czwartek, 28 lutego 2013

Rozdział 8


 Dzień był przepiękny, co nie zdarzało się często w Hamburgu o tej porze roku. Słońce świeciło jasno na czystym niebie, które zdawało się być wysoko, niczym sklepienie jakiejś kosmicznej katedry. Łagodne drobne fale omywały piasek, gdy Wasyl biegł brzegiem morza, a mewy kołowały w przestworzach niczym białe latawce.
Ten poranek Marcin miał akurat wolny, postanowił więc nigdzie się nie spieszyć i spędzić ten czas możliwie najprzyjemniej. Pobiegawszy trochę kupił w kiosku lokalną gazetę (to aby ćwiczyć swoją znajomość niemieckiego), wsadził zwiniętą pod pachę i pogwizdując udał się do domu. Nastrój miał tak dobry, że może by nawet pośpiewał, ale jako że serce miał miękkie, a świadomość własnego antytalentu w tej dziedzinie ogromną, postanowił oszczędzić światu tego doświadczenia. Posłał za to swej sąsiadce z parteru, która właśnie stała w oknie z kubkiem w dłoni, promienny uśmiech i lekko wbiegł po schodach.
- Kawa! rzekł głośno, stając w progu kuchni. - Kubek cholernie dobrej kawy, oto czego mi trzeba!
Rzucił gazetę niedbale na stół i zajął się przyrządzaniem napoju. W zaciszu czterech ścian odważył się nawet zanucić.
- Naaa pierwszy znaaaak gdy ser... -urwał nagle, z puszką w jednej dłoni i łyżeczką w drugiej. - Co ja śpiewam? Pogięło mnie chyba.
Postukał się łyżeczką w czoło.
- To przez Tytka - doszedł do wniosku. - I te jego pienia w łazience. Straumatyzowały mnie, kurde.
Stoper zachichotał, przypominając sobie piorun sycylijski jaki trafił jego kumpla. To było coś. Teraz nie było rozmowy, żeby się Przemysław nie zachwycał Lily. Bramkarz, wróciwszy do Eindhoven, pozostawał z panną Neumayer w stałym kontakcie telefoniczno-internetowym i nie mógł się nachwalić jej inteligencji, ciepła, urody i wszelkich innych przymiotów ducha i ciała. Marcin wysłuchiwał tych monologów z cierpliwością, przyzwyczaiwszy się już do nieco odmiennego stanu Tytoniowego umysłu.
Teraz nalał sobie kawy do kubka z Puchatkiem (był wielkim fanem kreskówek Disneya, do czego jednak nie przyznawał się starannie nikomu prócz najbliższych, uważając, że twardzielowi, za jakiego uchodził, to nie przystoi), usiadł wygodnie przy stole i nabrawszy w usta pierwszy łyk kawy, rozwinął gazetę.
Po czym natychmiast wypluł napój, wprost na rozpostarte łamy lokalnego pisma.
- Kurwa, no nie wierzę! - ryknął boleściwie, strzepując płyn ze stronic.
Na pierwszej stronie widniała jego własna gęba, w całej okazałości. Zdjęcie, zrobione w hotelowym korytarzu, po imprezie z chłopakami z Borussii, spreparowano tak, że wyraźnie widać było tylko Marcina. Twarze Piszczka i prowadzonego pod ręce Kuby były starannie wypikselowane.
- Tak się bawią Polacy - bunga bunga wg. Wasyla - przeczytał głośno nagłówek. - Bunga bunga? Z kim, kurwa, z Lewym, czy z Błaszczem?
Krótki artykuł pod zdjęciami głosił, iż zdjęcia te zrobiono w Dortmundzie, po hucznej imprezie wydanej przez Wasyla, na której wódka lała się strumieniami, tak, że niektórych biesiadników trzeba było wyprowadzać, bo nie byli w stanie iść samodzielnie.
Marcin sapnął jak parowóz, napił się kawy i czytał dalej.
- Nasz anonimowy informator donosi również, że na imprezie obecne były również prostytutki, a także zażywano narkotyki, głównie kokainę, wciąganą z piersi kobiet. Noż kurwa mać, szkoda tylko, że ja o tym nic nie wiem!
Zwinął gazetę w ciasną kulkę i cisnął do zlewu. Piękny dzień szlag właśnie trafił.
Tymczasem jego przyjaciel Przemysław Tytoń wchodził właśnie na boisko, aby odbyć wraz ze swoją drużyną trening. Miał to być trening otwarty, dostępny dla wszystkich kibiców, a że pogoda dopisywała również w Holandii trochę się ich zebrało. Trening odbywał się jednak w spokoju i bez większych przeszkód, dopiero kiedy nadszedł moment ćwiczenia karnych przez drużynę, a obrony przez bramkarzy, nastąpiło coś, co wszystko odmieniło.
Przemek, czekając na swoją kolej między słupkami (bo jako pierwszy bronić miał Boy Waterman), spojrzał na trybuny. Spojrzał - i zamarł.
Dostrzegł bowiem wyraźnie znajomą sylwetkę Lily, siedzącą na trybunach zaraz za bramką. Wytrzeszczył oczy, pewien, że ma jakieś omamy, ale nie, to była ona, z niesforną aureolą ciemnych włosów wokół głowy.
- ...czy mam ci wysłać zaproszenie na piśmie?! - wrzask Advocaata sprowadził Tytonia na ziemię.
- Pan coś mówił? - zapytał Przemek nieprzytomnie.
- Do bramki - rzekł litościwie trener bramkarzy, Anton Scheutjens. - Twoja kolej.
- Aaaa! - Tytoń ruszył, wyciągając rękawice spod pachy. Upuścił je na ziemię, a podnosząc potknął się o własne nogi i prawie zarył nosem w ziemię. Zdołał zachować równowagę, łypnął okiem w stronę trybun i o mało nie wlazł prosto w słupek. Obaj trenerzy wykonali synchronicznie facepalma, a kumple z drużyny zaczęli rechotać.
Przemysław uświadomił sobie nagle, że na trybunach siedzi kobieta jego życia, która zaraz będzie patrzeć, jak on broni. Ta myśl dodała mu skrzydeł, orlich, husarskich, a może nawet i sokolich z turbodoładowaniem. Poprawił rękawice i skoncentrował się na swoim zadaniu, z umysłem jasnym i czystym jak nigdy dotąd.
Jeśli jeszcze przed chwilą trenerowie mieli poważne wątpliwości co do stanu umysłowego ich drugiego bramkarza, to teraz przestali je mieć, za to patrzyli na to, co robi Tytoń z otwartymi ustami. Przemysław bowiem bronił jak natchniony, nawet strzały pozornie nie do obrony. Wydawało się że miał więcej rąk niż Shiva, refleks jak sam Szatan, a do tego on nie skakał, o nie, on latał!
- A niech mnie - rzekł osłupiały Advocaat. - Nowy Buffon nam się tu objawił, czy coś...
- A ty go na ławkę sadzałeś! - wytknął Scheutjens. - Mówiłem, że jest lepszy od Watermana!
Tymczasem Boy Waterman, patrząc z niedowierzaniem na wyczyny Tytonia, trącił łokciem van Bommela.
- Nie wiem co on bierze - rzekł uroczyście - ale oddam królestwo za namiary na jego dilera!
Po treningu Tytoń, wciąż uskrzydlony, popędził w stronę trybun. Rozdawszy około pół miliarda autografów w tempie godnym rakiety, dopadł wreszcie Lily i wciągnął ją na płytę boiska.
- Co ty tu robisz? - zapytał, nie wypuszczając dziewczyny z objęć.
Uśmiechnęła się promiennie, a serce Przemka wzleciało jak rakieta aż do nieba.
- Wymiana studencka - odparła. - Między wydziałem chemii na tutejszym uniwersytecie, a naszym wydziałem chemii. Będę brała udział w badaniach, które tu prowadzą.
- Długo tu zostaniesz? - zapytał niespokojnie bramkarz.
- Dopóki nie skończymy badań - Lily wciąż się uśmiechała. - A one mogą trwać miesiącami.
Przemysław rozświetlił się potężnym wewnętrznym blaskiem, po czym dając upust szczęściu, chwycił dziewczynę i zakręcił się w koło, nie bacząc, że wszyscy patrzą.
- Wariat! - Lily śmiała się w głos. - Dobrą ci zrobiłam niespodziankę?
- Najlepszą! - zapewnił Przemek ogniście i nachylił się nad nią.
- Wszyscy patrzą - ostrzegła, ale nie odsunęła się.
- A niech patrzą - mruknął i przywarł swymi ustami do jej ust w namiętnym pocałunku.
Z tego wszystkiego Wasyl pojechał do klubu wcześniej, po czym długo wyładowywał swoją złość na siłowni, przerzucając tony żelastwa i klnąc pod nosem. Niestety, koledzy z drużyny zdołali już przeczytać poranną prasę i radośnie ochrzcili go mianem "Vasilio Berlusconi". Potem został wezwany na dywanik do prezesa, który żądał stanowczo wyjaśnień na temat artykułu. Marcin oświadczył stanowczo, że to wszystko wyssane z brudnego palucha ploty, a jak prezes nie wierzy, to może zapytać chłopaków z Dortmundu, którzy byli jego gośćmi. Oraz sprawdzić w hotelu, którego pracownicy na pewno zaświadczą, że nijakich dziwek ani prochów w jego pokoju nie było.
- A wódka? - zapytał pryncypał.
- Noooo... - Wasyl nieco ociągał się z odpowiedzią. - Wódka była, ale żadne strugi, wszyscy wyszli na własnych nogach.
- To dlaczego na zdjęciach widać jak kogoś wyprowadzasz pod ręce? - indagował prezes.
- To Błaszczu jest - wyjaśnił Marcin. - Dymili do siebie z Lewym, więc zadbałem, żeby wyszli kulturalnie i bez żadnych scen.
Prezes myślał dłuższą chwilę, pukając się w zadumie piórem w wargę.
- Przemyślałem sprawę - rzekł wreszcie. - Na razie nie wyciągnę żadnych konsekwencji, bo tak się składa, że ta gazeta to jest szmata, której bym do podłogi nie użył. Ale sprawdzę wszystko dokładnie i jeśli bodaj jedno słowo z tego jest prawdziwe, pogadamy inaczej. Zrozumiano?
Wasyl częściowo odetchnął z ulgą, wychodząc z gabinetu szefa, ale tylko częściowo. Jego kumple dawno zdążyli się przebrać i pójść do domu, tylko Skjelbred jeszcze coś marudził przy swojej szafce.
- Ej, Berlusconi! - wykrzyknął na widok Wasyla.
Stoper obdarzył go morderczym spojrzeniem.
- Powiedz no mi, Skjelbred - rzekł z podejrzaną słodyczą w głosie. - Dał ci ktoś ostatnio w mordę?
- Wy Polacy w ogóle nie macie poczucia humoru - obraził się Norweg.
W podłym humorze Wasyl dotarł do domu. Już w progu uświadomił sobie, że zapomniał zrobić zakupy, a w lodówce ma wyłącznie światło i pewną ilość powietrza, co jest raczej mało pożywne, tymczasem on jest potwornie głodny. Już miał zawrócić, żeby pojechać do jakiejś knajpy, gdy drzwi mieszkania na parterze otworzyły się i wionęło z nich wonią tak smakowitą, że Marcin zaczął się ślinić jak rasowy bernardyn.
- Czekałam na ciebie - oznajmiła Pia. - Musimy pogadać.
Jakby w odpowiedzi z żołądka Wasyla wydobyło się rozgłośne burczenie, zwieńczone donośnym bulgotem.
- Przepraszam - speszył się stoper. - Jestem po treningu i nic jeszcze nie jadłem.
Pia uśmiechnęła się bardzo szeroko.
- Mam obiad - zapewniła. - No chodź.
Wasyl wszedł, podążając za cudowną wonią. O niebiosa, czyżby to był schabowy?
Był, na stole, dymiąc z półmiska. Prawdziwy polski schabowy, a także ziemniaczki i kapusta kiszona. Marcinowi aż się oczy załzawiły ze szczęścia i przez chwilę był gotowy paść Pii do stóp.
- Skąd masz te cuda? - jęknął w zachwycie, patrząc na potrawy na stole.
- Tak się składa, że mamusia podrzuciła mi garść polskich przepisów. Ona wprawdzie już mieszka u siebie, na Starym Mieście, koło swojego teatru, ale i tak do mnie wpada co chwilę. Więc postanowiłam wypróbować te przepisy i chyba mi wyszło wszystkiego za dużo.
- Prawdziwy cud - rzekł nabożnie Marcin, oblizując się.
- Siadaj, jedz, potem pogadamy - skomenderowała Pia.
Tego mu powtarzać nie było trzeba, w ułamku sekundy znalazł się w pozycji siedzącej, po czym miłośnie przygarnął do łona półmisek z kotletami. Resztkami sił umysłowych uświadomił sobie, że nie powinien jednak pożreć wszystkiego, ta cudowna istota, która go nakarmiła też powinna coś dostać, a w ogóle to on się chyba zachowuje jak jaskiniowiec. Zmobilizował siły, nałożył sobie kotleta i oddał półmisek gospodyni.
Po jakiejś pół godzinie był już błogo najedzony i na nowo zdolny do zachowań cywilizowanych oraz myślenia.
- Przepraszam za moje zachowanie - rzekł, odkładając sztućce. - Chyba nie byłem zbyt kulturalny. I dziękuję ci, uratowałaś mi życie tym obiadem.
Pia uśmiechnęła się łagodnie, opanowując jednocześnie chęć pogłaskania go po czuprynie.
- Możesz to potraktować jako rewanż za udzieloną mi pomoc - odparła.
- Wspaniale gotujesz - Marcin nie krył zachwytu.
- Dziękuję - odparła. - A teraz ad meritum. Gazety dzisiaj czytałeś?
- Matko boska - Wasyl schował na chwilę twarz w dłoniach. - Nie mów do mnie na temat gazet, bo mnie coś strzela.
- Rozumiem, że czytałeś. Otóż musisz coś wiedzieć - Pia popatrzyła na niego z uwagą i troską. - Posiadaczem większości udziałów w tym szmatławcu jest Felix, mój były mąż. Jak sądzę jest to jego zemsta za to, co mu zrobiłeś, stając w mojej obronie.
- O skurrrrrrwysyn - wyrwało się stoperowi. - Przepraszam cię bardzo.
Prawniczka uniosła dłoń.
- Absolutnie nie szkodzi - odparła. - Moja opinia na jego temat jest identyczna z twoją. Przyjmuję - ciągnęła dalej - że to, co napisano w artykule jest nieprawdą i czuję, że mam obowiązek ci pomóc.
- Nie ma sprawy - wzruszył ramionami. - Nie pierwszy raz prasa pisze o mnie bzdury. Naprawdę nie musisz się w to pakować...
Spojrzała na Marcina swymi niebieskimi oczami, aż coś w nim zmiękło i zadrżało.
- To nie podlega negocjacji - oznajmiła spokojnie. - To ja cię władowałam w to gówno, a jak znam Felixa to dopiero początek twoich problemów. Ale ostrzegam, jeśli spowodujesz jakiś skandal sam, zabawiając się z dziwkami, lub robiąc inne rzeczy tego typu, wtedy nie będę cię ratować.
- To nie są zabawy w moim stylu - odparł spokojnie.
- Dobrze - położyła dłoń na jego dłoni. Sam nie wiedział czemu, ale zrobiło mu się gorąco.- Posłuchaj, dam ci namiary na mojego kumpla, który specjalizuje się w takich historiach z mediami. On będzie potrafił ich pocisnąć i wyplątać cię z tego.
- Ten cały Felix - oznajmił Marcin z przekonaniem - zdecydowanie na ciebie nie zasługiwał. Jeszcze raz stokrotne dzięki za wszystko.
- Nie ma za co - odparła, nie cofając dłoni. Ciepło, bijące od ręki Wasyla w jakiś dziwny sposób ją uspokajało.
- Ja ci... - Wasyl się zająknął, a jego policzki pokryły się delikatnym rumieńcem. - Ja go, znaczy, ja nie dopuszczę żeby on ci coś, żeby on ci tak w życie, no... rozumiesz?
- Rozumiem - odparła, tonąc w jego oczach, zielonkawych jak morze. - I dziękuję.

