Dzień był przepiękny, co nie zdarzało się często w Hamburgu o
tej porze roku. Słońce świeciło jasno na czystym niebie, które
zdawało się być wysoko, niczym sklepienie jakiejś kosmicznej
katedry. Łagodne drobne fale omywały piasek, gdy Wasyl biegł
brzegiem morza, a mewy kołowały w przestworzach niczym białe
latawce.
Ten poranek Marcin miał akurat wolny, postanowił więc nigdzie się
nie spieszyć i spędzić ten czas możliwie najprzyjemniej.
Pobiegawszy trochę kupił w kiosku lokalną gazetę (to aby ćwiczyć
swoją znajomość niemieckiego), wsadził zwiniętą pod pachę i
pogwizdując udał się do domu. Nastrój miał tak dobry, że może
by nawet pośpiewał, ale jako że serce miał miękkie, a świadomość
własnego antytalentu w tej dziedzinie ogromną, postanowił
oszczędzić światu tego doświadczenia. Posłał za to swej
sąsiadce z parteru, która właśnie stała w oknie z kubkiem w
dłoni, promienny uśmiech i lekko wbiegł po schodach.
- Kawa! rzekł głośno, stając w progu kuchni. - Kubek cholernie
dobrej kawy, oto czego mi trzeba!
Rzucił gazetę niedbale na stół i zajął się przyrządzaniem
napoju. W zaciszu czterech ścian odważył się nawet zanucić.
- Naaa pierwszy znaaaak gdy ser... -urwał nagle, z puszką w jednej
dłoni i łyżeczką w drugiej. - Co ja śpiewam? Pogięło mnie
chyba.
Postukał się łyżeczką w czoło.
- To przez Tytka - doszedł do wniosku. - I te jego pienia w
łazience. Straumatyzowały mnie, kurde.
Stoper zachichotał, przypominając sobie piorun sycylijski jaki
trafił jego kumpla. To było coś. Teraz nie było rozmowy, żeby
się Przemysław nie zachwycał Lily. Bramkarz, wróciwszy do
Eindhoven, pozostawał z panną Neumayer w stałym kontakcie
telefoniczno-internetowym i nie mógł się nachwalić jej
inteligencji, ciepła, urody i wszelkich innych przymiotów ducha i
ciała. Marcin wysłuchiwał tych monologów z cierpliwością,
przyzwyczaiwszy się już do nieco odmiennego stanu Tytoniowego
umysłu.
Teraz nalał sobie kawy do kubka z Puchatkiem (był wielkim fanem
kreskówek Disneya, do czego jednak nie przyznawał się starannie
nikomu prócz najbliższych, uważając, że twardzielowi, za jakiego
uchodził, to nie przystoi), usiadł wygodnie przy stole i nabrawszy
w usta pierwszy łyk kawy, rozwinął gazetę.
Po czym natychmiast wypluł napój, wprost na rozpostarte łamy
lokalnego pisma.
- Kurwa, no nie wierzę! - ryknął boleściwie, strzepując płyn ze
stronic.
Na pierwszej stronie widniała jego własna gęba, w całej
okazałości. Zdjęcie, zrobione w hotelowym korytarzu, po imprezie z
chłopakami z Borussii, spreparowano tak, że wyraźnie widać było
tylko Marcina. Twarze Piszczka i prowadzonego pod ręce Kuby były
starannie wypikselowane.
- Tak się bawią Polacy - bunga bunga wg. Wasyla - przeczytał
głośno nagłówek. - Bunga bunga? Z kim, kurwa, z Lewym, czy z
Błaszczem?
Krótki artykuł pod zdjęciami głosił, iż zdjęcia te zrobiono w
Dortmundzie, po hucznej imprezie wydanej przez Wasyla, na której
wódka lała się strumieniami, tak, że niektórych biesiadników
trzeba było wyprowadzać, bo nie byli w stanie iść samodzielnie.
Marcin sapnął jak parowóz, napił się kawy i czytał dalej.
- Nasz anonimowy informator donosi również, że na imprezie obecne
były również prostytutki, a także zażywano narkotyki, głównie
kokainę, wciąganą z piersi kobiet. Noż kurwa mać, szkoda tylko,
że ja o tym nic nie wiem!
Zwinął gazetę w ciasną kulkę i cisnął do zlewu. Piękny dzień
szlag właśnie trafił.
