Gdy narada wojenna dobiegła końca, Marcin modlił się tylko, aby
jak najszybciej dojechać do teatru i pozbyć się tego całego
kamuflażu. Od tuszu swędziały go oczy, peruka niemiłosiernie
grzała, a kiecka piła pod pachami. Dobrze, że te wiedźmy nie
ubrały go przynajmniej w buty na obcasie, bo wtedy by niechybnie
oszalał.
Kiedy Marika zaparkowała pod teatrem, Wasyl odetchnął z ulgą.
Jednak była to ulga bardzo przedwczesna. W hallu bowiem wpadli na
grupkę celebrytów, w stanie dość mocno wskazującym, która
schwytała Marcina i zażądała stanowczo występu.
- Edith, słoneczko, zaśpiewaj nam - domagał się stanowczo wymięty
blondyn, w którym Marika rozpoznała aktora serialowego, używającego
pseudonimu Jacob Joyful. - Masz taki phiiięęęękny głos!
Wtulił w okrytą różowym futrem pierś Wasyla twarz i załkał.
Marcin łypnął okiem na Marikę, nie wiedząc co czynić. Uciec by
nie zdołał, bez rozwalenia paru ryjów po drodze, a co do
śpiewania, to jego głos nadawał się znakomicie do płoszenia
koni.
- Edith nie czuje się za dobrze - wyjaśniła Marika spiesznie. -
Proszę ją puścić.
- Nie! - uparł się Joyful. - Niech zaśpiewa!
- Niech śpiewa! - poparła go reszta.
Chwycili opierającego się Wasyla za ręce i pociągnęli do sali
balowej. Przez jego czaszkę przemykały tysiące myśli, a żadna z
nich nie była cenzuralna. Marika usiłowała nadążyć za radosną
grupą, na ile jej pozwalała kulawizna i laska.
Jacob Joyful bez żadnej litości wepchnął Marcina na scenę.
Jupitery walnęły Wasylowi prosto w oczy, mikrofon zaś zdawał się
czymś na kształt złowrogiego, wężokształtnego potwora.
Tłum celebrytów zafalował ekstatycznie.
- Przeeeed państwem nasza kochana Edith Flint! - wrzasnął
konferansjer.
Marika trąciła go w łokieć.
- Pani Flint jest niedysponowana - syknęła kątem ust. - Może
kiedy indziej?
Wasyl czuł, jak pod kapeluszem i peruką zbiera mu się perlisty
pot.
- Ależ, to tylko jedna piosenka! - zaśmiał się konferansjer,
wciskając domniemanej Edith Flint mikrofon w dłoń.
- No to przejebane - wymamrotał Wasyl w kołnierz różowego futra,
po czym wyszczerzył się fałszywie do publiczności.
- "I will always love you", prosimy! - zaryczała publika.
- Prosimy! - kwiknął konferansjer.
Była dziewczyna Wasyla wprawdzie miała fazy w których puszczała
ten utwór w kółko, ale to jeszcze nie znaczy, że Marcin
zapamiętał cokolwiek z tekstu. Sapnął, a wzmocniony dźwięk
poniósł się echem po sali. Marika zacisnęła zęby.
- Ona nie jest dysponowana - syknęła jeszcze raz do konferansjera.
- Pan tego poża...
- Endaaaaaaaj! Łil olłejs laaawjuuuuuu! - Marcin ryknął do
mikrofonu niczym brontozaur z National Geographic, konający właśnie
w szczękach T-Rexa.
Na sali zapadła kompletna cisza. Wszyscy obecni, z wyjątkiem
Mariki, patrzyli na Wasyla szeroko rozwartymi oczyma.
- Endaaaaaaaaaaaaaaj! - spróbował jeszcze raz Wasyl, tym razem
brzmiąc, dla odmiany, jak jodłujący goryl. Kryształowy żyrandol
pod sufitem zadzwonił cichutko. - Olłeeeeeeeee....
Konferansjer wyrwał Wasylowi mikrofon.