_____________________________________________________________________
Kolejna odsłona historii Wasyla. Jak tak poczytałyśmy, to ten facet nie ma z nami lekko :D
No ale skoro my bierzemy się za jakąś historię to główny bohater na pewno nie będzie miał z górki :D Życzymy miłego czytania  

                                                               Pozdrawiamy Fiolka&Martina

czwartek, 21 lutego 2013

Rozdział 7




Wasyl śnił jakiś dziwny sen o błękitnookich mewach, porywanych przez sztormowy wiatr na pełne morze. Próbował te mewy łapać, ale za każdym razem zostawał z pustymi rękami, a one odlatywały ponad falami, wołając go niewieścim głosem, skądinąd jakby znajomym. Wreszcie udało mu się jedną schwytać, a wtedy ptak spojrzał na niego spod długich rzęs wielkimi, niebieskimi oczyma, otworzył dziób i zaśpiewał ciepłym tenorem:
- Na pierwszy znak, gdy serce drgnie, ledwie drgnie, a już się wie, że to właśnie ta, tylko taaaaa!
Z okrzykiem przerażenia stoper zerwał się z łóżka, niemal strącając lampkę z nocnego stolika. Nie był pewien, czy się już obudził, bo wciąż słyszał ten głos, dobiegający gdzieś zza drzwi jego sypialni.
- Jeszcze nie wiesz kto to taki, ta twa miła, ta... lalalaaaa, a już serce daje znaki, że się w życiu staaaaaało coś!
Podszedł do drzwi na palcach i otworzył je, przez chwilę pewien, że ujrzy za nimi śpiewającego ptaka. Żadnego ptactwa nie było, za to w łazience po drugiej stronie korytarza Tytoń właśnie kołysał się przed lustrem, z twarzą pokrytą pianką do golenia, śpiewając namiętnie i lirycznie do trzymanej w dłoni maszynki:
- Naaaa pierwszy znak, gdy serce drgnie!
Z rozgłośnym plaśnięciem stoper zakrył twarz dłonią. To nie był sen, to była stuprocentowa rzeczywistość.
- Miłość ci wszystko wybaaaaaaczyyy! - zmienił piosenkę Przemek, wytarłszy oblicze z resztek pianki.
- Raczej wypaczy - mruknął Wasyl. - Te, Ordonówna!
Przemysław posłał mu ekstatyczny uśmiech.
- Dzieńdoberek, Wasylku - rzekł promiennie. - Gdzie masz żelazko? Muszę wyprasować koszulę!
- Mózg sobie wyprasuj!- odburknął Wasilewski, potem zaś dodał. - W schowku koło kuchni, tylko sobie paluchów nie uparz, bo ja cię potem nie będę nacierał kremikiem, o nie!
- Wolałbyś nacierać sąsiadkę, wiem - odparował Tytoń. - I niekoniecznie jej paluszki.
- Ja na nią nie lecę! - oświadczył Marcin z całą stanowczością. - Prawie wcale jej nie znam!
- Tak się tłumacz, Wasylku, tak się tłumacz - Przemek nie dawał się zbić z tropu. - Może mi padło na mózg, ale tak zupełnie nie oślepłem. Widziałem jak na siebie z Pią patrzycie, o przytulaskach na pożegnanie już nie wspomnę.
- Wyjazd z łazienki, Ordonówna - zażądał Wasyl. - Na trening się spóźnię!
- Ten o wpół jedenastej? - Przemek spojrzał na zegarek. - Jest dziewiąta. Albo zamierzasz iść tam tyłem i na czworakach, albo zmieniasz temat.
Pogwizdując pomaszerował do kuchni. W sypialni Marcina zaczął przeraźliwie dzwonić budzik.
"Punkt dla ciebie Tytoniasty, ale nie myśl sobie że ci odpuszczę." - pomyślał stoper zrzucając spodenki i odsuwając drzwi do kabiny prysznicowej. Wszedł do środka zasuwając rzeczone drzwi tak mocno, że te gruchnęły zlowieszczo a z góry odpadły jeden z elementów mocujących szybę z szyną.
Wasyl zaklął szpetnie ustawiając na panelu temperaturę wody i moc strumienia. Powoli zacząl się odprężać gdy zamiast ciepłej wody chlusnęła mu w twarz lodowata struga. Nie zamknął ust i większość wody naleciała mu do gardła, zaczął się krztusić i walić rękami po omacku w urządzenie sterujące prysznicem. Wszystko zaczęło pipczeć, a lodowata woda nieprzerwanie polewała jego ciało. Wasyl cofnął się obronnie a uszkodzone drzwi nie wytrzymały jego naporu i runęły razem ze stoperem na kafelki łazienkowe. Marcin bluzgnął przeraźliwie wiązanką najgroszych polskich przekleństw. Na szczęście szkło nie rozprysnęło się i oprócz zranionej dumy nie zrobił sobie nic poważniejszego. Przemek wpadł do łazienki bez pukania, patrząc na nagusieńkiego kumpla.
- Wasilewski! Co ty tutaj ćwiczysz? Pozazdrościłeś Ibrahimoviciowi? Przecież mogłeś sobie coś złamać! A w ogóle to odziej się!
- A co ptaszka nie widziałeś?! Podaj mi, do kurwicy jasnej, ręcznik a nie ślep się na mnie jak psychofanka.
Tytoń posłusznie wykonał polecenie popadając w stan nadmiernej wesołości.
Przyjaciel łypnął na niego złowrogo.
- Z czego rżysz? Z własnej głupoty? Amancino wiejski całą ciepłą wodę żeś wychlapał! Prawie zamarzłem!
- Czy ty aby nie przesadzasz? W zimie na boisku latasz w krótkim rękawie - Przemek oburzył się z przezwiska. - Poza tym ja idę na randkę a ty i tak się spocisz!
Tego było dla Wasyla za wiele. Zaryczał niczym ranny łoś szykując się do rzucenia w bramkarza pierwszym przedmiotem, który nawinie się pod rekę. Na podłodze leżała szczotka do klozetu, zlapał ją i rzucił w stronę Tytonia, który uchylił się z bramkarską zręcznością.
Pół godziny później wkurzony Wasyl pojechał na trening, natomiast Tytoń, niesiony skrzydłami miłości, udał się do centrum Hamburga, po drodze zaopatrzywszy się jeszcze w pojedynczą kremową różę.
Lily czekała na niego, zgodnie z umową, pod Michaeliskirche. W prostej, zielonej sukience z okrągłym kołnierzykiem wyglądała tak przecudownie, że Tytoń na chwilę zapomniał o wszystkim, również o tym, że powinien oddychać. Wyciągnął przed siebie kwiat i podszedł do zjawiska.
- Dzień dobry. Proszę - rzekł, nie zdając sobie sprawy, że mówi po polsku. - To dla ciebie.
- Dziękuję - odparła Lily najczystszą polszczyzną i uśmiechnęła się. Serce bramkarza stopniało niczym lody w piekarniku. Po chwili jego oszołomiony mózg zdołał się jednak przebić z informacją o lingwistycznej niezgodności.
- Zaraz - powiedział Przemek. - To ty mówisz po polsku?
Lily roześmiała się.
- No tak. Moja mama jest Polką.
- To dlaczego właściwie rozmawialiśmy wczoraj po angielsku? - drążył temat Przemysław.
Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Wczorajszy wieczór był chyba trochę ogłuszający, nawet mama zapomniała mówić po polsku.
- No tak. Faktycznie - zgodził się. Prawdę mówiąc w tej chwili zgodziłby się ze wszystkim, co mówiła, byleby tylko móc na nią patrzeć bez przeszkód.
- To co, ruszamy? - zapytała, przytupując w miejscu. Tytoń zauważył, że dziewczyna, mimo iż w sukience, na nogach ma trampki i to, zupełnie nie wiedzieć czemu, rozczuliło go niemal do łez.
- No jasne - odparł.
Lily odsunęła się, odsłaniając swoją wierną vespę. Podała Przemkowi kask, identyczny jak jej własny.
- Wskakuj - rzekła, wskazując pojazd.
Objechali stare miasto, przejechali też przez Alte Elbtunnel. Lily pokazała Tytoniowi dzielnicę portową, pokazała mu Hamburg nowy i lśniący, jak również ten nieco bardziej mroczny i zaniedbany, a wiedzę o tym mieście miała wielką. Nie tylko o mieście zresztą, ponieważ, jak się okazało, studiowała chemię i planowała się poświęcić pracy naukowej.
