, że chciało mu się krzyczeć, śpiewać, ba przytuliłby do łona nawet tego papsa, który go śledził, a który teraz tkwił w swoim samochodzie, dwa samochody za pojazdem Marcina, udając, że wcale go tam nie ma.
Zrezygnował jednak z obdarzania paparucha czułościami, przypomniawszy sobie, że ma z nim coś całkiem innego do załatwienia. Podszedł do samochodu i zastukał w boczną szybę.
- Tak? - paps otworzył okno i spojrzał na niego, usiłując nadać swym wodnistym oczkom wyraz niewinności.
- Mam do ciebie sprawę, hieno - rzekł Wasyl bez wstępów.
- Pan mnie z kimś pomylił - rzekł spiesznie paparazzi. Pospiesznie zaczął zamykać okno, ale w tym momencie Wasyl otworzył szarpnięciem drzwiczki. Nalana gęba papsa powlekła się bladością.
- Nie zgrywaj niewiniątka - poprosił uprzejmie Wasyl. - Możemy kulturalnie pogadać, albo mogę ci obić ryja w cztery odcienie fioletu. Co wolisz?
- Pogadać? - zasugerował nieśmiało paps.
- Mądry wybór - pochwalił Marcin. - Otóż wiem kim jesteś i dla kogo pracujesz. Możemy jednak ubić malutki interesik.
- Jaki? - w wypełnionych przerażeniem oczkach papsa zabłysła teraz chytrość.
- Ano taki, że zapłacę ci więcej niż Pools, a ty będziesz od tej pory śledził Felixa Wagnera. Masz odkryć wszystkie babki z jakimi się spotyka, cyknąć mu zdjęcia w akcji i dostarczyć je do mnie. Jarzysz?
- Jarzę. Ile pan daje?
Targowali się przez chwilę, wreszcie ustalili kwotę, a Marcin wypłacił soczystą zaliczkę na dobry początek.
- Tylko pamiętaj, koleś, spróbujesz wywinąć mi jakiś numer, a te cztery odcienie fioletu cię nie miną, jasne? - zastrzegł.
- No co pan, za taką kasę? Pools zawsze płaci mizernie, bo ma chujowy budżet. A wie pan dlaczego? Przez tę skąpą mendę Wagnera! Zrobię panu takie zdjęcia, że mucha nie siada! - papsowi rozwiązał się język. - Takiej wypłaty jeszcze w życiu nie miałem!
Z poczuciem dobrze spełnionego zadania Marcin pojechał na trening.
Redaktor naczelny Die Zeitung jak co dzień przeglądał plotki transferowe o Lewandowskim, marząc o swym idolu w szeregach jakiegoś prestiżowego klubu. Nie Bayernu, Bawarczyków nie znosił, ale jakby tak ManUtd? Albo Barca? O, to byłoby cudowne, oglądać jak Lewy zaćmiewa swą wspaniałością Messiego. A on, Michael Pools byłby kronikarzem tych chwil. Nie uroniłby ani sekundy, uwieczniłby wszystko, a potem... potem może napisałby biografię Lewego. Autoryzowaną!
Widział już oczyma duszy, jak Lewandowski bierze do ręki wydruk, jak kiwa dłową z najwyższym uznaniem i, o Bogowie!, klepie jego, Poolsa, po ramieniu.
W momencie gdy Lewy otwierał usta, by skomplementować dzieło życia redaktora Poolsa, drzwi gabinetu otworzyły się ze szczękiem, wybijając naczelnego z upojnych marzeń.
- Czego?! - jęknął żałośnie.
Wysoki i chudy Stockinger, z działu sportowego, popatrzył na szefa z pogardą.
- Przyszedł jakiś gość - rzekł, pociągając nosem. - Mówi, że piłkarz. Znajomy Lewandowskiego.
Czerwone rumieńce wybiły na policzki Poolsa.
- Daj go tu, ale już! - wrzasnął.