- Cóż, życzymy szybkiej regeneracji głosu - rzekł, z szerokim,
profesjonalnym uśmiechem. - A teraz dla państwa wystąpi znany
iluzjonista...
Marcin nie czekał na ciąg dalszy, tylko wiał z sali, aż się za
nim kurzyło.
Pół godziny później, domyty z charakteryzacji i przebrany we
własną odzież, wymknął się dyskretnie z teatru i pojechał do
domu.
Następnego dnia zaraz po treningu popędził do szpitala, z bukietem
tulipanów w dłoni. W progu izolatki wpadł na Marikę.
- Powiedziałam jej o arszeniku i Marcelu - mruknęła. - Bardzo nią
to wstrząsnęło. Zajmij się nią, synu.
Wbrew obawom Marcina Pia nie była załamana, czy smutna, ona była
wściekła.
- No co za palant! - burczała. - I co on ma zamiast mózgu? Myślał,
że jak mnie otruje to go pokocham?! Bezmózga ameba w różowym!
Wasyl nie mógł się powstrzymać i ryknął śmiechem.
- Sam bym go lepiej nie opisał! - rzekł.
Przez chwilę śmiali się oboje, jednak w końcu Pia spoważniała.
- Nie wpadłby na ten pomysł, gdyby nie Felix - powiedziała. - Co
ja mam zrobić, żeby on się w końcu ode mnie odpierdolił?
- Pani mecenas, co za słownictwo - Marcin uniósł brwi. - A robić
nie musisz nic, wystarczy że zajmiesz się zdrowieniem.
- Jak to nic? Przecież on znowu coś wymyśli! - Pia aż podskoczyła
na łóżku.
- Jak się skończymy nim zajmować, to będzie miał dużo czasu na
myślenie - Marcin uśmiechnął się złośliwie. - Kilkadziesiąt
lat, mam nadzieję.
Pia przyjrzała mu się uważnie.
- Węszę tu jakiś spisek - oznajmiłą.
- A owszem, Twoja mama, państwo Neumayer, Tytek, Lily i ja, wszyscy
jesteśmy w spisku - pochylił się do jej ucha. - Tylko nie mów
nikomu. To tajemnica.
Spojrzała na niego wielkimi oczyma, które jak zwierciadła odbijały
jej uczucia.
- Dziękuję - powiedziała.
Marcin, zamiast odpowiedzieć, delikatnie pocałował ją w usta.
Pielęgniarka, która właśnie zmierzała do izolatki, ujrzała tę
scenę przez szybę. Znała wprawdzie panie Bartmann, jednak nie
Wasyla, więc to, co zobaczyła wydało jej się podejrzane. Co tchu
popędziła do Mariki, siedzącej akurat na krzesełku na drugim
końcu korytarza.
- Pani Bartmann, pani Bartmann, tam jest jakiś bandzior! On całuje
pani córkę!
Marika wzniosła w dziękczynnym geście oczy i dłonie do nieba,
potem spojrzała na zaaferowaną pielęgniarkę.
- Spokojnie, to nie bandzior - rzekła. - To mój przyszły zięć.
Niech pani im nie przeszkadza.
Uspokojona pielęgniarka poszła zająć się innymi chorymi.
Wasyl wyfrunął ze szpitala na skrzydłach szczęścia. Pocałował
Pię, a ona się nie broniła, a w dodatku miała wyjść ze szpitala
za parę dni! Był tak szczęśliwy, że chciało mu się krzyczeć,
śpiewać, ba przytuliłby do łona nawet tego papsa, który go
śledził, a który teraz tkwił w swoim samochodzie, dwa samochody
za pojazdem Marcina, udając, że wcale go tam nie ma.
Zrezygnował jednak z obdarzania paparucha czułościami,
przypomniawszy sobie, że ma z nim coś całkiem innego do
załatwienia. Podszedł do samochodu i zastukał w boczną szybę.