- Nie myślałem - rzekł Tytoń, opierając się o barierkę na molo - że będzie mi tak żal wyjeżdżać z Hamburga.
- Żal? - Lily przechyliła głowę. Cienkie pasmo włosów, zwiane wiatrem, wylądowało jej na policzku. - Dlaczego?
Przemek delikatnie zgarnął niesforny kosmyk z jej twarzy.
- Bo poznałem ciebie - wyznał.
- Holandia nie leży na końcu świata - odparła, uśmiechając się lekko.
Mówią, że zemsta najlepiej smakuje na zimno. Felix Wagner był gorliwym wyznawcą tej maksymy, dlatego postanowił zaplanować swój odwet dokładnie i metodycznie. Rolf mógł się już pochwalić pierwszymi plonami, które Felix właśnie studiował.
- Słuchaj no, znajdź mi jakiegoś papsa - mruknął, nie odrywając oczu od monitora. - Niech pilnuje tego słowiańskiego goryla. Adres ci zaraz podam.
Siedzący po drugiej stronie biurka Michael Pools, redaktor naczelny jednego z hamburskich szmatławców, zakręcił się nerwowo na krześle.
- Ale panie Wagner...
- Żadnych ale. Pamiętaj, kto ma większość udziału w tym bajzlu, który nazywasz gazetą. I pamiętaj, kto może cię w nagrodę wysłać do Dortmundu, przeprowadzić wywiad rzekę z Lewandowskim.
Pools natychmiast zamilkł, a oczy zaiskrzyły mu się nadzieją. Uwielbiał Lewandowskiego niczym pensjonarka i dla możliwosci kontaktu z bóstwem gotów był na wszystko.
- Tak panie Wagner, oczywiście! - rzekł. - Natychmiast kogoś znajdę!
- Ma go śledzić dzień i noc. Powiem więcej, ma trzymać Wasilewskiemu obiektyw w dupie, bez chwili przerwy. Zrozumiano?
- Tak jest! - Pools niemalże stuknął obcasami.
Wagner wychylił pokancerowaną twarz zza monitora.
- Jeśli ten neandertalczyk zrobi cokolwiek bodaj odrobinę niegrzecznego, czy kontrowersyjnego, zdjęcia i wideo lądują na moim biurku i ja ci mówię co napisać. A teraz zjeżdżaj.
Pools wstał i gnąc się w ukłonach wycofał się do drzwi.
Z niektórymi, doszła do twórczego wniosku Pia, jest jak z perzem. Niby nic, zaczyna się niewinnie od jednego listeczka i jednej niewinnej myśli, a potem się okazuje, że są wszędzie. Nie da się o nich przestać myśleć, bo oplątują wszystko w twojej głowie jak kłącza perzu. I im bardziej starasz się przestać o nich myśleć... tym bardziej myślisz.
A nie chciała o nim myśleć. O Wasylu. To nie było łatwe, trudno jest bowiem nie poświęcać ani jednej myśli komuś, kogo się spotyka codziennie, bodaj na schodach. Trudno też jest nie myśleć o kimś kto się tak uśmiecha, kto za każdym razem pyta czy wszystko w porządku i rycersko upewnia się, że nie trzeba pomóc. Zwłaszcza, myślała Pia, że chciałoby się po prostu wtulić w tę szeroką pierś i tak pozostać, najlepiej do skończenia świata.
Bolesne doświadczenia z Felixem nauczyły jednak Pię, że pozory są złudne, a królewiczów na białym koniu brak. A jak się już jakiś trafi, to po pierwszym pocałunku miłości zamienia się w paskudną ropuchę. Co zatem, jeśli rzuci się w ramiona Wasilewskiego (zakładając że miałby na to ochotę), a on zamieni się w ropuchę? Nie chciała ryzykować. Nie chciała więcej bólu i upokorzenia, zawiedzionych nadziei i strzaskanych marzeń. Ograniczyła zatem kontakty z Marcinem do niezbędnego i kulturalnego minimum. Owszem, spotkali się jeszcze raz na kolacji pożegnalnej ku czci Przemysława, ale nie poszłaby, gdyby nie nacisk ze strony Agaty. Więc zjawiła się, pogawędzili przyjemnie i na tym się skończyło. Przez następne dwa tygodnie widywali się już tylko na schodach, albo w drzwiach domu.
To nie poprawiało humoru stoperowi, na szczęście jednak jego zawieszenie wreszcie się skończyło i mógł wrócić do tego, co uwielbiał najbardziej - do gry w piłkę. Tak się złożyło, że pierwszym meczem Wasyla po przerwie było wyjazdowe spotkanie z Borussią Dortmund. Zaczęło się dosyć pechowo, bo już w siedemnastej minucie Lewy strzelił Hamburgerom gola. Jednak to był dopiero początek. Kilka minut później Rudniew wyrównał, dając nadzieję swojej drużynie, potem zaś Lewandowski, od samego początku spotkania wyraźnie nie w sosie, wyciął coś nieprawdopodobnego. Mianowicie kopnął soczyście i zupełnie niepotrzebnie Skjelbreda, mimo iż ten nie posiadał akurat piłki. Skjelbred padł na murawę jak ścięta lilia, a sędzia główny jął debatować z liniowymi.
- Kurwa, Lewy ty debilu - uszu Wasyla dobiegła wypowiedź w języku ojczystym. Obejrzał się i zobaczył Kubę Błaszczykowskiego, wyraźnie wkurzonego postępkiem kolegi.
Sędzia skończył naradę i wyciągnął czerwony kartonik.
- Za co?! - Lewy nie dowierzał i jeszcze wdał się w pyskówkę z jednym z liniowych.
Błaszczu na stronie kontynuował litanię bluzgów. Wasyl specjalnie się temu nie dziwił.
Koniec końców Hamburgery rozwaliły dortmundzkie Pszczółki 4:1, nic zatem dziwnego, że na małej imprezce jaką Polacy zrobili potem w hotelu, gdzie mieszkał Wasyl, niektórzy mieli humory zupełnie wisielcze.
Impreza nie toczyła się w gronie czysto polskim, dokooptowano bowiem do towarzystwa również Goetzego i Reusa, jak zwykle nierozłącznych.
- Misie puchate - zagaił Wasyl, po którymś kolejnym kieliszku, gdy wszyscy mieli już nieźle w czubie. - A powiedzcie mi, o co wyście się właściwie pobili we wrześniu? Błaszczu?
- A weź - sarknął Błaszczykowski. - Nie chce mi się o tym gadać.
Goetze i Reus zachichotali unisono.
- O laskę im poszło, o cóż by innego - rzekł jadowicie Goetze.
- Zamknij się, Goetze - Lewy miał minę, jakby poczuł coś nieświeżego.
- Kubuś przyprowadził ekstrasztukę na klubową imprę - wyjaśnił Reus. - A Lewy zaczął do niej startować, z tekstami jaki to on ważny i jak to pójdzie do Realu.
- Do Realu! - Kuba zarżał teatralnie. - Chyba po piwo!
Lewy poczerwieniał.
- Zazdrościsz!
Zaniepokojony Piszczek trącił Wasyla w bok.
- Oni się tu zaraz pobiją, zobaczysz. Trzeba coś zrobić.
Tymczasem Kuba uniósł się z miejsca i pochylił nad Lewym.
- Czego mam ci niby zazdrościć Bobusiu? Tej czerwonej kartki?
- A weź się ode mnie odpierdol, to był błąd sędziego!
- Przez ciebie przegraliśmy mecz!
Lewy odepchnął Kubę oburącz i zgodnie z przewidywaniami Piszczka wywiązała się bójka. Panowie tarzali się po dywanie i okładali pięściami z zapałem godnym lepszej sprawy.
Wasyl tylko westchnął. Z pomocą Piszczka i Reusa rozdzielił walczących, po czym niby stary belfer złapał ich za uszy.
- Dobra, robaczki - oznajmił dobitnie. - Teraz posłuchacie dobrej rady wujka Wasyla. Impra skończona. Każdy wsiada grzecznie do taksy i smaruje do domu. Zrozumiano?
- Wal się! - odparli Kuba i Lewy, ten jeden raz zgodnie.
Wasilewski się nie przejął.
- Goetze, Reus, bierzcie Lewego pod rączki, sprowadźcie na dół i wsadźcie do najbliższej taryfy - zakomenderował. - Piszczu, my to samo z Kubulkiem. Kulturalnie i bez patologii ma być.
Wytoczyli się na korytarz. Nikt z nich nie zauważył, że w uchylonych drzwiach sąsiedniego pokoju błyska szkło obiektywu.