Tymczasem jego przyjaciel Przemysław Tytoń wchodził właśnie na
boisko, aby odbyć wraz ze swoją drużyną trening. Miał to być
trening otwarty, dostępny dla wszystkich kibiców, a że pogoda
dopisywała również w Holandii trochę się ich zebrało. Trening
odbywał się jednak w spokoju i bez większych przeszkód, dopiero
kiedy nadszedł moment ćwiczenia karnych przez drużynę, a obrony
przez bramkarzy, nastąpiło coś, co wszystko odmieniło.
Przemek, czekając na swoją kolej między słupkami (bo jako
pierwszy bronić miał Boy Waterman), spojrzał na trybuny. Spojrzał
- i zamarł.
Dostrzegł bowiem wyraźnie znajomą sylwetkę Lily, siedzącą na
trybunach zaraz za bramką. Wytrzeszczył oczy, pewien, że ma jakieś
omamy, ale nie, to była ona, z niesforną aureolą ciemnych włosów
wokół głowy.
- ...czy mam ci wysłać zaproszenie na piśmie?! - wrzask Advocaata
sprowadził Tytonia na ziemię.
- Pan coś mówił? - zapytał Przemek nieprzytomnie.
- Do bramki - rzekł litościwie trener bramkarzy, Anton Scheutjens.
- Twoja kolej.
- Aaaa! - Tytoń ruszył, wyciągając rękawice spod pachy. Upuścił
je na ziemię, a podnosząc potknął się o własne nogi i prawie
zarył nosem w ziemię. Zdołał zachować równowagę, łypnął
okiem w stronę trybun i o mało nie wlazł prosto w słupek. Obaj
trenerzy wykonali synchronicznie facepalma, a kumple z drużyny
zaczęli rechotać.
Przemysław uświadomił sobie nagle, że na trybunach siedzi kobieta
jego życia, która zaraz będzie patrzeć, jak on broni. Ta myśl
dodała mu skrzydeł, orlich, husarskich, a może nawet i sokolich z
turbodoładowaniem. Poprawił rękawice i skoncentrował się na
swoim zadaniu, z umysłem jasnym i czystym jak nigdy dotąd.
Jeśli jeszcze przed chwilą trenerowie mieli poważne wątpliwości
co do stanu umysłowego ich drugiego bramkarza, to teraz przestali je
mieć, za to patrzyli na to, co robi Tytoń z otwartymi ustami.
Przemysław bowiem bronił jak natchniony, nawet strzały pozornie
nie do obrony. Wydawało się że miał więcej rąk niż Shiva,
refleks jak sam Szatan, a do tego on nie skakał, o nie, on latał!
- A niech mnie - rzekł osłupiały Advocaat. - Nowy Buffon nam się
tu objawił, czy coś...
- A ty go na ławkę sadzałeś! - wytknął Scheutjens. - Mówiłem,
że jest lepszy od Watermana!
Tymczasem Boy Waterman, patrząc z niedowierzaniem na wyczyny
Tytonia, trącił łokciem van Bommela.
- Nie wiem co on bierze - rzekł uroczyście - ale oddam królestwo
za namiary na jego dilera!
Po treningu Tytoń, wciąż uskrzydlony, popędził w stronę trybun.
Rozdawszy około pół miliarda autografów w tempie godnym rakiety,
dopadł wreszcie Lily i wciągnął ją na płytę boiska.
- Co ty tu robisz? - zapytał, nie wypuszczając dziewczyny z objęć.
Uśmiechnęła się promiennie, a serce Przemka wzleciało jak
rakieta aż do nieba.
- Wymiana studencka - odparła. - Między wydziałem chemii na
tutejszym uniwersytecie, a naszym wydziałem chemii. Będę brała
udział w badaniach, które tu prowadzą.
- Długo tu zostaniesz? - zapytał niespokojnie bramkarz.
- Dopóki nie skończymy badań - Lily wciąż się uśmiechała. - A
one mogą trwać miesiącami.
Przemysław rozświetlił się potężnym wewnętrznym blaskiem, po
czym dając upust szczęściu, chwycił dziewczynę i zakręcił się
w koło, nie bacząc, że wszyscy patrzą.
- Wariat! - Lily śmiała się w głos. - Dobrą ci zrobiłam
niespodziankę?
- Najlepszą! - zapewnił Przemek ogniście i nachylił się nad nią.
- Wszyscy patrzą - ostrzegła, ale nie odsunęła się.
- A niech patrzą - mruknął i przywarł swymi ustami do jej ust w
namiętnym pocałunku.