- Tak? - paps otworzył okno i spojrzał na niego, usiłując nadać
swym wodnistym oczkom wyraz niewinności.
- Mam do ciebie sprawę, hieno - rzekł Wasyl bez wstępów.
- Pan mnie z kimś pomylił - rzekł spiesznie paparazzi. Pospiesznie
zaczął zamykać okno, ale w tym momencie Wasyl otworzył
szarpnięciem drzwiczki. Nalana gęba papsa powlekła się bladością.
- Nie zgrywaj niewiniątka - poprosił uprzejmie Wasyl. - Możemy
kulturalnie pogadać, albo mogę ci obić ryja w cztery odcienie
fioletu. Co wolisz?
- Pogadać? - zasugerował nieśmiało paps.
- Mądry wybór - pochwalił Marcin. - Otóż wiem kim jesteś i dla
kogo pracujesz. Możemy jednak ubić malutki interesik.
- Jaki? - w wypełnionych przerażeniem oczkach papsa zabłysła
teraz chytrość.
- Ano taki, że zapłacę ci więcej niż Pools, a ty będziesz od
tej pory śledził Felixa Wagnera. Masz odkryć wszystkie babki z
jakimi się spotyka, cyknąć mu zdjęcia w akcji i dostarczyć je do
mnie. Jarzysz?
- Jarzę. Ile pan daje?
Targowali się przez chwilę, wreszcie ustalili kwotę, a Marcin
wypłacił soczystą zaliczkę na dobry początek.
- Tylko pamiętaj, koleś, spróbujesz wywinąć mi jakiś numer, a
te cztery odcienie fioletu cię nie miną, jasne? - zastrzegł.
- No co pan, za taką kasę? Pools zawsze płaci mizernie, bo ma
chujowy budżet. A wie pan dlaczego? Przez tę skąpą mendę
Wagnera! Zrobię panu takie zdjęcia, że mucha nie siada! - papsowi
rozwiązał się język. - Takiej wypłaty jeszcze w życiu nie
miałem!
Z poczuciem dobrze spełnionego zadania Marcin pojechał na trening.
Redaktor naczelny Die Zeitung jak
co dzień przeglądał plotki transferowe o Lewandowskim, marząc o
swym idolu w szeregach jakiegoś prestiżowego klubu. Nie Bayernu,
Bawarczyków nie znosił, ale jakby tak ManUtd? Albo Barca? O, to
byłoby cudowne, oglądać jak Lewy zaćmiewa swą wspaniałością
Messiego. A on, Michael Pools byłby kronikarzem tych chwil. Nie
uroniłby ani sekundy, uwieczniłby wszystko, a potem... potem może
napisałby biografię Lewego. Autoryzowaną!
Widział już oczyma duszy, jak
Lewandowski bierze do ręki wydruk, jak kiwa dłową z najwyższym
uznaniem i, o Bogowie!, klepie jego, Poolsa, po ramieniu.
W momencie gdy Lewy otwierał usta,
by skomplementować dzieło życia redaktora Poolsa, drzwi gabinetu
otworzyły się ze szczękiem, wybijając naczelnego z upojnych
marzeń.
- Czego?! - jęknął żałośnie.
Wysoki i chudy Stockinger, z działu
sportowego, popatrzył na szefa z pogardą.
- Przyszedł jakiś gość - rzekł,
pociągając nosem. - Mówi, że piłkarz. Znajomy Lewandowskiego.
Czerwone rumieńce wybiły na policzki Poolsa.
- Daj go tu, ale już! - wrzasnął.
Stocki wzruszył ramionami, po czym otworzył drzwi. Do gabinetu
weszło dwoje ludzi, ciemnowłosa dziewczyna, której nie znał i
bardzo wysoki blondyn. Tego rozpoznał, facet był bramkarzem
reprezentacji Polski i miał takie śmieszne nazwisko, coś od
używek. Pools potajemnie uczył się polskiego, był to w końcu
język jego idola. Przegrzebał teraz swój mózg, usiłując
przypomnieć sobie co to za używka była w nazwisku tego typa. Jak
on się nazywał... Makowina? Wódka? Trawka?