_________________________________________________________________
Kolejny rozdział tym bardziej z gościnnym udziałem BVB :D
Mamy nadzieję, że przypadnie Wam do gustu!

A na deserek dodajemy focię następcy Ojca Chrzestnego Lucę Piszczelone, czyż nie jest podobny do don Vita?^^Enjoy!
                                                                                   Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)

piątek, 15 lutego 2013

Rozdział 6


 Przez chwilę nad stołem panowało milczenie. Tytoń płonął nieszczęsnym rumieńcem, Lily zaś patrzyła na niego z uśmiechem w pełni godnym Mony Lizy. Albo Sfinksa. Wasyl przyglądał się swemu, zwykle opanowanemu, kumplowi z rosnącą podejrzliwością.
- Tytoń, ty się dobrze czujesz? - zapytał po polsku.
- Zajebiście - odparł Przemek w tym samym języku. Teraz czerwienią płonęły mu nawet czubki uszu. - Proszę - przeszedł na angielski, odsuwając krzesło i wskazując je dziewczynie. - Niech pani siada.
- Dziękuję - odparła Lily swobodnie.
- To jest moja córka Lily - odblokowało Agatę. - A to są panowie... Marcin Wasyl? I Tytoń?
- Marcin Wasilewski - stoper wyciągnął nad stołem dłoń. - Ale mówią mi Wasyl. Jestem sąsiadem z góry.
Drobna dłoń dziewczyny zniknęła niemal kompletnie w jego wielkiej łapie.
- Lily Neumayer, bardzo mi miło. - spojrzała na Tytonia, teraz na odmianę zapatrzonego w swój pusty talerz.
Marcin dość niedelikatnie kopnął kumpla pod stołem.
- Przemysław Tytoń! - wykrzyknął bramkarz podskakując na krześle. Po chwili opanował się i uścisnął dziewczynie dłoń. Po czym zaczerwienił się jeszcze potężniej, choć przed chwilą nie wydawało się to możliwe.
Marcin z lekkim wysiłkiem powstrzymał się przed zakryciem sobie dłonią twarzy, Pia zaś odwróciła się i jęła wydawać z siebie dziwne, cokolwiek kwiczące dźwięki.
- Ryba stygnie! - zakrzyknęła Agata, jakoś rozpaczliwie. - Jedzcie proszę! I sałatka, pan Przemysław robił!
- Przepraszam - Pia otarła oczy serwetką papierową. - Coś mnie zaczęło strasznie łaskotać w gardle.
Półmiski zaczęły krążyć nad stołem i po chwili wszyscy już spożywali, wychwalając z zapałem umiejętności kucharskie Agaty i Przemka.
- Żebyś widziała, jak on potrafi kroić warzywa! - reklamowała Tytonia Pia, pochylając się w stronę Lily. - Jak zawodowy kucharz!
- Dobrze, że pani Lily przy tym nie było, boby sobie zawodowo palce odrąbał - zauważył złośliwie Wasyl. Przemek posłał mu mordercze spojrzenie.
- Ja przynajmniej nie biegam po cudzych mieszkaniach w samych gaciach - odciął się.
Teraz na odmianę rumieńcem spłonął Wasyl.
- Ja tylko niosłem pomoc! - zaprotestował.
- Osłaniając słabe niewiasty własną nagą piersią? - zadrwił Tytoń.
Marcin i Pia spojrzeli na siebie przez ułamek sekundy, po czym spiesznie przenieśli wzrok zupełnie gdzie indziej.
- Kolacja jest przepyszna - powiedziała grzecznie Lily, przyglądając się Pii. - Przepraszam, że pytam, ale co ci się właściwie stało?
- Miałam drobne nieporozumienie z Felixem. Wszedł tutaj nieproszony, a Marcin - wskazała gestem Wasyla - był tak miły, że pomógł mu wyjść.
- Dał mu w pysk! - oznajmiła radośnie Agata i sięgnęła po wino. - Zdrowie Marcina!
- A to bardzo uprzejmie z pana strony - rzekła Lily spokojnie. - Felix Wagner dawno już zasługiwał na to, żeby ktoś dał mu w zęby.
- Do usług! - Wasyl zalśnił własnymi zębami w uśmiechu. - A kim właściwie jest to indywiduum?
- Moim byłym mężem - odparła Pia. - Zdrowie Marcina!
Biesiadnicy spełnili toast.
Lily spojrzała przeciągle na Przemka, powodując u niego kolejny epizod skamienienia.
- Muszę powiedzieć, że nie tylko pan Marcin ma zapędy rycerskie - powiedziała, unosząc brew. - Wczoraj pan Przemysław był tak uprzejmy, że złapał mnie, gdy się potknęłam na schodach, u pani w kancelarii. Ma pan znakomity refleks.
- Dziękuję - rzekł Tytoń, wyraźnie uszczęśliwiony. Machnął widelcem w szerokim geście. - To zawodowe. Jestem bramkarzem.
Kawałek ryby oderwał się od jego widelca i pięknym łukiem wpadł do kieliszka Wasyla.
- Zawodowy idiota! - zirytował się stoper, sięgając po kieliszek. - Akwarium mi tu zakładasz?
- Zabiorę to - Pia w tym samym momencie wyciągnęła rękę po naczynie. - Dam ci czysty...
Ich dłonie zetknęły się na moment nad stołem, po czym odskoczyły jak oparzone, przewracając przy tym kieliszek. Wino chlupnęło na jasny obrus.
- To się spierze, to się spierze - zapewniała Pia, porywając pusty kieliszek. - To białe wino, nie będzie widać...
- Zaraz to wytrę!
Wasyl wyszarpał kłąb ręczników kuchennych, wystarczający w zupełności do osuszenia Bałtyku i zaczął wycierać stół. Agata patrzyła na przyjaciółkę odrobinę zdezorientowana, a Tytoń gapił się na Lily, która wyjmowała właśnie nowy kieliszek z kredensu za plecami Pii.
Po chwili pandemonium zostało opanowane, Wasylowi nalano nowy kieliszek wina i rozmowa wróciła na mniej więcej normalne tory.
- Czy pan gra w Bundeslidze? - Lily była wyraźnie zainteresowana Przemkiem. - Muszę przyznać, że ostatnio częściej oglądam Primera Division niż naszą własną ligę...
- Nie, nie! - zaprzeczył Tytoń ogniście, z gestykulacją godną Sycylijczyka. - Ja gram w Holandii, w PSV! Teraz mam akurat przerwę, bo złapałem kontuzję, więc przyjechałem odwiedzić kolegę...
- Nie wiem co ona mu zrobiła - mruknął Wasyl do Pii. - Przemek się zwykle tak nie zachowuje. To jeden z najspokojniejszych gości jakich znam.
- Ja chyba wiem - włączyła się do konspiracji Agata. - Znam swoją córkę. Kiedy jest tak przeraźliwie grzeczna, to wiedzcie, że coś się dzieje!
- Ale co? - zdziwili się Wasyl i Pia unisono.
- Amooooore... - zamruczała Agata.
- Rany boskie... - jęknął stoper.
- To na ogół nie jest szkodliwe - zauważyła Pia, z lekką nutką ironii.
- Jemu już zaszkodziło - odparł Wasyl ponuro, obserwując rozświegotanego przyjaciela. - Padło mu na mózg.
Felix Neumayer, spacerujący po swoim gabinecie jak lew po klatce, był w bardzo, bardzo złym nastroju. Dentysta, do którego udał się niezwłocznie po zajściu, wycenił straty w jego jamie ustnej na jakąś potworną sumę, zupełnie z kosmosu. Wszystkie licówki z przodu, w górnej i dolnej szczęce były strzaskane, do tego kilka zębów było poważnie obluzowanych, jeden ułamany, a jeden wyleciał z kretesem. Masakra, zgroza i pobojowisko, a to wszystko od jednego uderzenia.
Oprócz portfela Felixa bolały także pokiereszowane zęby i zaaplikowany przez stomatologa środek przeciwbólowy mało pomagał. Bolała go również dotkliwie zraniona męska duma. Żeby taki... taki... włochaty troglodyta w gaciach poniewierał nim, Felixem Wagnerem! I ona, Pia, jak śmiała! Jak śmie! Stawia mu opór, a w dodatku układa sobie życie z tym polskim yeti! Niedoczekanie! Już on im pokaże!
Tak. Zemsta. Zetrze to brakujące ogniwo ewolucji człowieka na proch, a razem z nim tę dziwkę, byłą żoneczkę. Zapłacą mu srogo za każdy strzaskany ząb.