Z tego wszystkiego Wasyl pojechał do klubu wcześniej, po czym długo
wyładowywał swoją złość na siłowni, przerzucając tony
żelastwa i klnąc pod nosem. Niestety, koledzy z drużyny zdołali
już przeczytać poranną prasę i radośnie ochrzcili go mianem
"Vasilio Berlusconi". Potem został wezwany na dywanik do
prezesa, który żądał stanowczo wyjaśnień na temat artykułu.
Marcin oświadczył stanowczo, że to wszystko wyssane z brudnego
palucha ploty, a jak prezes nie wierzy, to może zapytać chłopaków
z Dortmundu, którzy byli jego gośćmi. Oraz sprawdzić w hotelu,
którego pracownicy na pewno zaświadczą, że nijakich dziwek ani
prochów w jego pokoju nie było.
- A wódka? - zapytał pryncypał.
- Noooo... - Wasyl nieco ociągał się z odpowiedzią. - Wódka
była, ale żadne strugi, wszyscy wyszli na własnych nogach.
- To dlaczego na zdjęciach widać jak kogoś wyprowadzasz pod ręce?
- indagował prezes.
- To Błaszczu jest - wyjaśnił Marcin. - Dymili do siebie z Lewym,
więc zadbałem, żeby wyszli kulturalnie i bez żadnych scen.
Prezes myślał dłuższą chwilę, pukając się w zadumie piórem w
wargę.
- Przemyślałem sprawę - rzekł wreszcie. - Na razie nie wyciągnę
żadnych konsekwencji, bo tak się składa, że ta gazeta to jest
szmata, której bym do podłogi nie użył. Ale sprawdzę wszystko
dokładnie i jeśli bodaj jedno słowo z tego jest prawdziwe,
pogadamy inaczej. Zrozumiano?
Wasyl częściowo odetchnął z ulgą, wychodząc z gabinetu szefa,
ale tylko częściowo. Jego kumple dawno zdążyli się przebrać i
pójść do domu, tylko Skjelbred jeszcze coś marudził przy swojej
szafce.
- Ej, Berlusconi! - wykrzyknął na widok Wasyla.
Stoper obdarzył go morderczym spojrzeniem.
- Powiedz no mi, Skjelbred - rzekł z podejrzaną słodyczą w
głosie. - Dał ci ktoś ostatnio w mordę?
- Wy Polacy w ogóle nie macie poczucia humoru - obraził się
Norweg.
W podłym humorze Wasyl dotarł do domu. Już w progu uświadomił
sobie, że zapomniał zrobić zakupy, a w lodówce ma wyłącznie
światło i pewną ilość powietrza, co jest raczej mało pożywne,
tymczasem on jest potwornie głodny. Już miał zawrócić, żeby
pojechać do jakiejś knajpy, gdy drzwi mieszkania na parterze
otworzyły się i wionęło z nich wonią tak smakowitą, że Marcin
zaczął się ślinić jak rasowy bernardyn.
- Czekałam na ciebie - oznajmiła Pia. - Musimy pogadać.
Jakby w odpowiedzi z żołądka Wasyla wydobyło się rozgłośne
burczenie, zwieńczone donośnym bulgotem.
- Przepraszam - speszył się stoper. - Jestem po treningu i nic
jeszcze nie jadłem.
Pia uśmiechnęła się bardzo szeroko.
- Mam obiad - zapewniła. - No chodź.
Wasyl wszedł, podążając za cudowną wonią. O niebiosa, czyżby
to był schabowy?
Był, na stole, dymiąc z półmiska. Prawdziwy polski schabowy, a
także ziemniaczki i kapusta kiszona. Marcinowi aż się oczy
załzawiły ze szczęścia i przez chwilę był gotowy paść Pii do
stóp.
- Skąd masz te cuda? - jęknął w zachwycie, patrząc na potrawy na
stole.
- Tak się składa, że mamusia podrzuciła mi garść polskich
przepisów. Ona wprawdzie już mieszka u siebie, na Starym Mieście,
koło swojego teatru, ale i tak do mnie wpada co chwilę. Więc
postanowiłam wypróbować te przepisy i chyba mi wyszło wszystkiego
za dużo.
- Prawdziwy cud - rzekł nabożnie Marcin, oblizując się.
- Siadaj, jedz, potem pogadamy - skomenderowała Pia.