- Nazywam się Przemysław Tytoń - rzekł blondyn.
- Michael Pools - odparł odruchowo naczelny. - Pan zna Roberta
Lewandowskiego?
- O tym właśnie chciałem rozmawiać - oznajmił Tytoń. - Możemy
usiąść?
- Ależ proszę, proszę, kawki może? Herbatki? Koniaczku?
Lily i Przemek usiedli na nieco sfatygowanych skórzanych fotelach i
grzecznie odmówili napojów, zdecydowani jednej kropli nie wziąć
do ust w siedzibie wroga.
- Tak się składa, że jestem przyjacielem Roberta - rzekł Tytek,
myśląc, że gdyby Niebiosa raziły za kłamstwa gromami z jasnego
nieba, po nim powinna zostać dziura w podłodze i dymiące buty. -
Bardzo zatroskanym przyjacielem.
Pools z wrażenia nieomal zwiózł się ze swojego kręconego fotela.
- Och mój Boże, czy coś się Robertowi stało? - zaniepokoił
się.
- Robert jest w fatalnym stanie psychicznym - rzekł Tytoń z udawaną
troską w głosie. - Niech pan sobie wyobrazi, on i Marcin Wasilewski
to serdeczni przyjaciele. Ta cała afera, rozpętana przez pańskie
pismo... - zamachał ręką.
- Tak? - zapytał naczelny bez tchu.
- Och, ona uderzyła nie tylko w Marcina, wie pan. Robert jest bardzo
wrażliwym człowiekiem i bardzo przeżywa krzywdy zadane jego
przyjaciołom - Tytek łgał jak z nut. Lewy tak naprawdę dysponował
skórą grubszą niż krokodyl nilowy i wszystko, co nie dotyczyło
jego samego spływało po nim jak po gęsi. - Niemalże
zniszczyliście karierę Marcina Wasilewskiego, a to wstrząsnęło
Robertem do głębi...
Tu przerwał, ponieważ straszliwie zachciało mu się śmiać.
Pochylił się, ukrywając twarz w dłoniach, a Lily gładziła go po
drgających od śmiechu plecach.
- To straszne - rzekła tonem żałobnym. - Nie ma pan pojęcia co
pan uczynił!
- On płacze? - zapytał Pools bezradnie.
- Tak! odparła Lily, obejmując krztuszącego się tłumionym
śmiechem Przemka. - On płacze! Płacze, ponieważ Robert
Lewandowski, jego najfdroższy przyjaciel i gwiazda światowego
futbolu, zapadł na depresję! Być może będzie musiał przerwać
karierę, aby poddać się terapii!
Tytek kwiknął, ubawiony, mimowolnie dodając scenie dramatyzmu.
- Przerwać?! - jęknął ze zgrozą Pools. - Przeze mnie...?
- Tak, proszę pana - rzekł Tytoń z mocą, prostując się. Otarł
załzawione od śmiechu oczy. - Przerwać. Wie pan, że chce go kupić
Barcelona? Wszystko jest już dogadane, wystarczy tylko podpisać
dokumenty, a tymczasem niewykluczone, że dla własnego zdrowia
Robert będzie musiał im odmówić.
- Odmó... Boże, co ja narobiłem? - redaktor targał się za
rzednące loki. - Co ja narobiłem?!
- Może to naiwne - rzekła z godnością Lily, Tytek zaś pomyślał
z podziwem, że zasługuje ona co najmniej na Oscara.- Chcieliśmy
jednak pana prosić, aby zaniechał pan publikacji na temat
Wasilewskiego, gdyż mogą one pogorszyć stan zdrowia Roberta.
- Ja nie chciałem! Ja nie wiedziałem! On mi kazał! - Pools wył
niczym kojot w księżycową noc. - Gdybym wiedział, że Wasilewski
jest przyjacielem Roberta ja bym nigdy... ja bym nie śmiał!