Wagner spróbował uśmiechnąć się złowieszczo, ale opuchnięte usta i zrujnowane uzębienie zareagowały nowym paroksyzmem bólu, więc tylko jęknął głośno, a rozdzierająco.
Sarah wpadła do gabinetu.
- Co ci, skarbeńku? - zapytała.
- Wgadnij - odparł Felix jadowicie, poprzez spuchnięte wargi.
- No nie wiem, dlatego pytam, słoneczko! Mój biedny sponiewierany Feluś!
- Wemby me bolą, kfetynko. - warknął.
- Ojej - użaliła się. - Nie martw się, do wesela przestaną. Na kolację odłożyłam ci trochę kaszki Jasmine. A jak grzecznie wszystko zjesz, to będzie bzyku-bzyku!
Wagner ze złości poczerwieniał jak burak.
- Ne ffe bwyku-bwyku! Ffe fe wemffić! Kfffffi! - wrzasnął. - Pfynief mi felefon!
- Nie rozumiem cię kochanie - Sara spojrzała na niego z wyrazem twarzy wyraźnie sugerującym iż przetworzenie jego wypowiedzi na ludzki język przekracza możliwości jej umysłu.
- Felefon! - ryknął Felix. - Felefon, kuwwa, fe-le-fon!
Wykonał z dłoni imitację słuchawki, kciuk przykładając do ucha, a palec wskazujący do ust.
- Ach, telefon! - ucieszyła się Sarah. - Już, już, koteczku.
Zanim wróciła z telefonem komórkowym, Felix zdążył znaleźć w szufladzie swój notes z numerami. Wziął pospiesznie aparat od żony i wybrał ciąg cyfr.
- Rolf? Wagner mófi. Wnajdź mi ffyftko co fię da na Fafilefskiego. Fafilefskiego, durniu! - Wagner, już fioletowy ze złości, przyłożył palec do skroni. - To mowe lepiej ci wyflę ffegóły mailem. Na razie.
- Pofekaj froglodyfo - mruknął, rozłączając się. - Ja ci jeffe pokafę!
Reszta kolacji upłynęła biesiadnikom w miłych nastrojach, a najmilej chyba Tytoniowi, który zdołał się umówić z Lily na zwiedzanie Hamburga dnia następnego. Towarzystwo, przykładnie pozmywawszy naczynia, rozeszło się w znakomitych humorach. Agata dla siebie wezwała taksówkę, Lily zaś, która wypiła niewiele, raptem pół kieliszka, odjechała na swym skuterze, odprowadzana od drzwi rozmaślonym spojrzeniem Przemka.
Tymczasem Wasyl, pożegnawszy panie Neumayer, zamarudził na chwilę w mieszkaniu Pii, biorąc gospodynię na stronę.
- Słuchaj - rzekł, mierzwiąc sobie czuprynę. - Jesteś pewna, że z tobą wszystko w porządku? Możesz zostać sama?
- Bez obaw - odpowiedziała Pia. Lekkie drżenie głosu zdradziło, że nie była to do końca prawda. - Jeszcze raz dziękuję ci za pomoc.
- Nie ma sprawy - stoper zakręcił się niespokojnie, po czym położył dłoń na jej ramieniu. - Jeśli będziesz mnie potrzebowała, to krzyknij, albo walnij w rurę. Będę w sekundę.
Bartmann spojrzała mu w oczy. Dojrzała w nich szczerość i siłę. I coś jeszcze, co przemknęło tylko przez chwilę, coś kruchego i bezbronnego, czego, zdawałoby się, nie należałoby się spodziewać w oczach takiego wojownika i twardziela jak Wasyl.
- Dziękuję - powiedziała cicho. - W razie czego zawołam.
Przytulił ją delikatnie, jakby była z porcelany, a ona westchnęła leciutko, wdychając jego zapach.
W tym momencie w uchylonych drzwiach wejściowych pojawiła się jasna głowa Przemka.
- Wasilewski, gdzieś ty znowu zaginął?
Pia i Marcin odskoczyli od siebie jak oparzeni.
- Tytoń, do kurwy nędzy, czy ciebie w oborze chowali?! - wrzasnął Wasyl w języku ojczystym. - Pukać nie umiesz, półmózgu?
Odwrócił się do Pii, ale magia już się ulotniła.
- Przepraszam za to - bąknął. - Dobranoc.
- Dobranoc.
Umknęła w głąb mieszkania.
Tytoń był cały w skowronkach. Po schodach wchodził niemal w pląsach, a za progiem marcinowego mieszkania wybuchł nietypowym dla siebie potokiem wymowy.
- Stary, jaka to jest cudowna dziewczyna, ty widziałeś? Jeździ na skuterze jak szatan, a jak się zna na piłce, całą Primera Division ma obcykaną! Jutro się z nią umówiłem, będziemy zwiedzać Hambug, a poza tym, wiesz, ona kibicuje Barcy!
- Wolę Real - burknął Wasyl, zły jak chrzan. - Tytoń, czy tobie fortepian na łeb zleciał? Ktoś ci lobotomię łyżeczką do herbaty zrobił?
Przemek zatrzymał się w pół gestu.
- A tobie co? - zapytał podejrzliwie.
- Mnie?- Marcin popatrzył na niego morderczym spojrzeniem, zarezerwowanym dotąd wyłącznie dla przyślepych sędziów. - Mnie?! To ty się zachowujesz jak kompletny, konkretny kretyn! Wrzuciłeś mi cholerną rybę do kieliszka! I zapomniałeś jak się nazywasz! O rumienieniu się jak panienka nie wspomnę!
- Sam się rumieniłeś jak pensjonarka - zauważył Tytoń spokojnie. - Najpierw jak cię zdybałem na przytulaniu Pii, w samych gaciach, a potem przy kolacji. Przyganiał kocioł garnkowi, Wasylku.
Wasyl prychnął jak wściekły byk.
- To była sytuacja awaryjna!
- Dobra dobra. Już ja cię znam. - Tytoń nie dawał zbić się z tropu. - Jak myślisz, którą koszulę powinienem jutro włożyć? Tę szarą, czy niebieską?
Marcin złapał się oburącz za czuprynę.
- Ja pierrrrrrdolę - warknął. - Z tobą wytrzymać nie można, amorozo ty jeden! Idę się myć. Powiadom mnie, jak otrzeźwiejesz.
Ruszył wielkimi krokami w stronę łazienki.
Obaj panowie leżeli długo w noc w swych łóżkach, patrząc w sufit i nie mogąc zasnąć.
Tytoń pogrążony był w szalejącym błogostanie, wymieszanym jednak z pełzającymi obawami. Przyjechał do Hamburga tylko na kilka dni. Niedługo będzie musiał wracać do Holandii i co wtedy? Nawet jeśli uda mu się cokolwiek zdziałać, nawet jeśli może liczyć na przychylność Lily, w końcu będzie musiał wyjechać, a nie chciał, żeby ta znajomość była tylko przygodą. Chwilówką. Przelotnym banałem. O nie, nie, nie, nie. Ta dziewczyna zasługiwała na dużo więcej. Czy miał prawo zaczynać z nią znajomość, wiedząc, że za chwilę trzeba będzie ją kończyć? Cholera, Tytoń zaklął w myśli. Cholera jasna. Dlaczego nic w życiu nie chce być proste?
Za ścianą, w głównej sypialni, Wasyl podłożył muskularne ramiona pod głowę i patrzył w sufit ponuro. Z jakiegoś powodu czuł się okropnie nieszczęśliwy. Samotny, niekochany i niepotrzebny. Jak stary rupieć, porzucony przez poprzedni klub, porzucony przez kobietę, która miała być kobietą jego życia. A chciał tylko odrobiny miłości. Czy to tak wiele? W zamian zaś ofiarowywał całego siebie, czy to tak mało?
Najwyraźniej jednak mało.
Cholerny świat. Za każdym razem kiedy już myślał, że sobie w życiu wszystko poukładał i że teraz może być tylko lepiej, los z chichotem wyrywał mu dywan spod nóg i patrzył jak się przewraca na twarz. Oczywiście, on, Wasyl, jest twardym facetem. Jak się przewróci, to się podniesie. Ale ile można? Ile, kurwa, można? I czy on nie zasłużył na nic dobrego? Nawet na odrobinę miłości i akceptacji?
Nie wiedział, że jego sąsiadka z parteru też nie mogła zasnąć. Leżała na boku, tuląc do siebie kołdrę i bardzo, bardzo chciała przestać myśleć o Wasylu. O jego oczach, o jego potężnej piersi, o tym jak gładka i ciepła była jego skóra, gdy ją obejmował, o tym jak było jej z nim bezpiecznie.
"Cholera, niedobrze" jęknęła w duchu. "Wasilewski, wyjdź z mojego mózgu. Proszę."