Tego mu powtarzać nie było trzeba, w ułamku sekundy znalazł się
w pozycji siedzącej, po czym miłośnie przygarnął do łona
półmisek z kotletami. Resztkami sił umysłowych uświadomił
sobie, że nie powinien jednak pożreć wszystkiego, ta cudowna
istota, która go nakarmiła też powinna coś dostać, a w ogóle to
on się chyba zachowuje jak jaskiniowiec. Zmobilizował siły,
nałożył sobie kotleta i oddał półmisek gospodyni.
Po jakiejś pół godzinie był już błogo najedzony i na nowo
zdolny do zachowań cywilizowanych oraz myślenia.
- Przepraszam za moje zachowanie - rzekł, odkładając sztućce. -
Chyba nie byłem zbyt kulturalny. I dziękuję ci, uratowałaś mi
życie tym obiadem.
Pia uśmiechnęła się łagodnie, opanowując jednocześnie chęć
pogłaskania go po czuprynie.
- Możesz to potraktować jako rewanż za udzieloną mi pomoc -
odparła.
- Wspaniale gotujesz - Marcin nie krył zachwytu.
- Dziękuję - odparła. - A teraz ad meritum. Gazety dzisiaj
czytałeś?
- Matko boska - Wasyl schował na chwilę twarz w dłoniach. - Nie
mów do mnie na temat gazet, bo mnie coś strzela.
- Rozumiem, że czytałeś. Otóż musisz coś wiedzieć - Pia
popatrzyła na niego z uwagą i troską. - Posiadaczem większości
udziałów w tym szmatławcu jest Felix, mój były mąż. Jak sądzę
jest to jego zemsta za to, co mu zrobiłeś, stając w mojej obronie.
- O skurrrrrrwysyn - wyrwało się stoperowi. - Przepraszam cię
bardzo.
Prawniczka uniosła dłoń.
- Absolutnie nie szkodzi - odparła. - Moja opinia na jego temat jest
identyczna z twoją. Przyjmuję - ciągnęła dalej - że to, co
napisano w artykule jest nieprawdą i czuję, że mam obowiązek ci
pomóc.
- Nie ma sprawy - wzruszył ramionami. - Nie pierwszy raz prasa pisze
o mnie bzdury. Naprawdę nie musisz się w to pakować...
Spojrzała na Marcina swymi niebieskimi oczami, aż coś w nim
zmiękło i zadrżało.
- To nie podlega negocjacji - oznajmiła spokojnie. - To ja cię
władowałam w to gówno, a jak znam Felixa to dopiero początek
twoich problemów. Ale ostrzegam, jeśli spowodujesz jakiś skandal
sam, zabawiając się z dziwkami, lub robiąc inne rzeczy tego typu,
wtedy nie będę cię ratować.
- To nie są zabawy w moim stylu - odparł spokojnie.
- Dobrze - położyła dłoń na jego dłoni. Sam nie wiedział
czemu, ale zrobiło mu się gorąco.- Posłuchaj, dam ci namiary na
mojego kumpla, który specjalizuje się w takich historiach z
mediami. On będzie potrafił ich pocisnąć i wyplątać cię z
tego.
- Ten cały Felix - oznajmił Marcin z przekonaniem - zdecydowanie na
ciebie nie zasługiwał. Jeszcze raz stokrotne dzięki za wszystko.
- Nie ma za co - odparła, nie cofając dłoni. Ciepło, bijące od
ręki Wasyla w jakiś dziwny sposób ją uspokajało.
- Ja ci... - Wasyl się zająknął, a jego policzki pokryły się
delikatnym rumieńcem. - Ja go, znaczy, ja nie dopuszczę żeby on ci
coś, żeby on ci tak w życie, no... rozumiesz?
- Rozumiem - odparła, tonąc w jego oczach, zielonkawych jak morze.
- I dziękuję.
_____________________________________________________________________
Kolejna odsłona historii Wasyla. Jak tak poczytałyśmy, to ten facet nie ma z nami lekko :D
No ale skoro my bierzemy się za jakąś historię to główny bohater na pewno nie będzie miał z górki :D Życzymy miłego czytania
Pozdrawiamy Fiolka&Martina
_____________________________________________________________________
Kolejna odsłona historii Wasyla. Jak tak poczytałyśmy, to ten facet nie ma z nami lekko :D
No ale skoro my bierzemy się za jakąś historię to główny bohater na pewno nie będzie miał z górki :D Życzymy miłego czytania
Pozdrawiamy Fiolka&Martina