Stocki wzruszył ramionami, po czym otworzył drzwi. Do gabinetu weszło dwoje ludzi, ciemnowłosa dziewczyna, której nie znał i bardzo wysoki blondyn. Tego rozpoznał, facet był bramkarzem reprezentacji Polski i miał takie śmieszne nazwisko, coś od używek. Pools potajemnie uczył się polskiego, był to w końcu język jego idola. Przegrzebał teraz swój mózg, usiłując przypomnieć sobie co to za używka była w nazwisku tego typa. Jak on się nazywał... Makowina? Wódka? Trawka?
- Nazywam się Przemysław Tytoń - rzekł blondyn.
- Michael Pools - odparł odruchowo naczelny. - Pan zna Roberta Lewandowskiego?
- O tym właśnie chciałem rozmawiać - oznajmił Tytoń. - Możemy usiąść?
- Ależ proszę, proszę, kawki może? Herbatki? Koniaczku?
Lily i Przemek usiedli na nieco sfatygowanych skórzanych fotelach i grzecznie odmówili napojów, zdecydowani jednej kropli nie wziąć do ust w siedzibie wroga.
- Tak się składa, że jestem przyjacielem Roberta - rzekł Tytek, myśląc, że gdyby Niebiosa raziły za kłamstwa gromami z jasnego nieba, po nim powinna zostać dziura w podłodze i dymiące buty. - Bardzo zatroskanym przyjacielem.
Pools z wrażenia nieomal zwiózł się ze swojego kręconego fotela.
- Och mój Boże, czy coś się Robertowi stało? - zaniepokoił się.
- Robert jest w fatalnym stanie psychicznym - rzekł Tytoń z udawaną troską w głosie. - Niech pan sobie wyobrazi, on i Marcin Wasilewski to serdeczni przyjaciele. Ta cała afera, rozpętana przez pańskie pismo... - zamachał ręką.
- Tak? - zapytał naczelny bez tchu.
- Och, ona uderzyła nie tylko w Marcina, wie pan. Robert jest bardzo wrażliwym człowiekiem i bardzo przeżywa krzywdy zadane jego przyjaciołom - Tytek łgał jak z nut. Lewy tak naprawdę dysponował skórą grubszą niż krokodyl nilowy i wszystko, co nie dotyczyło jego samego spływało po nim jak po gęsi. - Niemalże zniszczyliście karierę Marcina Wasilewskiego, a to wstrząsnęło Robertem do głębi...
Tu przerwał, ponieważ straszliwie zachciało mu się śmiać. Pochylił się, ukrywając twarz w dłoniach, a Lily gładziła go po drgających od śmiechu plecach.
- To straszne - rzekła tonem żałobnym. - Nie ma pan pojęcia co pan uczynił!
- On płacze? - zapytał Pools bezradnie.
- Tak! odparła Lily, obejmując krztuszącego się tłumionym śmiechem Przemka. - On płacze! Płacze, ponieważ Robert Lewandowski, jego najfdroższy przyjaciel i gwiazda światowego futbolu, zapadł na depresję! Być może będzie musiał przerwać karierę, aby poddać się terapii!
Tytek kwiknął, ubawiony, mimowolnie dodając scenie dramatyzmu.
- Przerwać?! - jęknął ze zgrozą Pools. - Przeze mnie...?
- Tak, proszę pana - rzekł Tytoń z mocą, prostując się. Otarł załzawione od śmiechu oczy. - Przerwać. Wie pan, że chce go kupić Barcelona? Wszystko jest już dogadane, wystarczy tylko podpisać dokumenty, a tymczasem niewykluczone, że dla własnego zdrowia Robert będzie musiał im odmówić.
- Odmó... Boże, co ja narobiłem? - redaktor targał się za rzednące loki. - Co ja narobiłem?!