_________________________________________________________________________
Dzisiejszy rozdział jest sponsorowany naszą ciężką głupawką, oraz pikanterią w kolacji walentynkowej Wasyla xD 
Mamy na dzieję, że przypadnie Wam do gustu. A z okazji spóźnionych już Walentynek - Wasylek i jego odrobina pikanterii ^^
                                                                                   Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)








czwartek, 7 lutego 2013

Rozdział 5


Tytoń niemal siłą wbił Marcina w salonowy fotel.
- Czyś ty oszalał? - zapytał z naganą. - Wyjeżdżać tak na nią z pyskiem? Już nie mówię, że to kobieta...
- Podła żmija, a nie kobieta - mruknął Wasyl jadowicie.
- Stul dziób, Wasylku - uprzejmie poprosił Przemek. - Ta żmija reprezentuje faceta, który chce cię wydoić na grubą kasę. Darcie na nią ryja jest krańcową głupotą.
Marcin zasłonił twarz obiema rękami i trwał przez chwilę w pozycji zadumanego świątka.
- Wiem, że to głupota - powiedział wreszcie. - A teraz bądź dobrym kumplem, przestań truć i przynieś browara. Obiecuję, że ją przeproszę.
- No ja myślę. I wiem co zrobisz teraz. - Tytoń uniósł jasną brew. - Mianowicie wsiądziesz do samochodu i pojedziesz do kwiaciarni.
- Do kwiaciarni? - zdębiał Marcin. - Po co?
- Kwiaty robią dobre wrażenie na kobietach, jaskiniowcu jeden - wytłumaczył cierpliwie Przemek. Spojrzał na zegarek. - Jak się pospieszysz to jeszcze zdążysz przed zamknięciem.
Wasyl obdarzył kumpla dość mało życzliwym spojrzeniem, ale posłusznie się ruszył.
Felix Wagner, skończywszy właśnie dzień pracy, zaparkował w miejscu, z którego mógł obserwować dom byłej żony, samemu nie rzucając się w oczy. Byla to wąska uliczka, idąca nie prosto, a jakby lekkim łukiem, z obu stron obrośnięta zywopłotami, krzyżująca się z ulicą, na której stał dom jego byłej. Żywopłot od strony domu Pii osłaniał nieco samochód, ale nie zasłaniał siedzącej w nim osobie znakomitego widoku na front domu. Felix znalazł to miejsce jeszcze przed rozwodem, nie, żeby Pia go w jakikolwiek sposób obchodziła, ale nie zrezygnował do końca z tego domu, poza tym chciał wiedzieć, co się dzieje w jej życiu. Tak na wszelki wypadek. Lubił kontrolować wszystko w swoim życiu i eks żona nie była tu wyjątkiem.
Wiedział już, że w mieszkaniu na piętrze zamieszkał jakiś troglodyta o ponurej gębie. Teraz ujrzał, jak ów troglodyta, wraz z jakimś bladym typem, odjeżdża swoim samochodem. Nie poświęcił im zbyt wielkiej uwagi, wpatrując się w okna mieszkania Pii. Ach, była ta stara czarownica, jej matka. Widział ją teraz wyraźnie w kuchennym oknie.
Tymczasem troglodyta i bladawy wrócili. Tym, co przykuło uwagę Felixa, był bukiet, jaki troglodyta dzierżył w masywnej łapie. Był to pęk czerwonych tulipanów, ulubionych kwiatów jego eks małżonki.
- Niemożliwe - wyszeptał Wagner, ściskając kurczowo kierownicę.
Gość o ponurej gębie i z bukietem w ręku, lekko popychany przez swego bladego kumpla, zniknął w drzwiach wejściowych. Wytrzeszczywszy oczy Felix mógł teraz dojrzeć błysk czerwieni w jednym z okien na parterze. Zacisnął ręce na kierownicy tak mocno, że aż pobielały mu knykcie.
- Ona z tym małpoludem? - wysyczał. - A to dziwka. Ciekawe, co jeszcze przede mną ukrywa.
Zapalił silnik i odjechał z piskiem opon, obiecując sobie, że jeszcze tu wróci, ale poczeka, aż nikogo nie będzie. I sobie posprawdza jakież to sekreciki chowa przed nim była żoneczka.
Z lekkim wewnętrznym oporem zbrojny w bukiet tulipanów Wasyl stanął przed drzwiami mieszkania Pii. Nie miał zbyt wielkiej ochoty na kolejną konfrontację z sąsiadką, ale nie zwykł był uciekać, ani też uchylać się przed wyzwaniami, poza tym nawet gdyby chciał zwiać, to za nim stał Tytoń, pilnując jak cerber.
Marcin odetchnął głęboko i zapukał do drzwi.
Pia właśnie oddawała się lekturze "Doliny Muminków", książki, którą lubiła czytać dla uspokojenia. Umościła się wygodnie na fotelu, z filiżanką i imbryczkiem herbaty w zasięgu ręki i zatonęła w kojącym świecie opowieści Tove Jansson, w którym z całą pewnością nie było eksmężów ani pyskatych piłkarzy. Zaczęła się już odprężać, gdy energiczne pukanie przywróciło ją do rzeczywistości.
- Pia, kochanie, otwórz! - zawołała matka z sąsiedniego pokoju.
Pia rąbnęła książką o stolik.
- Jeśli to znowu ten pacan, to wydłubię mu oczy łyżeczką do herbaty - wymamrotała.
Otworzyła drzwi i zamarła. To naprawdę był on, jej upiorny sąsiad o niewyparzonej gębie.
- Dobry wieczór - rzekł grzecznie.
- Dobry wieczór - odparła Pia lodowato. - Czego pan znowu chce?
- Przeprosić - rzekł Marcin mężnie. - Zachowałem się jak ostatni kretyn i cham. Nie powinienem był krzyczeć ani odzywać się do pani takimi słowami.
Pia popatrzyła na niego i skonstatowała, że jego skrucha wydaje jej się szczera. Oraz że jej piekielny sąsiad ma całkiem piękne oczy, o zielonych, wpadających w odcień orzechowy tęczówkach, w oprawie bardzo gęstych i niemal czarnych rzęs.
- Również pana przepraszam - rzekła. - Mnie także poniosło i powiedziałam rzeczy, których nie powinnam była mówić.
- To dla pani - Wasyl uniósł bukiet.
Popatrzyła zaskoczona na czerwone tulipany.
- Dziękuję, są piękne.
- Drobiazg - uśmiechnął się. - To żeby łatwiej nam było zakopać topór.
Pia patrzyła, urzeczona całkiem wbrew sobie, jak ten uśmiech go odmienia, zmiękcza i rozświetla jego surową twarz i zapala się jasnymi światłami w jego oczach.
"Bartmann, co się z tobą dzieje?" upomniała się w duchu. "Przed chwilą chciałaś mu oczy wydłubywać. Opanuj się, kobieto."
- Niech pan uważa go za zakopany - odrzekła. - Przynajmniej na razie.
- Super! - uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- I niech pan nie myśli, że panu jutro odpuszczę. Albo w sądzie.
Uśmiech znikł z twarzy Marcina jak zdmuchnięty płomień świecy.
Następny dzień okazał się odrobinę dla Wasyla życzliwszy, choć stoper wstał nieco niedospany, po tym jak rżnął przez pół nocy z Przemkiem w FIFA. W siedzibie klubu zaś wpadł na Sahina, któremu odcienie fioletu na twarzy zaczynały przechodzić w malowniczą żółć i zieleń, a opuchlizna z nosa zlazła prawie całkowicie.
- Czego chcesz? - zapytał Wasyl nieżyczliwie, gdy Sahin zatrzymał go w korytarzu.
- Ja ci tego nie daruję, Wazilewsky - odparł Sahin. - Mogłem być drugim Cristiano Ronaldo!
- No jakbyś se wziął kredki i namalował... - odparł sarkastycznie stoper. - Możesz mi przestać zawracać dupę? Zajęty jestem. Jak coś chcesz, to wal do mojego prawnika.
Sahin prychnął wzgardliwie, ale nie zdążył wymyślić żadnej celnej riposty, bo w tym momencie na korytarzu zadudnił męski głos, mówiący po angielsku, lecz z silnym niemieckim akcentem.
- Sahin! No kurwa, wszędzie cię szukam! - trener Klopp trzepnął Nuriego w plecy aż ten stęknął.
- Ale trenerze...
- Co trenerze, jakie trenerze, ty się przestań zajmować pierdołami i wracaj do klubu, urlop ci się kończy. - Klopp nie dawał się tak łatwo zatrzymać. - Nos to nic takiego, Kuba ci powie!
Wasyl tylko wyszczerzył zęby w ironicznym uśmiechu i czekał na ciąg dalszy sceny.
- Ale trenerze, on mi wisi odszkodowanie za twarz! - Sahin wreszcie zdołał się przebić z wypowiedzią.
- A tam odszkodowanie, bzdury, chłopie. Morda nie szklanka, nie tłucze się - Klopp machnął wzgardliwie ręką. - Grać masz, to jest najważniejsze, drużyna cię potrzebuje, a ty mi tu o modelingach baręczysz. Nawet Lewy nie jest taka panienka!
- Ja panienka?! Gorsza niż Lewy?! - Sahin się obraził.
- A żebyś wiedział.
- Dobra, ja trenerowi pokażę! Trener zobaczy! Wracam do Dortmundu! W dupie mam ten cały modeling!
- To chciałem usłyszeć! - ucieszył się trener Klopp.
Wasyl, chichocząc pod nosem, spokojnie pomaszerował do szatni.
Jakąś godzinkę po powrocie z lunchu Pię zaskoczył telefon od Nuriego Sahina. Zawodnik Borussii oznajmił, że wycofuje pozew i ma gdzies odszkodowanie, mówił też coś o jakichś lewych panienkach, ale w to Bartmann się już nie wgłębiała. Mając bowiem w perspektywie dość niełatwy proces Sahina innych spraw chwilowo nie przyjmowała, co oznaczało, że gdy Sahin się wycofał, praktycznie nie miała co robić. Nadrobiła rozmaite papierkowe zaległości i o drugiej po południu była praktycznie wolna jak ptak.
Nie mając o tym pojęcia, Felix Wagner wysiadł z samochodu, podzwaniając nerwowo pękiem wytrychów w kieszeni spodni. Nie zawsze był przykładnym obywatelem, we wczesnej młodości zdarzało mu się zbaczać z drogi cnoty i praworządności, a niektóre z odkrytych wówczas talentów okazały się na tyle użyteczne, że pielęgnował je do dziś dnia. Na przykład umiejętność otwierania drzwi bez klucza. Wiedział, że Pia wyjechała rano i nie wróci przed wieczorem. Ta kobieta siedziała w biurze całymi dniami i nigdy nie wychodziła przed piątą, była zaś dopiero trzecia. Najwięcej problemów sprawiła mu ta stara pudernica, była teściowa, niech ją szlag. Nigdy za nim nie przepadała, jego urok osobisty na nią nie działał, a kłamstwa potrafiła przejrzeć. Teraz też, jak na złość siedziała w domu i ani myślała wychodzić, a myśląłby kto, że dyrektor teatru to bardzo zajęta osoba. Poza tym mogłaby, larwa jedna, pomieszkać u siebie.