- On? - zapytał Tytek. - Jaki on?
Naczelny poniechał wyrywania sobie włosów i zakrył twarz obiema
dłońmi. Jego oczy, pełne zgrozy, spoglądały na Tytonia i Lily
spomiędzy drżących palców.
- Wagner. Właściciel - zaszeptał. - To on mi kazał, Wasilewski
kręci z jego byłą żoną, tak mi powiedział, chciał zemsty... Ja
nie wiedziałem, nie wiedziałem co robię, Robert wybacz mi!
- Gdyby pan mógł jakoś... no wie pan - podsunęła delikatnie
Lily. - Powstrzymać tego Wagnera przed dalszym szkodzeniem
Marcinowi? Ocaliłby pan tym nie tylko Wasilewskiego, ale i Roberta
przed kompletnym załamaniem kariery.
- Tak, tak, muszę to naprawić, ja zgrzeszyłem, zrobiłem straszną
rzecz, czy on mi to wybaczy? - Pools wyglądał jak ktoś, kto
powinien leżeć w pasach na oddziale zamkniętym psychiatryka. - Czy
Robert zdoła mi przebaczyć?
- Każdy błądzi - rzekł kojąco Tytek. - Robert jest człowiekiem
niezwykle wyrozumiałym i pełnym współczucia.
- Dziękuję! - redaktor wyskoczył zza biurka. - Dziękuję, dał mi
pan nadzieję! Naprawię, aj to naprawię, wszystko naprawię!
Wypadł jak szaleniec zza biurka, otwarł drzwi, niemal wyrywając je
z zawiasów i ryknął w głąb redakcji:
- Ogłaszam wolne, koniec pracy wszyscy do domów!
Odwrócił się do Lily i Tytonia.
- Państwo wybaczą, ja muszę na policję, teraz natychmiast!
Ratować Lewego, ratować mojego Robercika kochanego, lecę!
Z tymi słowy wypadł z gabinetu i tyle go w redakcji widziano.
Trzy dni później Pia miała wyjść ze szpitala. Zaaferowane grono
spiskowców, uszczuplone o Tytka i Lily, którzy musieli wrócić do
Holandii, przygotowywało w mieszkaniu Mariki imprezę powitalną.
Jako ostatni przybył Marcin, zaraz po treningu, można by rzec, że
z rozwianym włosem, gdyby jego krótka fryzura była w stanie się
rozwiać. Stół był już elegancko nakryty, cielęcina pieczona w
folii rozsiewała niebiańskie zapachy, a Marika ustawiała właśnie
w wazonie potęzny pęk tulipanów.
- To ja po nią pojadę! - Wasyl nerwowo przebierał nogami. -
Wszystko jest już gotowe?
- Wstrzymaj konie, synu - uspokoiła go Marika. - Pia mówiła
przecież, że zadzwoni, kiedy ją wypiszą. Dzwoniła?
- No nie... - Wasyl zatrzymał się w rozpędzie. - Ale i tak pojadę,
nie wytrzymam tutaj!
- Ta cielęcina ma już chyba dość! - wrzasnęła Agata z kuchni. -
Moritz, nie wyżeraj kremu jogurtowego!
- Ja nie wyżeram, ja degustuję! - oburzył się Moritz.
W tym momencie odezwała się komórka Wasyla. Odebrał i wyrzekł
zaledwie trzy słowa:
- Tak? Już? Lecę!
I poleciał, promieniejąc łuną szczęścia.
- Oby moja córka znowu nie zgłupiała i nie dała mu kosza - rzekła
Marika patrząc na zamykające się za nim drzwi.
- Wtedy sama jej przyłożę - odparła Agata znad brytfanki z
cielęciną. - Patelnią w łeb.