- Może to naiwne - rzekła z godnością Lily, Tytek zaś pomyślał z podziwem, że zasługuje ona co najmniej na Oscara.- Chcieliśmy jednak pana prosić, aby zaniechał pan publikacji na temat Wasilewskiego, gdyż mogą one pogorszyć stan zdrowia Roberta.
- Ja nie chciałem! Ja nie wiedziałem! On mi kazał! - Pools wył niczym kojot w księżycową noc. - Gdybym wiedział, że Wasilewski jest przyjacielem Roberta ja bym nigdy... ja bym nie śmiał!
- On? - zapytał Tytek. - Jaki on?
Naczelny poniechał wyrywania sobie włosów i zakrył twarz obiema dłońmi. Jego oczy, pełne zgrozy, spoglądały na Tytonia i Lily spomiędzy drżących palców.
- Wagner. Właściciel - zaszeptał. - To on mi kazał, Wasilewski kręci z jego byłą żoną, tak mi powiedział, chciał zemsty... Ja nie wiedziałem, nie wiedziałem co robię, Robert wybacz mi!
- Gdyby pan mógł jakoś... no wie pan - podsunęła delikatnie Lily. - Powstrzymać tego Wagnera przed dalszym szkodzeniem Marcinowi? Ocaliłby pan tym nie tylko Wasilewskiego, ale i Roberta przed kompletnym załamaniem kariery.
- Tak, tak, muszę to naprawić, ja zgrzeszyłem, zrobiłem straszną rzecz, czy on mi to wybaczy? - Pools wyglądał jak ktoś, kto powinien leżeć w pasach na oddziale zamkniętym psychiatryka. - Czy Robert zdoła mi przebaczyć?
- Każdy błądzi - rzekł kojąco Tytek. - Robert jest człowiekiem niezwykle wyrozumiałym i pełnym współczucia.
- Dziękuję! - redaktor wyskoczył zza biurka. - Dziękuję, dał mi pan nadzieję! Naprawię, aj to naprawię, wszystko naprawię!
Wypadł jak szaleniec zza biurka, otwarł drzwi, niemal wyrywając je z zawiasów i ryknął w głąb redakcji:
- Ogłaszam wolne, koniec pracy wszyscy do domów!
Odwrócił się do Lily i Tytonia.
- Państwo wybaczą, ja muszę na policję, teraz natychmiast! Ratować Lewego, ratować mojego Robercika kochanego, lecę!
Z tymi słowy wypadł z gabinetu i tyle go w redakcji widziano.
Trzy dni później Pia miała wyjść ze szpitala. Zaaferowane grono spiskowców, uszczuplone o Tytka i Lily, którzy musieli wrócić do Holandii, przygotowywało w mieszkaniu Mariki imprezę powitalną. Jako ostatni przybył Marcin, zaraz po treningu, można by rzec, że z rozwianym włosem, gdyby jego krótka fryzura była w stanie się rozwiać. Stół był już elegancko nakryty, cielęcina pieczona w folii rozsiewała niebiańskie zapachy, a Marika ustawiała właśnie w wazonie potęzny pęk tulipanów.
- To ja po nią pojadę! - Wasyl nerwowo przebierał nogami. - Wszystko jest już gotowe?
- Wstrzymaj konie, synu - uspokoiła go Marika. - Pia mówiła przecież, że zadzwoni, kiedy ją wypiszą. Dzwoniła?
- No nie... - Wasyl zatrzymał się w rozpędzie. - Ale i tak pojadę, nie wytrzymam tutaj!
- Ta cielęcina ma już chyba dość! - wrzasnęła Agata z kuchni. - Moritz, nie wyżeraj kremu jogurtowego!
- Ja nie wyżeram, ja degustuję! - oburzył się Moritz.
W tym momencie odezwała się komórka Wasyla. Odebrał i wyrzekł zaledwie trzy słowa:
- Tak? Już? Lecę!
I poleciał, promieniejąc łuną szczęścia.
- Oby moja córka znowu nie zgłupiała i nie dała mu kosza - rzekła Marika patrząc na zamykające się za nim drzwi.