Wreszcie jednak się ruszyła, odjechała taksówką, więc Felix mógł przystąpić do dzieła. Dłońmi, chronionymi przez skórzane rękawiczki, wybrał właściwy wytrych i sprawnie otworzył drzwi mieszkania eksżony. Zamknął je za sobą cicho i zaczął przeszukiwać mieszkanie. W kuchni nie było nic ciekawego. W łazience jego uwagę przyciągnęły suszące się majtki. Umiała dobrać sobie ładną bieliznę ta jego była, ale cóż z tego, skoro była zupełnie nieużyteczna. Jałowa.
Potem poszedł do sypialni. Obejrzał uważnie łóżko. Równo zaścielone, żadnych męskich gaci w pobliżu. Zajrzał do szuflad komody, wybebeszył toaletkę. W ręce wpadła mu kasetka z biżuterią. Przypomniał sobie, że Sarah, jeszcze przed rozwodem, molestowała go o naszyjnik z topazem, o ten właśnie, który teraz spoczywał na jego dłoni, a światło wydobywało złotawe błyski z zielonkawego wnętrza kamienia. Ładna robótka, jeszcze dziewiętnastowieczna, niestety, cwana eksżoneczka nie zechciała mu go oddać. Ale to się zmieni, trzeba tylko dać go znajomemu jubilerowi do odczyszczenia, delikatnej przeróbki i wymiany próby. I powiedzieć Saruni, żeby jakiś czas go jeszcze nie zakładała, aż sprawa przyschnie.
Zaaferowany odkryciami nie usłyszał nawet kroków na schodach i w mieszkaniu na górze. Grzebał dalej. W szufladzie nocnej szafki znalazł pamiętnik Pii. "Cudownie" pomyślał, rozsiadając się wygodnie na łóżku. "Zobaczmy, co też ta zdzira o mnie pisze".
Tymczasem Pia właśnie skończyła robić zakupy, na uwadze mając iż zaprosiła na kolację Agatę. Do domu weszła niemal bezszmerowo, bo drzwi były naoliwione, zamek też i nic nie skrzypiało, ani nie szczękało, ona zaś na nogach miała wygodne buty na miękkich podeszwach, które włożyła wychodząc z kancelarii. Postawiła na stole torbę z zakupami i wyszła na korytarz, chcąc wrócić po resztę zakupów. Kątem oka jednak złapała widok, który zagotował jej krew w żyłach.
W jej sypialni, na jej własnym łóżku siedział jej kretyński eksmąż, z naszyjnikiem jej prababki w jednej plugawej łapie, a jej własnym pamiętnikiem w drugiej. Na myśl o tym, że ta gnida czytała jej najskrytsze myśli, jej prowadzony dla terapii dziennik, trafił ją krwisty szlag.
- Oddawaj to! - bez namysłu rzuciła się na Felixa, usiłując wydrzeć mu z rąk bezcenne przedmioty.
Bez namysłu odepchnął ją, aż się zatoczyła i uderzyła o ścianę.
Wykończywszy się rzetelnie na treningu, co zresztą lubił, Wasyl wziął długi prysznic. Odprężony, wylazł z kabiny i pogwizdując, wytarł starannie całe ciało. Dawno nie był w tak dobrym nastroju. Sięgnął po gatki i w tym momencie coś piętro niżej gruchnęło z brzękliwym łomotem, potem zahurgotały gwałtownie przesuwane meble. Zanim zdążył się zastanowić co mianowicie wyczynia jego sąsiadka i dlaczego demoluje sobie mieszkanie, uszu jego dobiegł dość rozpaczliwy niewieści okrzyk:
- Nie!!!
Na ciąg dalszy Marcin nie czekał, tak jak stał popędził na dół, nie bacząc iż jest w samych majtkach.
Drzwi mieszkania Pii były uchylone, bez namysłu więc wpadł do środka. Jakiś bliżej nie znany mu typ walił właśnie sąsiadkę w twarz zaciśniętą pięścią. Na temat przemocy wobec kobiet Wasyl poglądy miał bardzo zdecydowane, zareagował więc bez namysłu, chwytając uniesioną do ciosu pięść przeciwnika i jednocześnie waląc go w mordę drugą ręką. Facet odleciał jakieś półtora metra do tyłu i wdzięcznie spłynął po drzwiach łazienki.
- Nic ci nie jest? - Marcin pochylił się nad skuloną kobietą. Pia podniosła twarz, z nosa płynęła jej krew.
- On ma...- wychrypiała. - On zabrał...
- Już dobrze - uspokoił ją Wasyl, któremu na widok jej obrażeń zaczęło się robić czerwono przed oczyma. - Zaraz odda.
Postawił bosą stopę na plecach kolesia, próbującego odpełznąć chyłkiem na czworakach.
- Zabrałeś coś tej pani - rzekł łagodnie. - Oddaj i spierdalaj.
Felix coś zabulgotał przez rozbite wargi.
Marcin podniósł go mało delikatnie, za odzież na piersiach.
- Powiedziałem: oddaj.
Wagner rzucił na podłogę naszyjnik. Stoper puścił go z obrzydzeniem.
- Spierdalaj, albo pomogę ci wziąć rozpęd - zasugerował.
Felix zastosował się do sugestii gorliwie, a z łomotu jaki rozległ się na klatce schodowej należało wnioskować, że zleciał przy tym ze schodów.
Nie poświęcając mu więcej uwagi Wasyl usiadł obok Pii i najzupełniej instynktownie przytulił ją do siebie. Kobieta przylgnęła do jego nagiej piersi i zaczęła płakać, a on kołysał ją w ramionach jak małe dziecko.
- Już dobrze, dobrze... - szeptał jej do ucha. - Będzie dobrze...
Jego ciepło i bliskość były kojące. Pia wypłakiwała z siebie cały ból i upokorzenie w jego pierś, opleciona jego potężnymi ramionami niczym opiekuńczym kokonem.
Wasyl, sam nie wiedząc co robi, pocałował ją w czoło. Taka pyskata prawniczka, a okazała się zupełnie bezbronna i krucha, pomyślał.
- Przepraszam bardzo, a co pan tu robi? - zaszokowana Agata stała w progu mieszkania. - I dlaczego Felix wyglądał jak po zderzeniu czołowym z lokomotywą?
- Wasilewski, ciebie na chwilę zostawić samego - jęknął Tytoń po polsku, stając za nią. - Coś ty znowu odpierdolił?
- On mnie uratował - powiedziała Pia, unosząc głowę z ramion Wasyla. - Felix się włamał i... - zadrżała.
Marcin odruchowo pogłaskał ją po plecach.
- Napadł ją, więc dałem mu w mordę - wyjaśnił.
- Naprawdę dał mu pan w mordę? - ucieszyła się Agata. - Już pana uwielbiam, chociaż jest pan prawie goły!
Ku zaskoczeniu Pii i Agaty Marcin zarumienił się jak dziewiętnastowieczna panienka z dobrego domu.
- To ja może pójdę się ubrać - rzekł, próbując puścić kobietę z objęć.
- Nie idź! - wyrwało się wciąż jeszcze roztrzęsionej Pii, trzymającej się go jak szalupy bezpieczeństwa.
- No dobrze, nie pójdę. Tytek, odklej się od tego progu i leć po ciuchy dla mnie. A pani... jak pani na imię?
- Agata, bardzo mi miło - przedstawiła się Agata.
- Marcin. Pani Agato, niech pani zajrzy do łazienki, Pii trzeba opatrzyć twarz. - Stoper przejął bez wahania dowodzenie.
Wspólnie z Agatą opatrzyli Pię, która oprócz rozbitego nosa miała również pokaźny siniec na kości policzkowej i rozciętą wargę.
- Szkoda, że z nim dłużej nie porozmawiałem - Wasyl zazgrzytał zębami.
- Sądząc po tym co widziałam, gdy stąd wiał - rzekła trzeźwo Agata - dostał bardzo solidnie za swoje. Na moje oko wszystkie licówki z frontu mu poszły.
- Dziękuję panu - rzekła Pia znienacka.
- Wasyl jestem - odparł. - Albo Marcin.
Tytoń wrócił z odzieżą, więc chwilowo wszyscy się rozeszli w dwie strony, Pia do sypialni, przebrać się w nie okrwawione ciuchy, a Wasyl do salonu, przyokryć swą nagość. Potem Tytoń przyniósł z samochodu prawniczki resztę zakupów i wspólnie z Agatą zabrali się za montowanie kolacji.
- Tytek, to ty, przepraszam, umiesz gotować? Od kiedy? - zaśmiał się Wasyl.
- Ty po prostu nie doceniasz moich talentów, Wasyl - odparł bramkarz z niezmąconym spokojem. - Jestem mistrzem kuchni!
- Pani Agato, pani pilnuje tego mistrza! Lepiej, żęby kolacja była jadalna! - Marcin pogroził kumplowi palcem, z przyjemnością patrząc, jak Pia zaczyna się śmiać.
Wkrótce kuchnia wypełniła się aromatem pieczonego w folii dorsza oraz przygotowywanej przez Tytonia sałatki coleslaw, który jarzyny siekał z wielką wprawą i niemal po kaskadersku. Wasyl i Pia nakryli do stołu, Agata, w międzyczasie rozmawiając przez telefon z córką, wyciągnęła wino, wreszcie mistrz Przemysław, zbrojny w kuchenne rękawice, sięgnął do piekarnika po ryby.
- Cześć mamo - wdzięcznie potargana Lily Neumayer, w skórzanej kurtce i z kaskiem pod pachą, stanęła w progu kuchni. - Dobry wieczór państwu.
- O, jest moja córka - ucieszyła się Agata. - Siadaj kochanie, zaraz będą ryby.
- No właśnie, co z tymi rybami? - zainteresował się Wasyl i odwrócił się w stronę kumpla. Ten stał niczym pomnik, z żaroodpornym półmiskiem w rękach, wpatrzony w Lily niczym kura w kreskę przed dziobem.
Marcin wziął ścierkę i litościwie wyjął Przemkowi z rąk półmisek.
- Popsuła go pani - zauważył karcąco. - Niech go pani teraz odblokuje.
- Ja... panią wcześniej widziałem - zająknął się Przemysław i zaczerwienił niczym pierwszomajowa chorągiew.
_______________________________________________________________________________
Dzisiejszy rozdzialik jest długi i pełen akcji, a Pia i Marcin poznają się od nieco innych stron, a tajemnicza  nieznajoma, spotkana przez Tytonia zyskuje imię. Mamy nadzieję, że wam się spodoba :) 
Fiola & Martina