Pia czuła się na poły rozbawiona, a na poły rozanielona, bowiem
Marcin obchodził się z nią niczym z wazą z epoki Ming. Zabrał
jej nie tylko torbę z rzeczami, ale także torebkę, a mało
brakowało by w rozpędzie wydarł jej z dłoni także paczkę
chusteczek higienicznych, żeby się czasem nie zmęczyła jej
niesieniem. A najchętniej zaniósłby Pię osobiście, na własnych
rękach do samochodu.
- Marcin, spokojnie, ja się naprawdę dobrze czuję - hamowała go.
- Nie musisz mnie prowadzić pod rękę.
- Jesteś pewna? - spojrzał na nią z troską, otwierając i
przytrzymując drzwi wyjściowe.
- Absolutnie - odparła. - W maratonie bym może jeszcze nie
startowała, ale poza tym nic mi nie dolega.
Na dworze padał śnieg. Grube płatki wirowały w stożkach światła
pod latarniami, i pokrywały świat białą, miękką powłoczką.
Pia uniosła twarz i wystawiła język.
- Co robisz? - zapytał Wasyl.
- Łapię śnieg - odparła. - Nigdy tego nie robiłeś, gdy byłeś dzieckiem?
Uśmiechnął się, po czym sam wywalił język, zwracając twarz ku
niebu.
- Zimne! - stwierdziła Pia.
- I smakują jak woda - dodał Marcin.
Parsknęli śmiechem, który poniósł się w ciszy zimowego
wieczoru, a potem popatrzyli na siebie.
- Pia ja, ten... Ta laska, wiesz, to zdjęcie... - zaplątał się
Wasyl.
Pokręciła głową, patrząc na niego z czułością. Miał płatki
śniegu na rzęsach i na włosach.
- Nieważne.
- Ważne - uparł się. - Nie chcę, żeby nas jeszcze coś dzieliło.
- Nic nas nie dzieli - powiedziała miękko, przytulając się do
niego.
- Nie? - Marcinowi serce tłukło się w piersi jak oszalałe. Nigdy
przedtem tak się nie czuł.
- Nie. - Dotknęła jego policzka, szorstkiego od zarostu i
pocałowała go w usta. - Wierzę ci. Wierzę w ciebie.
Zajrzała w jego oczy i pomyślała, że wyglądają teraz jak morze.
Morze miłości.
A potem nie myślała już o niczym, tonąc bez reszty w słodyczy
jego pocałunków.
___________________________________________________________________________
Prezentujemy kolejny rozdział tego wstrząsającego opka :D Powoli zbliżamy się do końca, ale wspólnie zostajemy jeszcze na Siostrzyczkach i planujemy sequel El Santo del Inferno, który pojawi się niebawem.
Pozdrawiamy
Fiolka&Martina :)
___________________________________________________________________________
Prezentujemy kolejny rozdział tego wstrząsającego opka :D Powoli zbliżamy się do końca, ale wspólnie zostajemy jeszcze na Siostrzyczkach i planujemy sequel El Santo del Inferno, który pojawi się niebawem.
Pozdrawiamy
Fiolka&Martina :)
Jej... nie wyobrażam śpiewającego Wasyla :D
OdpowiedzUsuńTytek i Lilly dobrze zrobili, chociaż miałam z niego ubaw :) A końcówka <3
Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na next :D
Popłakałam się... ze śmiechu. Wasyl i taka piosenka:D Świetne zakończenie, teraz już wszystko ma być w porządku:) Czekam na następny rozdział, pozdrawiam i życzę weny:)
OdpowiedzUsuńHahaha już sobie wyobrażam jak Wasyl śpiewa. To musiało być straszne. Tytek z Lily odegrali perfekcyjnie swoje role i mam nadzieję, że Pools wszystko odkręci. Pielęgniarka była najlepsza :D Ciesze się, że Pia w końcu uwierzyła Wasylowi:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Świetnie, że pomiędzy Pią i Marcinem wszystko ładnie zaczyna się układać. Mam nadzieję, że uda im się ukarać Felixa i już nie przeszkodzi im w szczęściu :)
OdpowiedzUsuń