- Wtedy sama jej przyłożę - odparła Agata znad brytfanki z cielęciną. - Patelnią w łeb.
Pia czuła się na poły rozbawiona, a na poły rozanielona, bowiem Marcin obchodził się z nią niczym z wazą z epoki Ming. Zabrał jej nie tylko torbę z rzeczami, ale także torebkę, a mało brakowało by w rozpędzie wydarł jej z dłoni także paczkę chusteczek higienicznych, żeby się czasem nie zmęczyła jej niesieniem. A najchętniej zaniósłby Pię osobiście, na własnych rękach do samochodu.
- Marcin, spokojnie, ja się naprawdę dobrze czuję - hamowała go. - Nie musisz mnie prowadzić pod rękę.
- Jesteś pewna? - spojrzał na nią z troską, otwierając i przytrzymując drzwi wyjściowe.
- Absolutnie - odparła. - W maratonie bym może jeszcze nie startowała, ale poza tym nic mi nie dolega.
Na dworze padał śnieg. Grube płatki wirowały w stożkach światła pod latarniami, i pokrywały świat białą, miękką powłoczką. Pia uniosła twarz i wystawiła język.
- Co robisz? - zapytał Wasyl.
- Łapię śnieg - odparła. - Nigdy tego nie robiłeś, gdy byłeś dzieckiem?
Uśmiechnął się, po czym sam wywalił język, zwracając twarz ku niebu.
- Zimne! - stwierdziła Pia.
- I smakują jak woda - dodał Marcin.
Parsknęli śmiechem, który poniósł się w ciszy zimowego wieczoru, a potem popatrzyli na siebie.
- Pia ja, ten... Ta laska, wiesz, to zdjęcie... - zaplątał się Wasyl.
Pokręciła głową, patrząc na niego z czułością. Miał płatki śniegu na rzęsach i na włosach.
- Nieważne.
- Ważne - uparł się. - Nie chcę, żeby nas jeszcze coś dzieliło.
- Nic nas nie dzieli - powiedziała miękko, przytulając się do niego.
- Nie? - Marcinowi serce tłukło się w piersi jak oszalałe. Nigdy przedtem tak się nie czuł.
- Nie. - Dotknęła jego policzka, szorstkiego od zarostu i pocałowała go w usta. - Wierzę ci. Wierzę w ciebie.
Zajrzała w jego oczy i pomyślała, że wyglądają teraz jak morze. Morze miłości.
A potem nie myślała już o niczym, tonąc bez reszty w słodyczy jego pocałunków.


___________________________________________________________________________
Prezentujemy kolejny rozdział tego wstrząsającego opka :D Powoli zbliżamy się do końca, ale wspólnie zostajemy jeszcze na Siostrzyczkach i planujemy sequel El Santo del Inferno, który pojawi się niebawem. 
                                                                        Pozdrawiamy
                                                                                              Fiolka&Martina :)




4 komentarze:

  1. Jej... nie wyobrażam śpiewającego Wasyla :D
    Tytek i Lilly dobrze zrobili, chociaż miałam z niego ubaw :) A końcówka <3
    Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na next :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Popłakałam się... ze śmiechu. Wasyl i taka piosenka:D Świetne zakończenie, teraz już wszystko ma być w porządku:) Czekam na następny rozdział, pozdrawiam i życzę weny:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahaha już sobie wyobrażam jak Wasyl śpiewa. To musiało być straszne. Tytek z Lily odegrali perfekcyjnie swoje role i mam nadzieję, że Pools wszystko odkręci. Pielęgniarka była najlepsza :D Ciesze się, że Pia w końcu uwierzyła Wasylowi:)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie, że pomiędzy Pią i Marcinem wszystko ładnie zaczyna się układać. Mam nadzieję, że uda im się ukarać Felixa i już nie przeszkodzi im w szczęściu :)

    OdpowiedzUsuń