piątek, 1 lutego 2013

Rozdział 4

Pia Bartmann z lekkim wysiłkiem opanowała chęć złożenia głowy w geście rozpaczy na blacie biurka. Od dwóch godzin męczyła się z Sahinem, wcześniej zaś po raz tysięczny oglądała nagrania z meczu. Cały problem polegał  bowiem na tym, że należało udowodnić, że Wasilewski wyrżnął Sahina w nos z premedytacją, a Pia miała w tym względzie wątpliwości.
Na początku wydawało się to oczywiste, polski brutal skatował biednego chłopca, łzy same się cisną do ócz. Jednak po obejrzeniu nagrań w sieci, mniej okrojonych niż to, które pokazał jej Sahin, sprawa przestała wyglądać tak prosto. Podzieliła się nimi z klientem, prosząc o wyjaśnienia, a klient   zaczął plątać się w zeznaniach wręcz beznadziejnie. Nie dało się z tego bełkotu wyłowić nic, co by mogło przydać się w sądzie. W dodatku jej matka wracała dzisiaj ze Stanów, zapewne z całym stosem bagażu. Powinna wyjechać po nią na lotnisko.
- Panie Sahin, niech się pan ogarnie - rzekła Pia z naganą. - Za pół godziny mamy spotkanie z Wasilewskim i jego adwokatem, muszę wiedzieć na czym stoimy. To jak, powie mi pan, czemu pan stał i patrzył na nadbiegającego Wasilewskiego, zamiast coś zrobić?
- Ja go nie widziałem! I wcale na niego nie patrzyłem, byłem skoncentrowany na piłce! - oburzył się Sahin.
- Przypominam panu, że istnieją nagrania - odparła Pia, jakimś fragmentem umysłu zastanawiając się, czy zdąży odebrać matkę z lotniska. Jeśli adwokat tego bezczelnego typa nie zechce przedłużać za bardzo negocjacji, może jej się uda... - Z których adwokat pozwanego na pewno skorzysta. Więc?
- Jak pani chce wygrać tę sprawę, skoro mi pani nie ufa? - żachnął się Nuri.
Pia stłumiła cisnące jej się na usta przekleństwo.
Tymczasem ów bezczelny typ stał przed lustrem w swej sypialni usiłował właśnie bezskutecznie zawiązać krawat. Zawsze wiązały mu to cholerstwo aktualne życiowe partnerki, ale cóż... Ostatnia rzuciła go, gdy trafił na ławkę rezerwowych w Anderlechcie. Miała, cholera, większe ambicje, jak powiedziała, niż bycie laską jakiegoś gościa z rezerw. Więc walczył z krawatem sam, ku uciesze Tytonia, który obserwował te zmagania, stojąc w drzwiach, wpadłszy akurat z umówioną wizytą.
- Jasna kurwa - warknął Wasyl, plącząc węzeł niemiłosiernie i produkując coś w rodzaju bardzo eleganckiego stryczka. Łypnął okiem w kierunku ubawionego Przemka - Czego się szczerzysz, łosiu?
- Daj to - Tytoń dwoma sprawnymi ruchami wykonał wytworny węzeł. - Teraz wyglądasz jak ta lala. Wciągaj marynarę i zasuwamy, bo się spóźnisz.
- Dzięki - mruknął Wasyl, sięgając po marynarkę. - Przydasz się, Tytek. Będzie miał mnie kto trzymać za rączki jak mnie ta łajza, Sahin, wkurzy.
- Żadnych takich - odparł jego przyjaciel z właściwym sobie niewzruszonym spokojem. - Pan mecenas powiedział, że masz być grzeczny. Rączki przy sobie i przyjemny wyraz twarzy!
Do jaskini lwa, czyli kancelarii Pii, Wasyl jednak poszedł tylko w towarzystwie adwokata, Przemka pozostawiając w poczekalni na parterze.
Spotkanie przeciągało się.  Tytoń, przeczytawszy zawartość okolicznych tabllic informacyjnych, jak też kilku pozostawionych na fotelach ulotek, ruszył w kierunku schodów, doszedłszy do wniosku, że chce mu się pić. Na półpiętrze zaś stał automat z napojami, w tym również wodą mineralną.
U stóp schodów bramkarz stanął jak wryty, albowiem po stopniach toczył się jaskrawoczerwony kask motocyklowy, za nim zaś podążała istota płci żeńskiej. Bardzo urodziwa istota, o długich, ciemnych włosach, w tej chwili malowniczo rozwianych. Na jednym ramieniu dziewczyny zwisał półotwarty plecak, którego zawartość, stos mniej lub bardziej pękatych kopert, wyraźnie groziła wypadnięciem.
Tytoń podniósł kask, który dotoczył mu się prawie pod same stopy i w tym momencie dziewczyna potknęła się. Z refleksem w pełni godnym bramkarza klasy światowej Przemek złapał ją wolną ręką.
- Nic się pani nie stało? - zapytał po angielsku Tytoń i spojrzał wprost w piękne jasne oczy dziewczyny.
- Oczywiście, że nie - odparła z godnością, wyswobadzajac się zdecydowanym ruchem z jego objęć. - Ale dziękuję za pomoc. Przepraszam, spieszę się!
Wyjęła kask z dłoni Tytonia, zapięła plecak i pomknęła ku drzwiom. Bramkarz zobaczył jeszcze tylko przez okno odjeżdżający skuter z kierowcą w jaskrawoczerwonym kasku.
-... do Tytonia, Ziemia do Tytonia, jak mnie słyszysz? Chłopie, ocknij się! - wielka łapa Wasyla przesunęła mu się przed oczyma.
- Mówiłeś coś? - zdziwił się Tytoń.
- Od kwadransa do ciebie gadam jak do słupa! - sapnął Wasyl. - Coś tak odpłynął?
- Zamyśliłem się - zełgał Przemek bez namysłu. - Jak poszło z Sahinem?
- Nie mów do mnie na ten temat - Marcin poczerwieniał i zacisnął szczęki. - Sahin zażądał kasy z kosmosu, Beckham takich gaży nie dostaje za te swoje modelingi.
Za plecami obu panów rozległo się dyskretne chrząknięcie.
- Pozwolą panowie, że się pożegnam - rzekł adwokat Wasyla, mały człowieczek o przylizanych włosach. - Mam umówione kolejne spotkania. Jeszcze się z panem skontaktuję, panie Wasilewski. Do widzenia panom.
- Do widzenia - odparli przyjaciele chórem.
W drodze do domu Wasyl, bulgocąc furią relacjonował Przemkowi przebieg spotkania.
- Ta baba jest gorsza niż wąż boa - mówił. - Dusiła mnie bez litości, wyciągnęła nawet tę starą pyskówkę z Sahinem sprzed kilku lat. To ma być dowód na premedytację!
- Kiepski - ocenił Tytoń. - Jeśli nie ma lepszych to Sahin gówno dostanie a nie odszkodowanie.
Pod domem panowie natrafili na taksówkę, z której właśnie wysiadała jasnowłosa dama w średnim wieku. Taksówkarz wyładował z bagażnika dwie wielkie walizy, ale mimo nalegań damy nie chciał ich zanieść do środka. Przyjaciele tylko spojrzeli na siebie i wysiadłszy podążyli zgodnym krokiem w stronę kobiety i jej waliz.
- Pomożemy pani - rzekł Marcin i podniósł walizę, w ostatniej chwili tłumiąc stęknięcie. Ułomkiem nie był, ale to pudło ważyło chyba tonę. Druga waliza nie była ani trochę lżejsza, sądząc po zaciśniętych szczękach Przemka i żyle pulsującej na jego skroni.
- Dziękuję panom bardzo - odparła dama z wdziękiem. - Jednak są jeszcze dżentelmeni!
Dżentelmeni zataszczyli walizy do mieszkania Pii, dama bowiem okazała się być jej matką. Marika Bartmann podziękowała im powtórnie i zaoferowała kawę, od której panowie się grzecznie wymówili.
Po czym wychodząc z mieszkania Wasyl wpadł prosto na Pię, która właśnie zamierzała użyć klucza. Bartmann odbiła się od szerokiej piersi Marcina jak od ściany i byłaby upadła, gdyby jej odruchowo nie podtrzymał.
- Co pan robi w moim mieszkaniu?! Chce pan coś ukraść? - warknęła, strząsając z siebie jego rękę. - Nie przypominam sobie, żebym dawała panu klucze!
- Nie wziąłbym ich nawet za dopłatą! - rozjuszony stoper zionął ogniem. - I skąd pomysł, że jestem złodziejem? Bo każdy Polak to złodziej?! Ksenofobka!
- Mam pana dosyć! - w oczach Pii płonęła krwista furia. - Zakuty, pyskaty łeb!
Od słowa do słowa w progu mieszkania Pii rozgorzała epicka awantura. Tytoń próbował uspokoić kumpla, ale było to jak gaszenie pożaru fabryki fajerwerków za pomoca pistoletu na wodę.
Marika  wyszła z kuchni z filiżanką kawy w ręce i stanęła obok Przemka.
- Rozumie pan coś z tego? - wskazała obrzucającą się inwektywami dwójkę.
- Pani córka reprezentuje faceta, który pozwał Marcina o odszkodowanie.
- Ach - Marika przyjęła informację do wiadomości. - Pia wspominała też coś o bęcwale, który zalał jej mieszkanie. Rozumiem, że chodziło jej o pana Marcina?
Przemek przytaknął.
 - Pia, kochanie! - głos Mariki jakimś cudem zdołał przebić się przez krzyki Pii i Wasyla. - Czemu krzyczysz na tego miłego młodzieńca?
- Bo jest wrednym chamem! - warknęła Pia.
- Wręcz przeciwnie, moja droga, to bardzo dobrze wychowany mężczyzna - zauważyła Marika. - On i jego przyjaciel pomogli mi wnieść bagaż, stąd ich obecność tutaj. Dziękuję panom jeszcze raz. - uśmiechnęła się promiennie.
Pia obdarzyła Wasyla ostatnim morderczym spojrzeniem, po czym pomaszerowała w głąb mieszkania, mijając Przemka. Ten, kłaniając się, spiesznie wyprowadził kumpla.
___________________________________________________________________________
Kolejna odsłona przedprocesowych przepychanek Wasyla, Sahina i Pii.
Zadebiutował Przemek, tajemnicza nieznajoma i Marika Bartmann. Co o tym sądzicie?
Życzymy miłego czytania. :)

                                                                           Fiolka&Martina